Muzeum
Archeologiczne
strona główna
Muzeum Archeologiczne w Poznaniu
 
English




Perła 15




Jubileuszowa perła 15
na 150-lecie istnienia
Muzeum Archeologicznego w Poznaniu




Warunkiem przystąpienia do konkursu na stanowisko dyrektora Muzeum Archeologicznego w Poznaniu jest spełnienie przez kandydata następujących formalnych kryteriów:

1) wykształcenie wyższe (preferowane: archeologia) oraz przygotowanie z zakresu zarządzania, uzyskane w formie studiów magisterskich, wyższych studiów zawodowych lub studiów podyplomowych,
2) udokumentowany co najmniej trzyletni staż pracy na stanowiskach kierowniczych,
3) predyspozycje i zdolności organizatorskie,
4) doświadczenie i znajomość zagadnień pozyskiwania funduszy pozabudżetowych oraz Unii Europejskiej,
5) umiejętności i doświadczenie w kierowaniu zespołem i zarządzaniem projektami,
6) znajomość przepisów prawnych dotyczących organizowania i prowadzenia działalności kulturalnej, muzeów oraz ochrony zabytków i opieki nad zabytkami,
7) znajomość problematyki muzealnej - naukowo-badawczej, edukacyjnej, administracyjnej, organizacyjnej, finansowej i gospodarczej oraz zjawisk w kulturze, sztuce i dziedzictwie narodowym,
8) dobry stan zdrowia,
9) niekaralność.

Prezentowany dokument nie został wyciągnięty z przepastnych regałów archiwum, ale jest tzw. "świeżą bułeczką", która ma dopiero szansę trafienia do archiwum i wzbogacenia historii archeologii. To ogłoszenie o konkursie na dyrektora Muzeum Archeologicznego w Poznaniu, które w tym właśnie roku obchodzi 150-rocznicę swego powstania. Konkurs jest pewnym etapem w bitwie prowadzonej przez archeologów z urzędnikami Urzędu Miejskiego w Poznaniu, pełniącego obecnie rolęorganu założycielskiego muzeum, o pryncypia jakie powinno się brać pod uwagę przy wyborze szefa tak starożytnej instytucji. Archeolodzy upierali się przy konkursie, w którym powinny brać udział osoby z wykształceniem archeologicznym, zaś urząd obstawał przy mianowaniu bez konkursu nauczyciela rysunków, pełniącego ostatnio rolę dyrektora Wydziału Kultury w tymże urzędzie.

Jak widać z prezentowanego obok tekstu, wymagania stawiane kandydatom są dość skromne: na dziewięć punktów punkt dziewiąty dotyczy niekaralności, ósmy dobrego stanu zdrowia, siódmy - znajomość problematyki muzealnej, a więc instytucji, którą się ma kierować . Pozostałe pierwszych sześć warunków, to konieczne studia (preferowane archeologiczne, ale nie jest to warunek bezwzględny), obowiązkowe studia magisterskie lub podyplomowe z dziedziny zarządzania, minimum trzyletni staż kierowniczy, umiejętność pozyskiwania funduszy z Unii Europejskiej i znajomość przepisów prawnych dotyczących prowadzenia działalności kulturalnej.

Prawdę powiedziawszy, dwuzawodowość jest ostatnio wśród absolwentów archeologii nagminna, ze względu na brak pracy w zawodzie i siermięż ne warunki finansowe (starszy kustosz muzealny z doktoratem i 30-letnim stażem dostaje na rękę niespełna półtora tysiąca, razem z 30-złotowym dodatkiem za doktorat pomniejszonym o ZUS i podatki). Jakby dobrze poszukać, pewnie znalazłoby się paru takich, którzy spełnialiby wszystkie żądane warunki. Trudno jednak sobie wyobrazić, że menadżer na kierowniczym stanowisku za 7-10 tysięcy na rękę , potrafiący pozyskiwać środki z Unii Europejskiej, rzuciłby swoją pracę dla stanowiska dyrektorskiego za 3,5 tysięcy na rękę, w dodatku połączoną z koniecznością stałych negocjacji z urzędnikami miejskimi. No chyba że z różnych względów zostałby zmuszony do ewakuacji "na z góry upatrzoną pozycję", ale wówczas groziłoby mu, że nie spełniłby dziewiątego warunku konkursu. Nie dziwi też, że w warunkach konkursu przewidują co zaznaczono dobry stan zdrowia; kierownicy wszystkich znanych mi instytucji kulturalnych podległych władzom samorządowym w różnych częściach Polski zgodnie przyznają, że końskie zdrowie jest niezbędne w sytuacji zmieniających się po każdych wyborach układów politycznych.

