Prezentowany dokument nie został wyciągnięty
z przepastnych regałów archiwum, ale jest tzw. "świeżą bułeczką",
która ma dopiero szansę trafienia do archiwum i wzbogacenia
historii archeologii. To ogłoszenie o konkursie na dyrektora
Muzeum Archeologicznego w Poznaniu, które w tym właśnie
roku obchodzi 150-rocznicę swego powstania. Konkurs jest pewnym
etapem w bitwie prowadzonej przez archeologów z urzędnikami
Urzędu Miejskiego w Poznaniu, pełniącego obecnie rolęorganu założycielskiego
muzeum, o pryncypia jakie powinno się brać pod uwagę przy
wyborze szefa tak starożytnej instytucji. Archeolodzy upierali
się przy konkursie, w którym powinny brać udział osoby z
wykształceniem archeologicznym, zaś urząd obstawał przy
mianowaniu bez konkursu nauczyciela rysunków, pełniącego
ostatnio rolę dyrektora Wydziału Kultury w tymże urzędzie.
Jak widać z prezentowanego obok tekstu, wymagania
stawiane kandydatom są dość skromne: na dziewięć punktów
punkt dziewiąty dotyczy niekaralności, ósmy dobrego stanu
zdrowia, siódmy - znajomość problematyki muzealnej, a więc instytucji,
którą się ma kierować . Pozostałe pierwszych sześć warunków,
to konieczne studia (preferowane archeologiczne, ale nie jest
to warunek bezwzględny), obowiązkowe studia magisterskie
lub podyplomowe z dziedziny zarządzania, minimum trzyletni
staż kierowniczy, umiejętność pozyskiwania funduszy z Unii
Europejskiej i znajomość przepisów prawnych dotyczących
prowadzenia działalności kulturalnej.
Prawdę powiedziawszy, dwuzawodowość jest ostatnio
wśród absolwentów archeologii nagminna, ze względu na
brak pracy w zawodzie i siermięż ne warunki finansowe (starszy
kustosz muzealny z doktoratem i 30-letnim stażem dostaje na
rękę niespełna półtora tysiąca, razem z 30-złotowym
dodatkiem za doktorat pomniejszonym o ZUS i podatki). Jakby dobrze
poszukać, pewnie znalazłoby się paru takich, którzy spełnialiby
wszystkie żądane warunki. Trudno jednak sobie wyobrazić, że
menadżer na kierowniczym stanowisku za 7-10 tysięcy na rękę
, potrafiący pozyskiwać środki z Unii Europejskiej, rzuciłby
swoją pracę dla stanowiska dyrektorskiego za 3,5 tysięcy
na rękę, w dodatku połączoną z koniecznością stałych negocjacji
z urzędnikami miejskimi. No chyba że z różnych względów zostałby
zmuszony do ewakuacji "na z góry upatrzoną pozycję", ale
wówczas groziłoby mu, że nie spełniłby dziewiątego
warunku konkursu. Nie dziwi też, że w warunkach konkursu przewidują
co zaznaczono dobry stan zdrowia; kierownicy wszystkich znanych
mi instytucji kulturalnych podległych władzom samorządowym
w różnych częściach Polski zgodnie przyznają, że końskie zdrowie
jest niezbędne w sytuacji zmieniających się po każdych
wyborach układów politycznych.
Póki co, w Muzeum zatrudniona jest osoba z dyplomem
specjalisty od zarządzania, niestety nie archeolog, a wicedyrektor
ds. administracyjnych, po Akademii Rolniczo-Technicznej i z doświadczeniem
pedagogicznym. Po konkursie zapewne będzie już dwóch takich
specjalistów na stanowisku dyrektorskim; ciekawe czy choć
jeden z nich będzie miał pojęcie, czym zarządzą.
150-rocznica Muzeum skłania do postawienia sobie
pytania: jak dobierano w nim kadry kierownicze w przeszłości
i jak zmieniały się stosunki własnościowe? W grę wchodzą następujące
instytucje, zaliczane do grona naszych "dostojnych
przodków":
1) Muzeum Starożytności Polskich i Słowiańskich/Muzeum
im. Mielżyńskich (1857-1924)
2) niemieckie Towarzystwo Historyczne Prowincji
Poznańskiej (1885-1894)
3) niemieckie Muzeum Prowincjonalne (1894-1903)
4) niemieckie Muzeum Cesarza Fryderyka (1903-1918)
5) Muzeum Wielkopolskie wraz z autonomicznym Działem
Prehistorycznym MW
6) niemieckie Muzeum Cesarza Fryderyka (1939-1944)
wraz z Działem Prehistorycznym, przekształconym w 1940 r.
w Krajowy Urząd ds. Prahistorii
7) Muzeum Prehistoryczne (1945-1949)
8) Muzeum Archeologiczne (od 1949 r.)