Póki co, w Muzeum zatrudniona jest osoba z dyplomem specjalisty od zarządzania, niestety nie archeolog, a wicedyrektor ds. administracyjnych, po Akademii Rolniczo-Technicznej i z doświadczeniem pedagogicznym. Po konkursie zapewne będzie już dwóch takich specjalistów na stanowisku dyrektorskim; ciekawe czy choć jeden z nich będzie miał pojęcie, czym zarządzą.

150-rocznica Muzeum skłania do postawienia sobie pytania: jak dobierano w nim kadry kierownicze w przeszłości i jak zmieniały się stosunki własnościowe? W grę wchodzą następujące instytucje, zaliczane do grona naszych "dostojnych przodków":

1) Muzeum Starożytności Polskich i Słowiańskich/Muzeum im. Mielżyńskich (1857-1924)

2) niemieckie Towarzystwo Historyczne Prowincji Poznańskiej (1885-1894)

3) niemieckie Muzeum Prowincjonalne (1894-1903)

4) niemieckie Muzeum Cesarza Fryderyka (1903-1918)

5) Muzeum Wielkopolskie wraz z autonomicznym Działem Prehistorycznym MW

6) niemieckie Muzeum Cesarza Fryderyka (1939-1944) wraz z Działem Prehistorycznym, przekształconym w 1940 r. w Krajowy Urząd ds. Prahistorii

7) Muzeum Prehistoryczne (1945-1949)

8) Muzeum Archeologiczne (od 1949 r.)

Muzeum Starożytności Słowiańskiej , które dało początek muzealnictwu w Poznaniu, powołano we wrześniu 1857 r. Była to instytucja należąca do Towarzystwa Przyjaciół Poznańskiego, mającego prawa korporacji. Stąd traktowane było przez ówczesne władze pruskie jako instytucja prywatna. Muzeum utrzymywane było ze składek członkowskich i hojnych dotacji mecenasów, zwłaszcza ziemian wielkopolskich. Zbierało rozmaite przedmioty, od kości kopalnych i wypchanych ptaków po obrazy i "relikwie" sławnych Polaków. Zbiory archeologiczne stanowiły największą część kolekcji. Początkowo gromadzono je tylko w magazynach; dopiero w 1882 utworzono stałą wystawę , którą można było zwiedzać po wykupieniu biletu, a muzeum otrzymało nową nazwę Muzeum im. Mielżyńskich, na cześć największych mecenasów.

Władzami Towarzystwa był zarząd, wybierany na walnym zabraniu członków. Z kolei Zarząd mianował wszystkich urzędników Towarzystwa. Pierwsi opiekunowie Muzeum nosili tytuł konserwatorów. Nie byli to rzecz jasna archeolodzy, bo taka dyscyplina jeszcze nie istniała, muzeum było zresztą wielobranżowe. Starano się jednak wybierać spośród ówczesnych elit intelektualnych Poznania i okolic. Pierwszy konserwator, Maksymilian Studniarski (1857-1860) był nauczycielem, profesorem Szkoły Realnej, trzeci (Władysław Wierzbiński 1866-1868) - prawnikiem i dziennikarzem, czwarty (Hieronim Feldmanowski, 1868-1882) - nauczycielem i literatem, piąty (Klemens Kantecki, 1882-1885) - dziennikarzem samoukiem po szkole średniej, szósty (Bolesław Erzepki 1885-1923) - historykiem, filologiem i miłośnikiem archeologii; siódmy (Józef Kostrzewski - 1914-1924) - prehistorykiem. Od tego grona nieco odbiegał drugi konserwator, Albin Gorecki, emerytowany ochmistrz Rogera Raczyńskiego, choć i on jako nauczyciel domowy musiał ukończyć przynajmniej seminarium nauczycielskie; nieborak musiał zresztą po kilku latach ustąpić z powodu choroby psychicznej.