Muzeum Starożytności Słowiańskiej ,
które dało początek muzealnictwu w Poznaniu, powołano
we wrześniu 1857 r. Była to instytucja należąca do Towarzystwa
Przyjaciół Poznańskiego, mającego prawa korporacji. Stąd traktowane
było przez ówczesne władze pruskie jako instytucja prywatna.
Muzeum utrzymywane było ze składek członkowskich i hojnych
dotacji mecenasów, zwłaszcza ziemian wielkopolskich. Zbierało
rozmaite przedmioty, od kości kopalnych i wypchanych ptaków po
obrazy i "relikwie" sławnych Polaków. Zbiory
archeologiczne stanowiły największą część kolekcji. Początkowo
gromadzono je tylko w magazynach; dopiero w 1882 utworzono stałą
wystawę , którą można było zwiedzać po wykupieniu biletu,
a muzeum otrzymało nową nazwę Muzeum im. Mielżyńskich,
na cześć największych mecenasów.
Władzami Towarzystwa był zarząd, wybierany
na walnym zabraniu członków. Z kolei Zarząd mianował wszystkich
urzędników Towarzystwa. Pierwsi opiekunowie Muzeum nosili
tytuł konserwatorów. Nie byli to rzecz jasna archeolodzy,
bo taka dyscyplina jeszcze nie istniała, muzeum było zresztą
wielobranżowe. Starano się jednak wybierać spośród ówczesnych
elit intelektualnych Poznania i okolic. Pierwszy konserwator,
Maksymilian Studniarski (1857-1860) był nauczycielem, profesorem
Szkoły Realnej, trzeci (Władysław Wierzbiński 1866-1868)
- prawnikiem i dziennikarzem, czwarty (Hieronim Feldmanowski,
1868-1882) - nauczycielem i literatem, piąty (Klemens Kantecki,
1882-1885) - dziennikarzem samoukiem po szkole średniej, szósty
(Bolesław Erzepki 1885-1923) - historykiem, filologiem i miłośnikiem
archeologii; siódmy (Józef Kostrzewski - 1914-1924) - prehistorykiem.
Od tego grona nieco odbiegał drugi konserwator, Albin Gorecki,
emerytowany ochmistrz Rogera Raczyńskiego, choć i on jako
nauczyciel domowy musiał ukończyć przynajmniej seminarium
nauczycielskie; nieborak musiał zresztą po kilku latach ustąpić
z powodu choroby psychicznej.
Początkowo Konserwatorów powoływano po poleceniu
ich przez osoby cieszące się autorytetem i będące mecenasami
Muzeum - stąd wziął się np. ów ochmistrz. Dość szybko jednak
zaczęto organizować konkursy, bardzo mocno obsadzane mimo
mizernych płac. Przy Józefie Kostrzewskim w 1914 r. było nieco
inaczej: początkowo był on drugim konserwatorem i formalnie
nie pełnił funkcji kierowniczej, a więc konkursu nie ogłoszono.
Kostrzewski miał atut w postaci ukończonych (za radą B. Erzepkiego)
studiów z prehistorii w Berlinie, a w świetle nowej pruskiej
ustawy o wykopaliskach jedynie posiadanie fachowca chroniło
zbiory polskiego muzeum przed wcieleniem ich do muzeum niemieckiego.
W pamiętnikach Józef Kostrzewski wspomina jednak, że swoją posadę
zawdzięczał interwencji wybitnego przyrodnika, Franciszka
Chłapowskiego, który do jego kandydatury przekonał Erzepkiego.
Trudno nam dziś zrozumieć , co mogło być przyczyną jego
wahania. Niewykluczone, że Erzepki po prostu bał się, bo
dotychczasowy życiorys kandydata nie rokował dobrze na przyszłość:
trzy lata gimnazjum robione w sześć lat, porzucone studia medyczne,
rok spędzony w Krakowie na studiowaniu i zrzędzeniu, że
to nie to, skłonności do konspiracji... A jednak nowy II
konserwator szybko niemal całkowicie odciążył I konserwatora
od pracy w Muzeum, a pomysłami i sprawnością organizacyjną zadziwił,
na razie jedynie Poznaniaków (mimo wojny przekształcił na
wpół amatorskie Muzeum w znakomity ośrodek archeologiczny,
założył Towarzystwo Muzealne, przygotował czasopismo Przegląd
Archeologiczny, brał udział w Powszechnych Wykładach Naukowych
- namiastce uniwersytetu polskiego).