Początkowo Konserwatorów powoływano po poleceniu ich przez osoby cieszące się autorytetem i będące mecenasami Muzeum - stąd wziął się np. ów ochmistrz. Dość szybko jednak zaczęto organizować konkursy, bardzo mocno obsadzane mimo mizernych płac. Przy Józefie Kostrzewskim w 1914 r. było nieco inaczej: początkowo był on drugim konserwatorem i formalnie nie pełnił funkcji kierowniczej, a więc konkursu nie ogłoszono. Kostrzewski miał atut w postaci ukończonych (za radą B. Erzepkiego) studiów z prehistorii w Berlinie, a w świetle nowej pruskiej ustawy o wykopaliskach jedynie posiadanie fachowca chroniło zbiory polskiego muzeum przed wcieleniem ich do muzeum niemieckiego. W pamiętnikach Józef Kostrzewski wspomina jednak, że swoją posadę zawdzięczał interwencji wybitnego przyrodnika, Franciszka Chłapowskiego, który do jego kandydatury przekonał Erzepkiego. Trudno nam dziś zrozumieć , co mogło być przyczyną jego wahania. Niewykluczone, że Erzepki po prostu bał się, bo dotychczasowy życiorys kandydata nie rokował dobrze na przyszłość: trzy lata gimnazjum robione w sześć lat, porzucone studia medyczne, rok spędzony w Krakowie na studiowaniu i zrzędzeniu, że to nie to, skłonności do konspiracji... A jednak nowy II konserwator szybko niemal całkowicie odciążył I konserwatora od pracy w Muzeum, a pomysłami i sprawnością organizacyjną zadziwił, na razie jedynie Poznaniaków (mimo wojny przekształcił na wpół amatorskie Muzeum w znakomity ośrodek archeologiczny, założył Towarzystwo Muzealne, przygotował czasopismo Przegląd Archeologiczny, brał udział w Powszechnych Wykładach Naukowych - namiastce uniwersytetu polskiego).

Podsumowując, w ciągu ponad sześćdziesięciu lat istnienia, Muzeum im. Mielżyńskich działało stale w bardzo trudnych warunkach; zgromadziło łącznie kilkanaście tysięcy zabytków archeologicznych wraz z dokumentacją.

Towarzystwo Historyczne Prowincji Poznańskiej powstało w 1885 r. w wyniku "zawstydzenia się" niemieckich mieszkańców Wielkopolski sytuacją, że Polacy, postrzegani przez władze pruskie jako obywatele drugiej kategorii mają własne muzeum, a uchodzący we własnych oczach za wysoce kulturalnych Niemcy takiej instytucji nie mieli. Inicjatorzy przedsięwzięcia, pruscy urzędnicy Archiwum Państwowego, nie mieli jednak chęci stale wypraszać fundusze na działalność od rozmaitych darczyńców. Poradzono sobie w ten sposób, że zgodnie ze statutem przewodniczącymi Towarzystwa mianowano automatycznie kolejno nadprezydentów Prowincji Poznańskiej. W ten chytry sposób zapewniono sobie dotacje prowincji przynajmniej na minimalnym poziomie i wsparcie władz przy werbowaniu nowych członków. Jako szefowie, nadprezydenci wyznaczali główne kierunki działalności Towarzystwa, stąd już w 1886 r. zostało ono włączone do działalności antypolskiej, której ostatecznym celem miało być "wykorzenienie" Polaków z prowincji. Pozostałych członków zarządu wybierano w głosowaniu. Towarzystwo gromadziło własne zbiory, zwane szumnie "Muzeum Poznańskim", ale gromadzenie kolekcji miało jedynie przyspieszyć moment utworzenia muzeum podległego władzom Prowincji Poznańskiej. W żadnym z dokumentów nie wspomniano o specjalnym opiekunie zbiorów, zdaje się że kolekcją zajmowali się społecznie pracownicy archiwum państwowego, Franz Schwartz (archeologia) czy Adolf Warschauer (dokumenty). Kiedy powołanie muzeum prowincji stało się faktem, w 1894 r. Towarzystwo przekazało do niego zbiory w depozyt, a w początku XX w. - oddało na własność.

Towarzystwo Historyczne działało w dobrych warunkach; przez 10 lat działalności zgromadziło ponad 2200 zabytków.

Muzeum Prowincjonalne (1894-1903)

Była to taka instytucja hybrydowa pod nazwą Prowincjonalne Muzeum-Biblioteka. Powołał ją w 1894 r. zarząd prowincji, zapewnił siedzibę i bez konkursu powołał szefa. Był to jednak jedynie "komisaryczny dyrektor" czyli odpowiednik dzisiejszego p/o dyrektora. Został nim asystent Archiwum Państwowego i gorliwy członek Towarzystwa Historycznego, 30-letni dr Franz Schwartz, który już wcześniej zajmował się zbiorami (zmarł ju ż w 1901 r.). Od 1895 r. pracownicy muzealni stali się urzędnikami prowincji, a ich pensje były takie same, jak we wszystkich urzędach, czyli dobre. Mimo zmiany własnościowej, Muzeum Prowincjonalne nie odbiegało poziomem merytorycznym od Muzeum im. Mielżyńskich czy od Towarzystwa Historycznego, choć pod względem organizacyjnym i możliwości działania różnica była ogromna. Działając w dobrych warunkach, w ciągu niespełna 10 lat zgromadziło ponad 4000 pozycji katalogowych zabytków archeologicznych.

Przepełnienie starego gmachu wskutek błyskawicznego rozrostu kolekcji i wysokie koszty utrzymania wielodziałowego muzeum zmusiły władze prowincji do poszukania hojnego mecenasa. Stało się nim państwo pruskie. Tak narodziło się -

Muzeum Cesarza Fryderyka (1903-1918)

Po kilkuletnich pertraktacjach z rządem w sprawie dofinansowania, władzom prowincji udało się uzyskać w Berlinie fundusze na budowę nowoczesnego gmachu oraz obietnicę corocznej subwencji na utrzymanie muzeum w wysokości 50% kosztów utrzymania. Pieniądze te nie były darowizną: w zamian muzeum miało realizować politykę rządu w dziedzinie ochrony zabytków, rząd uzyskiwał wpływ na obsadę najważniejszych stanowisk w nowej instytucji, a instytucja miała nosić imię cesarza Fryderyka III. "Kto ma prawa, ten przejmuje obowiązki" - tak krótko skwitowano ową zasadę współfinansowania w jednym z przemówień z okazji otwarciu nowego gmachu w 1904 r. Do współfinanowania muzeum włączyło się także miasto Poznań.

Dyrektora nowej placówki nie wyłoniono w drodze konkursu, a poprzez akceptację propozycji ministerialnej przez zarząd Prowincji. Został nim 41-letni Ludwig Kaemmerer. Jego kariera była typowa dla ówczesnej kadry kierowniczej. Studiował historię kultury i historię sztuki na uniwersytetach w Berlinie, Monachium i Dreźnie. Po ukończeniu studiów postanowił zrobić karierę w dziedzinie zarządzania kulturą, zatrudnił się więc w Muzeach Królewskich w Berlinie, począ tkowo jako wolontariusz, potem został asystentem dyrektorialnym. Ową asystenturę zapewne wygrał w konkursie, bo Erich Blume, k ó remu też marzyła się kariera dyrektorska, kilka lat później wygrał taki konkurs w Hannoverze i tylko śmierć przeszkodziła mu w osiągnięciu celu. Przez pięć lat u boku dyrektora w Berlinie Kaemmerer miał okazję wprawiać się w zarządzaniu i administracji dużą jednostką muzealną. Nie zapomniał również o nauce, odbywając kilka podróży naukowych. Tak przygotowany nowy dyrektor Muzeum Cesarza Fryderyka postawił dotychczasowe bardzo prowincjonalne muzeum na dobrym poziomie europejskim. Jednym z jego pierwszych posunięć było doprowadzenie do zatrudnienia opiekuna do działu archeologicznego, wprawdzie nie fachowca, a zawodowego żołnierza zwolnionego z wojska z powodu choroby; pewnie to było warunkiem uzyskania etatu. Skoro jednak okazało się, że przy najszczerszych chęciach dyletant potrafi jedynie ułożyć naczynia równo na półce, po długich staraniach Kaemmerer wywalczył zatrudnienie fachowca - Ericha Blumego. I w tym wypadku zrezygnowano z rozpisaniu konkursu, poprzestając na znakomitej opinii Gustawa Kossinny, uchodzącego wówczas w Niemczech za najwybitniejszego prehistoryka w tym czasie, który uznał młodego absolwenta za najwybitniejszego po nim znawcę pradziejów ziem na wschód od Odry. Z konkursu zrezygnowano też po śmierci Blumego.

Działając w dobrych warunkach i z fachową obsadą, oferując przyzwoite wynagrodzenia przy sześciogodzinnym nominalnym czasie pracy, w ciągu 14 lat działania Muzeum Cesarza Fryderyka zgromadziło prawie 9 tysięcy pozycji katalogowych zabytków archeologicznych i uczyniło z poznańskiej archeologii liczący się w Niemczech ośrodek muzealno-naukowy.

Muzeum Wielkopolskie wraz z autonomicznym Działem Prehistorycznym MW

W 1919 r. Muzeum Cesarza Fryderyka spolonizowano pod nazwą Muzeum Wielkopolskie. Komisarycznymi kierownikami został ks. prof. Szczęsny Detloff i doc. Józef Kostrzewski, który był wszędzie tam, gdzie cokolwiek się działo w archeologii. Wkrótce ustalono sprawę własności Muzeum i stałej dyrekcji.