Podsumowując, w ciągu ponad sześćdziesięciu
lat istnienia, Muzeum im. Mielżyńskich działało stale
w bardzo trudnych warunkach; zgromadziło łącznie kilkanaście
tysięcy zabytków archeologicznych wraz z dokumentacją.
Towarzystwo Historyczne Prowincji Poznańskiej powstało
w 1885 r. w wyniku "zawstydzenia się" niemieckich mieszkańców
Wielkopolski sytuacją, że Polacy, postrzegani przez władze
pruskie jako obywatele drugiej kategorii mają własne muzeum,
a uchodzący we własnych oczach za wysoce kulturalnych Niemcy
takiej instytucji nie mieli. Inicjatorzy przedsięwzięcia,
pruscy urzędnicy Archiwum Państwowego, nie mieli jednak
chęci stale wypraszać fundusze na działalność od rozmaitych
darczyńców. Poradzono sobie w ten sposób, że zgodnie
ze statutem przewodniczącymi Towarzystwa mianowano automatycznie
kolejno nadprezydentów Prowincji Poznańskiej. W ten chytry
sposób zapewniono sobie dotacje prowincji przynajmniej na
minimalnym poziomie i wsparcie władz przy werbowaniu nowych
członków. Jako szefowie, nadprezydenci wyznaczali główne kierunki
działalności Towarzystwa, stąd już w 1886 r. zostało ono włączone
do działalności antypolskiej, której ostatecznym celem
miało być "wykorzenienie" Polaków z prowincji. Pozostałych członków zarządu
wybierano w głosowaniu. Towarzystwo gromadziło własne
zbiory, zwane szumnie "Muzeum
Poznańskim", ale
gromadzenie kolekcji miało jedynie przyspieszyć moment utworzenia
muzeum podległego władzom Prowincji Poznańskiej. W żadnym z
dokumentów nie wspomniano o specjalnym opiekunie zbiorów,
zdaje się że kolekcją zajmowali się społecznie pracownicy
archiwum państwowego, Franz Schwartz (archeologia) czy Adolf
Warschauer (dokumenty). Kiedy powołanie muzeum prowincji
stało się faktem, w 1894 r. Towarzystwo przekazało do
niego zbiory w depozyt, a w początku XX w. - oddało na
własność.
Towarzystwo Historyczne działało w dobrych warunkach; przez 10 lat
działalności zgromadziło ponad 2200 zabytków.
Muzeum Prowincjonalne (1894-1903)
Była to taka instytucja hybrydowa pod nazwą Prowincjonalne Muzeum-Biblioteka.
Powołał ją w 1894 r. zarząd prowincji, zapewnił siedzibę i
bez konkursu powołał szefa. Był to jednak jedynie "komisaryczny
dyrektor"
czyli odpowiednik dzisiejszego p/o dyrektora. Został nim asystent
Archiwum Państwowego i gorliwy członek Towarzystwa Historycznego,
30-letni dr Franz Schwartz, który już wcześniej zajmował się
zbiorami (zmarł ju ż w 1901 r.). Od 1895 r. pracownicy muzealni
stali się urzędnikami prowincji, a ich pensje były takie
same, jak we wszystkich urzędach, czyli dobre. Mimo zmiany
własnościowej, Muzeum Prowincjonalne nie odbiegało poziomem
merytorycznym od Muzeum im. Mielżyńskich czy od Towarzystwa
Historycznego, choć pod względem organizacyjnym i możliwości
działania różnica była ogromna. Działając w dobrych
warunkach, w ciągu niespełna 10 lat zgromadziło ponad
4000 pozycji katalogowych zabytków archeologicznych.
Przepełnienie starego gmachu wskutek błyskawicznego rozrostu kolekcji
i wysokie koszty utrzymania wielodziałowego muzeum zmusiły
władze prowincji do poszukania hojnego mecenasa. Stało
się nim państwo pruskie. Tak narodziło się -
Muzeum Cesarza Fryderyka (1903-1918)
Po kilkuletnich pertraktacjach z rządem w sprawie dofinansowania, władzom
prowincji udało się uzyskać w Berlinie fundusze na budowę nowoczesnego
gmachu oraz obietnicę corocznej subwencji na utrzymanie muzeum
w wysokości 50% kosztów utrzymania. Pieniądze te nie były
darowizną: w zamian muzeum miało realizować politykę rządu
w dziedzinie ochrony zabytków, rząd uzyskiwał wpływ
na obsadę najważniejszych stanowisk w nowej instytucji,
a instytucja miała nosić imię cesarza Fryderyka III. "Kto ma prawa,
ten przejmuje obowiązki" - tak
krótko skwitowano ową zasadę współfinansowania w jednym
z przemówień z okazji otwarciu nowego gmachu w 1904 r. Do
współfinanowania muzeum włączyło się także miasto
Poznań.
Dyrektora nowej placówki nie wyłoniono w drodze konkursu, a poprzez
akceptację propozycji ministerialnej przez zarząd Prowincji.
Został nim 41-letni Ludwig Kaemmerer. Jego kariera była
typowa dla ówczesnej kadry kierowniczej. Studiował historię
kultury i historię sztuki na uniwersytetach w Berlinie, Monachium
i Dreźnie. Po ukończeniu studiów postanowił zrobić karierę
w dziedzinie zarządzania kulturą, zatrudnił się więc
w Muzeach Królewskich w Berlinie, począ tkowo jako wolontariusz,
potem został asystentem dyrektorialnym. Ową asystenturę
zapewne wygrał w konkursie, bo Erich Blume, k ó remu też
marzyła się kariera dyrektorska, kilka lat później wygrał taki
konkurs w Hannoverze i tylko śmierć przeszkodziła mu w osiągnięciu
celu. Przez pięć lat u boku dyrektora w Berlinie Kaemmerer
miał okazję wprawiać się w zarządzaniu i administracji
dużą jednostką muzealną. Nie zapomniał również o nauce,
odbywając kilka podróży naukowych. Tak przygotowany nowy
dyrektor Muzeum Cesarza Fryderyka postawił dotychczasowe bardzo
prowincjonalne muzeum na dobrym poziomie europejskim. Jednym
z jego pierwszych posunięć było doprowadzenie do zatrudnienia
opiekuna do działu archeologicznego, wprawdzie nie fachowca,
a zawodowego żołnierza zwolnionego z wojska z powodu choroby;
pewnie to było warunkiem uzyskania etatu. Skoro jednak okazało
się, że przy najszczerszych chęciach dyletant potrafi jedynie
ułożyć naczynia równo na półce, po długich staraniach
Kaemmerer wywalczył zatrudnienie fachowca - Ericha Blumego.
I w tym wypadku zrezygnowano z rozpisaniu konkursu, poprzestając
na znakomitej opinii Gustawa Kossinny, uchodzącego wówczas
w Niemczech za najwybitniejszego prehistoryka w tym czasie,
który uznał młodego absolwenta za najwybitniejszego po
nim znawcę pradziejów ziem na wschód od Odry. Z konkursu zrezygnowano
też po śmierci Blumego.
Działając w dobrych warunkach i z fachową obsadą, oferując przyzwoite wynagrodzenia
przy sześciogodzinnym nominalnym czasie pracy, w ciągu 14
lat działania Muzeum Cesarza Fryderyka zgromadziło prawie
9 tysięcy pozycji katalogowych zabytków archeologicznych
i uczyniło z poznańskiej archeologii liczący się w Niemczech
ośrodek muzealno-naukowy.
Muzeum Wielkopolskie wraz z autonomicznym Działem Prehistorycznym
MW
W 1919 r. Muzeum Cesarza Fryderyka spolonizowano pod nazwą Muzeum Wielkopolskie.
Komisarycznymi kierownikami został ks. prof. Szczęsny Detloff
i doc. Józef Kostrzewski, który był wszędzie tam, gdzie
cokolwiek się działo w archeologii. Wkrótce ustalono sprawę
własności Muzeum i stałej dyrekcji.
Instytucja pozostała własnością samorządu wojewódzkiego, a
państwo polskie potwierdziło pruską zasadę 50-procentowego
współfinansowania, w zamian za realizację przez Muzeum polityki
kulturalnej państwa. W pierwszym roku działania obiecana
dotacja rzeczywiście nadeszła, lecz później była stale
obcinana z powodu "kryzysu".
Ostatecznie rząd w Warszawie szybko zapomniał o swych zobowiązaniach,
w pełni jednak egzekwując swoje prawa.