Instytucja pozostała własnością samorządu wojewódzkiego, a państwo polskie potwierdziło pruską zasadę 50-procentowego współfinansowania, w zamian za realizację przez Muzeum polityki kulturalnej państwa. W pierwszym roku działania obiecana dotacja rzeczywiście nadeszła, lecz później była stale obcinana z powodu "kryzysu". Ostatecznie rząd w Warszawie szybko zapomniał o swych zobowiązaniach, w pełni jednak egzekwując swoje prawa.

Dyrektorem całego muzeum został mianowany Marian Gumowski, numizmatyk z Krakowa, pracownik prywatnego wówczas muzeum księcia Czartoryskiego. Wybrano go nie w konkursie, a dzięki poparciu osób mających wpływy w samorządzie wojewódzkim. Sądząc jednak z różnych dokumentów dotyczących nowego dyrektora, pełnych skarg i żalów, pracownicy Muzeum i ludzie chcący skorzystać z jego zbiorów pewnie potem nie raz żałowali, że Ludwig Kaemmerer nie był Polakiem...

Przez pierwszych kilka lat istnienia zbiory archeologiczne Muzeum Wielkopolskiego niszczały, mimo wysiłków ówczesnego Konserwatora Zabytków Prehistorycznych, Zygmunta Zakrzewskiego, który w wolnych chwilach jako wolontariusz usiłował zrobić z nimi coś sensownego. Dopiero połączenie zbiorów archeologicznych Muzeum Wielkopolskiego z Muzeum im Mielżyńskich w 1924 r., utworzenie z nich autonomicznego Działu Prehistorycznego Muzeum Wielkopolskiego i postawienie na jego czele prof. Józefa Kostrzewskiego pozwolił o nie tylko na przywrócenie dawnej świetności archeologii muzealnej, ale i na jej błyskawiczny rozwój. Kostrzewski został kierownikiem działu na drodze uzgodnień między samorządem wojewódzkim i Poznańskim Towarzystwem Przyjaciół Nauk; drugi pracownik naukowy działu, Aleksandra Karpińska, został zatrudniony już na wniosek J. Kostrzewskiego przez dyrekcję Muzeum. W Muzeum płacono dość dobrze (choć mniej niż na uniwersytecie). Działano jednak w trudnych warunkach powojennej odbudowy i kryzysu gospodarczego, a tak że przy niechę ci pro-Piłsudskich władz w Warszawie do endeckiego Poznania (z tego względu ministerstwo czasowo zmusiło władze samorządowe do obcięcia Kostrzewskiemu poborów za pracę w Muzeum, oczekując że będzie nim kierować za darmo, skoro ma już pensję na uniwersytecie).

W tych trudnych warunkach, w ciągu piętnastu lat działania Dział Prehistoryczny pozyskał około 25000 pozycji katalogowych zabytków. Dzięki prowadzonym badaniom naukowym stał się też ośrodkiem muzealnym na światowym poziomie, z którym zabytki chętnie wymieniały różne uniwersytety i muzea w Europie i Ameryce. Profesor Kostrzewski zasłużenie otrzymał natomiast bodajże komplet odznaczeń polskich, a z zagranicznych m.in. francuską Legię Honorową i łotewski Order Trzech Gwiazd. W Anglii obdarzono go honorowym doktoratem; był też członkiem wielu towarzystw i organizacji naukowych polskich i obcych.

Muzeum Cesarza Fryderyka (1939-1944) wraz z Działem Prehistorycznym, przekształconym w 1940 r. w Krajowy Urząd ds. Prahistorii

Wkrótce po zdobyciu Poznania przez hitlerowców (10 września 1939 r.), gmach główny Muzeum Wielkopolskiego zajęty został przez okupantów. Władze niemieckie starannie przygotowały inwazję pod każdym względem - istniał nawet spis książek prof. Kostrzewskiego, przeznaczonych do zarekwirowania. Hitlerowcy mało cenili Muzeum Wielkopolskie, uważając, że jest tam praca jedynie dla historyków sztuki na początkujących posadach. Dyrektorem mianowano wychowawcę szkolnego i numizmatyka, Zygfryda Rühle, który w czasie swej działalności wyrządził ogromne szkody w Dziale Numizmatycznym. Był on członkiem NSDAP, zgodnie z zasadą , wyrażoną w jednym z referatów archeologicznych na temat nauki: "nie chcemy konkurować z nauką , ale w idealnej z nią zgodzie postawić najzdolniejszych na właściwe miejsce (...). Najzdolniejsi i najmą drzejsi chodzą dziś w szatach brunatnych i czarnych. Kto został poza, nie jest oczywiś cie potrzebny".