Dyrektorem całego muzeum został mianowany Marian Gumowski, numizmatyk
z Krakowa, pracownik prywatnego wówczas muzeum księcia
Czartoryskiego. Wybrano go nie w konkursie, a dzięki poparciu
osób mających wpływy w samorządzie wojewódzkim. Sądząc jednak
z różnych dokumentów dotyczących nowego dyrektora, pełnych
skarg i żalów, pracownicy Muzeum i ludzie chcący skorzystać
z jego zbiorów pewnie potem nie raz żałowali, że Ludwig
Kaemmerer nie był Polakiem...
Przez pierwszych kilka lat istnienia zbiory archeologiczne Muzeum Wielkopolskiego
niszczały, mimo wysiłków ówczesnego Konserwatora Zabytków
Prehistorycznych, Zygmunta Zakrzewskiego, który w wolnych
chwilach jako wolontariusz usiłował zrobić z nimi coś
sensownego. Dopiero połączenie zbiorów archeologicznych
Muzeum Wielkopolskiego z Muzeum im Mielżyńskich w 1924
r., utworzenie z nich autonomicznego Działu Prehistorycznego
Muzeum Wielkopolskiego i postawienie na jego czele prof. Józefa
Kostrzewskiego pozwolił o nie tylko na przywrócenie dawnej
świetności archeologii muzealnej, ale i na jej błyskawiczny
rozwój. Kostrzewski został kierownikiem działu na drodze
uzgodnień między samorządem wojewódzkim i Poznańskim
Towarzystwem Przyjaciół Nauk; drugi pracownik naukowy działu,
Aleksandra Karpińska, został zatrudniony już na wniosek
J. Kostrzewskiego przez dyrekcję Muzeum. W Muzeum płacono
dość dobrze (choć mniej niż na uniwersytecie). Działano
jednak w trudnych warunkach powojennej odbudowy i kryzysu gospodarczego,
a tak że przy niechę ci pro-Piłsudskich władz w Warszawie
do endeckiego Poznania (z tego względu ministerstwo czasowo
zmusiło władze samorządowe do obcięcia Kostrzewskiemu
poborów za pracę w Muzeum, oczekując że będzie nim
kierować za darmo, skoro ma już pensję na uniwersytecie).
W tych trudnych warunkach, w ciągu piętnastu lat działania Dział Prehistoryczny
pozyskał około 25000 pozycji katalogowych zabytków. Dzięki
prowadzonym badaniom naukowym stał się też ośrodkiem muzealnym
na światowym poziomie, z którym zabytki chętnie wymieniały
różne uniwersytety i muzea w Europie i Ameryce. Profesor
Kostrzewski zasłużenie otrzymał natomiast bodajże komplet
odznaczeń polskich, a z zagranicznych m.in. francuską Legię
Honorową i łotewski Order Trzech Gwiazd. W Anglii obdarzono
go honorowym doktoratem; był też członkiem wielu towarzystw
i organizacji naukowych polskich i obcych.
Muzeum Cesarza Fryderyka (1939-1944) wraz z Działem Prehistorycznym,
przekształconym w 1940 r. w Krajowy Urząd ds. Prahistorii
Wkrótce po zdobyciu Poznania przez hitlerowców (10 września 1939
r.), gmach główny Muzeum Wielkopolskiego zajęty został
przez okupantów. Władze niemieckie starannie przygotowały
inwazję pod każdym względem - istniał nawet spis książek prof.
Kostrzewskiego, przeznaczonych do zarekwirowania. Hitlerowcy
mało cenili Muzeum Wielkopolskie, uważając, że jest tam
praca jedynie dla historyków sztuki na początkujących
posadach. Dyrektorem mianowano wychowawcę szkolnego i numizmatyka,
Zygfryda Rühle, który w czasie swej działalności wyrządził
ogromne szkody w Dziale Numizmatycznym. Był on członkiem
NSDAP, zgodnie z zasadą , wyrażoną w jednym z referatów archeologicznych
na temat nauki:
"nie chcemy konkurować z nauką , ale w idealnej z nią zgodzie postawić
najzdolniejszych na właściwe miejsce (...). Najzdolniejsi
i najmą drzejsi chodzą dziś w szatach brunatnych i czarnych.
Kto został poza, nie jest oczywiś cie potrzebny".
Pełniącym obowiązki kierownika działu prehistorycznego mianowano
świeżego absolwenta uniwersytetu we Freiburgu, Berndta von
zur Mühlena. Kiedy jednak Dział Prehistoryczny przekształcono
w Krajowy Urząd Prahistorii, jego dyrektorem mianowano "starego
towarzysza partyjnego" Waltera
Kerstena, który był poza tym zdolnym archeologiem z kilkuletnim
doświadczeniem. Na niższych stanowiskach obowiązywał
klucz partyjny: partyjna absolwentka archeologii otrzymała
od razu etat naukowy, natomiast osoba bezpartyjna z wieloletnim
stażem - jedynie etat techniczny. Ten jasny obraz został nieco
zakłócony pod koniec wojny, kiedy towarzysze partyjni zostali
przetrzebieni na froncie.
W Krajowym Urzędzie płacono dobrze, warunki były jednak
spartańskie, jak to w czasie wojny. W ciągu 4 lat pozyskano
około 8 000 pozycji katalogowych zabytków, z których część była
jednak wynikiem rabunku majątków prywatnych Polaków.
Muzeum Prehistoryczne (1945-1949)
Po ustaniu działań wojennych prof. Józef Kostrzewski wrócił z
wygnania do Poznania. Udało mu się utrzymać samodzielność muzeum
pod nazwą "Muzeum Prehistoryczne", będącym nadal w gestii
samorządu wojewódzkiego. O kierownictwie tego muzeum nie
dyskutowano, skoro wrócił stary kierownik. Z władzami
uzgadniano natomiast pozostałą obsadę personalną , choć
kwalifikacje oceniał głównie Józef Kostrzewski. Trudne
warunki powojenne sprawiły, że pensje pracowników były głodowe,
a samemu dyrektorowi zaproponowano połowę należnego mu
wynagrodzenia, z tytułu drugiej pracy na uniwersytecie. Siermiężne
warunki pracy i głodowe pensje nie przeszkodziły jednak
ożywionej działalności; nie tylko rewindykowano utracone
zbiory czy brano udział w akcji "Muzeum
pod gruzami", ale w ciągu pięciu lat powiększono zbiory o około
6500 pozycji katalogowych. Muzeum utrzymało swój europejski
poziom, zarówno pod względem naukowym, jak i wystawienniczym,
choć kontakty zagraniczne zostały ograniczone.
Muzeum Archeologiczne (od 1949 r.)
W grudniu 1949 r., w związku z centralizacją , Muzeum Prehistoryczne
przeszło na własność państwa i działało nadal pod
tym samym kierownictwem jako Muzeum Archeologiczne. W ciągu
ponad czterdziestu lat istnienia pod tą nazwą zmieniali się
właściciele Muzeum; najpierw było to państwo, ręcznie
sterujące z Warszawy z odpowiedniego ministerstwa, potem
państwo kierujące za pośrednictwem władz miejskich
Poznania, urzędu wojewódzkiego, następnie ponownie ministerstwo
Kultury i Sztuki, wreszcie instytucję przejął samorząd
miejski w Poznaniu. Warunki działania były w tym czasie
różne, od trudnych czasów stalinowskich, poprzez realny
socjalizm Gomułki czy Gierka, stan wojenny, aż do wolnej
Polski wchodzącej w skład Unii Europejskiej. Stała była mizeria
finansowa zarówno działania, jak i przede wszystkim płac, choć
i tu następowały wahnięcia. Polepszało się najczęściej wkrótce
po zmianie właściciela, po czym wkrótce następowały cięcia
w kulturze - a więc i w płacach.
Zmieniali się także dyrektorzy i sposób ich powoływania. Do 1958
r. zmian nie było - dyrektorem był Józef Kostrzewski,
kiedy to przeszedł na emeryturę . Jego zasługi dla nauki
były niekwestionowane i stale honorowane, m. in. przyznano
mu doktorat honoris causa UJ w Krakowie.