Pełniącym obowiązki kierownika działu prehistorycznego mianowano świeżego absolwenta uniwersytetu we Freiburgu, Berndta von zur Mühlena. Kiedy jednak Dział Prehistoryczny przekształcono w Krajowy Urząd Prahistorii, jego dyrektorem mianowano "starego towarzysza partyjnego" Waltera Kerstena, który był poza tym zdolnym archeologiem z kilkuletnim doświadczeniem. Na niższych stanowiskach obowiązywał klucz partyjny: partyjna absolwentka archeologii otrzymała od razu etat naukowy, natomiast osoba bezpartyjna z wieloletnim stażem - jedynie etat techniczny. Ten jasny obraz został nieco zakłócony pod koniec wojny, kiedy towarzysze partyjni zostali przetrzebieni na froncie.

W Krajowym Urzędzie płacono dobrze, warunki były jednak spartańskie, jak to w czasie wojny. W ciągu 4 lat pozyskano około 8 000 pozycji katalogowych zabytków, z których część była jednak wynikiem rabunku majątków prywatnych Polaków.

Muzeum Prehistoryczne (1945-1949)

Po ustaniu działań wojennych prof. Józef Kostrzewski wrócił z wygnania do Poznania. Udało mu się utrzymać samodzielność muzeum pod nazwą "Muzeum Prehistoryczne", będącym nadal w gestii samorządu wojewódzkiego. O kierownictwie tego muzeum nie dyskutowano, skoro wrócił stary kierownik. Z władzami uzgadniano natomiast pozostałą obsadę personalną , choć kwalifikacje oceniał głównie Józef Kostrzewski. Trudne warunki powojenne sprawiły, że pensje pracowników były głodowe, a samemu dyrektorowi zaproponowano połowę należnego mu wynagrodzenia, z tytułu drugiej pracy na uniwersytecie. Siermiężne warunki pracy i głodowe pensje nie przeszkodziły jednak ożywionej działalności; nie tylko rewindykowano utracone zbiory czy brano udział w akcji "Muzeum pod gruzami", ale w ciągu pięciu lat powiększono zbiory o około 6500 pozycji katalogowych. Muzeum utrzymało swój europejski poziom, zarówno pod względem naukowym, jak i wystawienniczym, choć kontakty zagraniczne zostały ograniczone.

Muzeum Archeologiczne (od 1949 r.)

W grudniu 1949 r., w związku z centralizacją , Muzeum Prehistoryczne przeszło na własność państwa i działało nadal pod tym samym kierownictwem jako Muzeum Archeologiczne. W ciągu ponad czterdziestu lat istnienia pod tą nazwą zmieniali się właściciele Muzeum; najpierw było to państwo, ręcznie sterujące z Warszawy z odpowiedniego ministerstwa, potem państwo kierujące za pośrednictwem władz miejskich Poznania, urzędu wojewódzkiego, następnie ponownie ministerstwo Kultury i Sztuki, wreszcie instytucję przejął samorząd miejski w Poznaniu. Warunki działania były w tym czasie różne, od trudnych czasów stalinowskich, poprzez realny socjalizm Gomułki czy Gierka, stan wojenny, aż do wolnej Polski wchodzącej w skład Unii Europejskiej. Stała była mizeria finansowa zarówno działania, jak i przede wszystkim płac, choć i tu następowały wahnięcia. Polepszało się najczęściej wkrótce po zmianie właściciela, po czym wkrótce następowały cięcia w kulturze - a więc i w płacach.

Zmieniali się także dyrektorzy i sposób ich powoływania. Do 1958 r. zmian nie było - dyrektorem był Józef Kostrzewski, kiedy to przeszedł na emeryturę . Jego zasługi dla nauki były niekwestionowane i stale honorowane, m. in. przyznano mu doktorat honoris causa UJ w Krakowie.