Kiedy w 1958 r. nastąpiła zmiana dyrektora, zastosowano tu zasadę
nomenklatury, czyli kandydat na dyrektora musiał uzyskać
zgodę odpowiednich władz partyjnych, choć sam jeszcze nie
musiał być członkiem partii. Na prośbę Józefa Kostrzewskiego
mianowano jego syna, Bogdana, który legitymował się nie
tylko doktoratem i tytułem docenta, przyznanym przez Komisje
Kwalifikacyjną dla pracowników nauki, ale i pracą w muzeum
od 1945 r. Był zresztą znakomitym muzealnikiem, znanym z
wielu znakomitych wystaw i różnych pomysłów popularyzujących
archeologię , w tym twórcą skansenu w Gieczu, choć z powodu
jego skłonności do alkoholu za jego dyrekcji atmosfera
w Muzeum zaczęła się robić "ciężka". Prowadzono
jednak badania naukowe, zdobywano stopnie naukowe, organizowano
wystawy, a działalność popularyzatorska nadal stała na
najwyższym poziomie. Wiele wysiłku wszystkich pracowników
i utratę zdrowia dyrektora kosztowało też odbudowa z ruin
pałacu Górków, a następnie przeprowadzka. Kadencja
dyrektorska Bogdana Kostrzewskiego została przerwana nagle
w 1968 r., z powodu buntu kilku członków partii; po cofnięciu
rekomendacji partyjnej pracował on nadal w muzeum, ciężko
już chory i szykanowany przez wicedyrektora. Zmarł w 1971
roku, na krótko przed wręczeniem mu wypowiedzenia z pracy.
Po jego ustąpieniu, obowiązki dyrektora pełnił wicedyrektor przez
miesiąc, a następnie powołano "triumwirat" złożony z jedynego
wówczas docenta habilitowanego, doktora- pierwszego sekretarza
POP PZPR i konserwatora zabytków archeologicznych. Kiedy
wszyscy spodziewali się , że nowym dyrektorem zostanie któryś
z "buntowników", nagle "w
walizce" przywieziony został dyrektor muzeum w Częstochowie, Włodzimierz
Błaszczyk. Teoretycznie powinna to być dobra kandydatura.
Z życiorysu wynikało, że wprawdzie miał jedynie tytuł
magistra archeologii, przyznany na Uniwersytecie Jagiellońskim
w Krakowie, ale władze nakazały mu zrobienie doktoratu i
warunek ten spełnił po kilku latach. Zaraz po studiach został
ekspertem ministerialnym od ochrony zabytków, dalej konserwatorem
zabytków w Katowicach, kierował odbudową zamku w Będzinie,
a nastę pnie dyrektorował utworzonemu tam muzeum. Od 1959
r. objął stanowisko dyrektora muzeum w Częstochowie. Wszystko
wskazywało więc, że był to dobry menadżer kultury z
wieloletnim doświadczeniem. Wprawdzie zastanawiało, że
wcześniej zamiast szkoły średniej zaliczył półroczną Szkołę
Pracy Społecznej zakończoną maturą, ale przecież Wincenty
Witos miał znacznie skromniejszą edukację i w niczym to
mu nie przeszkodziło. W chwili przyjścia do Poznania Włodzimierz
Błaszczyk miał 40 lat.
Okres jego dyrektury okazał się najgorszym w stuletnich wówczas dziejach
muzeum, mimo niektórych jego dobrych pomysłów (w co nie
wszyscy jego byli podwładni do dziś wierzą), znakomitej
reklamy muzeum i trwającej bez przerwy pracy muzealnej, dzięki
której powiększano zbiory, prowadzano badania i popularyzację
archeologii. Na jego korzyść przemawiało nowatorskie wówczas
propagowanie badań miejskie, choć poziom wykonanych prac ośmieszył
słuszną ideę. Zorganizował sesję poświęconą staremu
miastu w Poznaniu, na której rozdano wygłoszone referaty
odbite na powielaczu, co też było ogromną rzadkością. Wytrwałym
muzealnikom nie przeszkadzał pracować naukowo, jeśli tylko
nie żądali dużych pieniędzy na badania; część uzyskała wówczas
kolejne stopnie naukowe. Te pozytywy blakły jednak wobec polityki
wewnątrzmuzealnej nowego dyrektora, polegającej na szczuciu
na siebie pracowników, przejmowaniu za własne cudzych sukcesów
i uznawaniu własnych błędów za "samowolę pracowników", a o wystawnych
obiadach odbywanych na koszt pracowników czy ró nych ekscesach
odbywanych w stanie niezupełnie trzeźwym opowiadano legendy.
Pamiętano mu jego przechwałki, że jest jednym z trzech
najwybitniejszych archeologów-mediewistów w Polsce, przy
jednoczesnym wydatowaniu nowożytnych wałów na Górze Przemysława
na wiek XI; jego prace naukowe, pisane, a właściwie wycinane
nożyczkami z cudzych tekstów i przekazywane sekretarce
do przepisania. Godzinami można było cytować jego wypowiedzi;
sama pamiętam polecenie zakupu "cyrografu"
dla biblioteki, kolega wspomina rolnictwo w paleolicie, a o
rotundzie "w
kształcie prostokąta, koła i bazyliki" można sobie poczytać.