Kiedy w 1958 r. nastąpiła zmiana dyrektora, zastosowano tu zasadę nomenklatury, czyli kandydat na dyrektora musiał uzyskać zgodę odpowiednich władz partyjnych, choć sam jeszcze nie musiał być członkiem partii. Na prośbę Józefa Kostrzewskiego mianowano jego syna, Bogdana, który legitymował się nie tylko doktoratem i tytułem docenta, przyznanym przez Komisje Kwalifikacyjną dla pracowników nauki, ale i pracą w muzeum od 1945 r. Był zresztą znakomitym muzealnikiem, znanym z wielu znakomitych wystaw i różnych pomysłów popularyzujących archeologię , w tym twórcą skansenu w Gieczu, choć z powodu jego skłonności do alkoholu za jego dyrekcji atmosfera w Muzeum zaczęła się robić "ciężka". Prowadzono jednak badania naukowe, zdobywano stopnie naukowe, organizowano wystawy, a działalność popularyzatorska nadal stała na najwyższym poziomie. Wiele wysiłku wszystkich pracowników i utratę zdrowia dyrektora kosztowało też odbudowa z ruin pałacu Górków, a następnie przeprowadzka. Kadencja dyrektorska Bogdana Kostrzewskiego została przerwana nagle w 1968 r., z powodu buntu kilku członków partii; po cofnięciu rekomendacji partyjnej pracował on nadal w muzeum, ciężko już chory i szykanowany przez wicedyrektora. Zmarł w 1971 roku, na krótko przed wręczeniem mu wypowiedzenia z pracy.

Po jego ustąpieniu, obowiązki dyrektora pełnił wicedyrektor przez miesiąc, a następnie powołano "triumwirat" złożony z jedynego wówczas docenta habilitowanego, doktora- pierwszego sekretarza POP PZPR i konserwatora zabytków archeologicznych. Kiedy wszyscy spodziewali się , że nowym dyrektorem zostanie któryś z "buntowników", nagle "w walizce" przywieziony został dyrektor muzeum w Częstochowie, Włodzimierz Błaszczyk. Teoretycznie powinna to być dobra kandydatura. Z życiorysu wynikało, że wprawdzie miał jedynie tytuł magistra archeologii, przyznany na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, ale władze nakazały mu zrobienie doktoratu i warunek ten spełnił po kilku latach. Zaraz po studiach został ekspertem ministerialnym od ochrony zabytków, dalej konserwatorem zabytków w Katowicach, kierował odbudową zamku w Będzinie, a nastę pnie dyrektorował utworzonemu tam muzeum. Od 1959 r. objął stanowisko dyrektora muzeum w Częstochowie. Wszystko wskazywało więc, że był to dobry menadżer kultury z wieloletnim doświadczeniem. Wprawdzie zastanawiało, że wcześniej zamiast szkoły średniej zaliczył półroczną Szkołę Pracy Społecznej zakończoną maturą, ale przecież Wincenty Witos miał znacznie skromniejszą edukację i w niczym to mu nie przeszkodziło. W chwili przyjścia do Poznania Włodzimierz Błaszczyk miał 40 lat.

Okres jego dyrektury okazał się najgorszym w stuletnich wówczas dziejach muzeum, mimo niektórych jego dobrych pomysłów (w co nie wszyscy jego byli podwładni do dziś wierzą), znakomitej reklamy muzeum i trwającej bez przerwy pracy muzealnej, dzięki której powiększano zbiory, prowadzano badania i popularyzację archeologii. Na jego korzyść przemawiało nowatorskie wówczas propagowanie badań miejskie, choć poziom wykonanych prac ośmieszył słuszną ideę. Zorganizował sesję poświęconą staremu miastu w Poznaniu, na której rozdano wygłoszone referaty odbite na powielaczu, co też było ogromną rzadkością. Wytrwałym muzealnikom nie przeszkadzał pracować naukowo, jeśli tylko nie żądali dużych pieniędzy na badania; część uzyskała wówczas kolejne stopnie naukowe. Te pozytywy blakły jednak wobec polityki wewnątrzmuzealnej nowego dyrektora, polegającej na szczuciu na siebie pracowników, przejmowaniu za własne cudzych sukcesów i uznawaniu własnych błędów za "samowolę pracowników", a o wystawnych obiadach odbywanych na koszt pracowników czy ró nych ekscesach odbywanych w stanie niezupełnie trzeźwym opowiadano legendy. Pamiętano mu jego przechwałki, że jest jednym z trzech najwybitniejszych archeologów-mediewistów w Polsce, przy jednoczesnym wydatowaniu nowożytnych wałów na Górze Przemysława na wiek XI; jego prace naukowe, pisane, a właściwie wycinane nożyczkami z cudzych tekstów i przekazywane sekretarce do przepisania. Godzinami można było cytować jego wypowiedzi; sama pamiętam polecenie zakupu "cyrografu" dla biblioteki, kolega wspomina rolnictwo w paleolicie, a o rotundzie "w kształcie prostokąta, koła i bazyliki" można sobie poczytać. Pierwszy bunt przeciw nowemu dyrektorowi, idiotyczne przygotowany, zakończył się klęską spiskowców; drugi, wykorzystujący fale strajków w 1980 roku, dał oczekiwany rezultat. Włodzimierz Błaszczyk pracował jeszcze jakiś czas w muzeum, aż wreszcie powrócił na Śląsk. Za jego czasów ranga muzeum uległa obniżeniu.

Pełnienie obowiązków dyrektora powierzono w 1980 r. jedynemu wówczas docentowi habilitowanemu w Muzeum, Lechowi Krzyżaniakowi, choć nie był on członkiem partii i - jak chodzą słuchy - przeciwko jego kandydaturze istniała silna opozycja, donosząca gdzie nie trzeba wiadomości nie zawsze prawdziwe. O tym, że Lech Krzyżaniak został stałym dyrektorem Muzeum, zadecydował podobno profesor Jan Żak, kierownik Instytutu Prahistorii UAM i osoba poważana, który miał wówczas istotny głos w sprawie polityki personalnej w archeologii poznańskiej. Pierwsze lata rządów nowego dyrektora przypadały na okres stanu wojennego i powolnej agonii starego ustroju, a więc znowu były to czasy trudne. Dyrektor Krzyżaniak utracił skansen w Gieczu, ale rozwinął szczególnie badania w Afryce, a jego wystawa egipska, utworzona z berlińskich zbiorów uzyskanych dzięki osobistym kontaktom w długoletni depozyt, cieszyła się ogromnym powodzeniem. Jego dorobek został nagrodzony wieloma odznaczeniami polskimi, a także Orderem Trzech Nilów - najwyższego odznaczenia sudańskiego przyznawanego cudzoziemcom.

Po niespodziewanej śmierci dyrektora Krzyżaniaka jego następcą , na prośbę zmarłego, został za zgoda Mnistra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Marek Chłodnicki. Miał on doktorat, od ponad dwudziestu lat pracował w muzeum i jednocześnie od lat był przygotowywany na następcę. Dyrektor miał wiele ciekawych pomysłów, z których niewiele udało mu się zrealizować. Złożył rezygnację ze stanowiska wiosną b.r. po przedstawieniu mu zarzutów przez prokuratora w sprawie nie związanej z muzeum.

Po ciężkich bojach pracownikom muzeum udało się wywalczyć, że kolejnego dyrektora (też Włodzimierza) nie przywieziono "w teczce", a ogłoszono konkurs. Przeglądając warunki konkursu nie trudno oprzeć się wrażeniu, że - wzorem dyrektora z jednego z filmów nakręconych w czasach "komuny" - nie musi mieć on wielkiego pojęcia o tym, co będzie robił. Ważne, że jest dyrektorem. Prawdę powiedziawszy, w świetle przedstawionych warunków, żaden z poprzednich dyrektorów ( łącznie z Józefem Kostrzewskim, którego talent menadżerski do dziś jest niedoścignionym wzorem skuteczności) nawet nie zakwalifikowałby się do konkursu, z braku "odpowiednich kwalifikacji". Paradoksalnie najbliżej spełnienia warunków był by Włodzimierz Błaszczyk, w chwili przyjścia do Poznania praktykujący menadżer od 14 lat...

Ciekawe, jakim więc cudem Muzeum istniało i rozwijało się przez półtora wieku, skoro większość czasu działało w bardzo trudnych warunkach, a nie miało odpowiednich kierowników. Ciekawe, jakim cudem działa dziś muzeum Narodowe, Instytut Prahistorii czy chociażby Polska Akademia Nauk, skoro ich szefowie również nie mogliby wystartować w tym konkursie, bo też takich kwalifikacji nie mają.

Ciśnie mi się komentarz, ale kolega Cenzor stoi obok z myszką... Może to i lepiej, w końcu po co odbierać Czytelnikom przyjemność myślenia.

 
Opracowała: Jarmila Kaczmarek, na postawie prac;
Jarmila Kaczmarek, Organizacja badań i ochrony zabytków archeologicznych w Poznaniu (1720-1958), Poznań 1996 dokumentów, znajdujących się w Archiwum Naukowym MAP i informacji, zamieszczonych na stronach internetowych MAP
sierpień 2007




strona główna      

© Muzeum Archeologiczne w Poznaniu