Pierwszy bunt przeciw nowemu dyrektorowi, idiotyczne przygotowany,
zakończył się klęską spiskowców; drugi, wykorzystujący fale
strajków w 1980 roku, dał oczekiwany rezultat. Włodzimierz
Błaszczyk pracował jeszcze jakiś czas w muzeum, aż wreszcie
powrócił na Śląsk. Za jego czasów ranga muzeum uległa obniżeniu.
Pełnienie obowiązków dyrektora powierzono w 1980 r. jedynemu wówczas docentowi
habilitowanemu w Muzeum, Lechowi Krzyżaniakowi, choć nie
był on członkiem partii i - jak chodzą słuchy - przeciwko
jego kandydaturze istniała silna opozycja, donosząca gdzie
nie trzeba wiadomości nie zawsze prawdziwe. O tym, że Lech
Krzyżaniak został stałym dyrektorem Muzeum, zadecydował podobno
profesor Jan Żak, kierownik Instytutu Prahistorii UAM i osoba
poważana, który miał wówczas istotny głos w sprawie
polityki personalnej w archeologii poznańskiej. Pierwsze
lata rządów nowego dyrektora przypadały na okres stanu
wojennego i powolnej agonii starego ustroju, a więc znowu
były to czasy trudne. Dyrektor Krzyżaniak utracił skansen
w Gieczu, ale rozwinął szczególnie badania w Afryce, a jego
wystawa egipska, utworzona z berlińskich zbiorów uzyskanych
dzięki osobistym kontaktom w długoletni depozyt, cieszyła
się ogromnym powodzeniem. Jego dorobek został nagrodzony
wieloma odznaczeniami polskimi, a także Orderem Trzech Nilów
- najwyższego odznaczenia sudańskiego przyznawanego cudzoziemcom.
Po niespodziewanej śmierci dyrektora Krzyżaniaka jego następcą ,
na prośbę zmarłego, został za zgoda Mnistra Kultury i
Dziedzictwa Narodowego Marek Chłodnicki. Miał on doktorat,
od ponad dwudziestu lat pracował w muzeum i jednocześnie
od lat był przygotowywany na następcę. Dyrektor miał
wiele ciekawych pomysłów, z których niewiele udało mu
się zrealizować. Złożył rezygnację ze stanowiska wiosną b.r.
po przedstawieniu mu zarzutów przez prokuratora w sprawie
nie związanej z muzeum.
Po ciężkich bojach pracownikom muzeum udało się wywalczyć, że
kolejnego dyrektora (też Włodzimierza) nie przywieziono "w teczce",
a ogłoszono konkurs. Przeglądając warunki konkursu nie
trudno oprzeć się wrażeniu, że - wzorem dyrektora z jednego
z filmów nakręconych w czasach "komuny" - nie musi mieć on wielkiego
pojęcia o tym, co będzie robił. Ważne, że jest dyrektorem.
Prawdę powiedziawszy, w świetle przedstawionych warunków, żaden
z poprzednich dyrektorów ( łącznie z Józefem Kostrzewskim,
którego talent menadżerski do dziś jest niedoścignionym
wzorem skuteczności) nawet nie zakwalifikowałby się do
konkursu, z braku "odpowiednich
kwalifikacji".
Paradoksalnie najbliżej spełnienia warunków był by Włodzimierz
Błaszczyk, w chwili przyjścia do Poznania praktykujący
menadżer od 14 lat...
Ciekawe, jakim więc cudem Muzeum istniało i rozwijało się przez
półtora wieku, skoro większość czasu działało w bardzo
trudnych warunkach, a nie miało odpowiednich kierowników. Ciekawe,
jakim cudem działa dziś muzeum Narodowe, Instytut Prahistorii
czy chociażby Polska Akademia Nauk, skoro ich szefowie również
nie mogliby wystartować w tym konkursie, bo też takich kwalifikacji
nie mają.
Ciśnie mi się komentarz, ale kolega Cenzor stoi obok z myszką... Może
to i lepiej, w końcu po co odbierać Czytelnikom przyjemność myślenia.
|
Opracowała: Jarmila Kaczmarek, na postawie prac; Jarmila Kaczmarek, Organizacja badań i ochrony zabytków archeologicznych w Poznaniu (1720-1958), Poznań 1996
dokumentów, znajdujących się w Archiwum Naukowym MAP i informacji, zamieszczonych na stronach internetowych MAP
sierpień 2007
|