Prezentowany dokument nie został wyciągnięty
                z przepastnych regałów archiwum, ale jest tzw. "świeżą bułeczką",
                która ma dopiero szansę trafienia do archiwum i wzbogacenia
                historii archeologii. To ogłoszenie o konkursie na dyrektora
                Muzeum Archeologicznego w Poznaniu, które w tym właśnie
                roku obchodzi 150-rocznicę swego powstania. Konkurs jest pewnym
                etapem w bitwie prowadzonej przez archeologów z urzędnikami
                Urzędu Miejskiego w Poznaniu, pełniącego obecnie rolęorganu założycielskiego
                muzeum, o pryncypia jakie powinno się brać pod uwagę przy
                wyborze szefa tak starożytnej instytucji. Archeolodzy upierali
                się przy konkursie, w którym powinny brać udział osoby z
                wykształceniem archeologicznym, zaś urząd obstawał przy
                mianowaniu bez konkursu nauczyciela rysunków, pełniącego
                ostatnio rolę dyrektora Wydziału Kultury w tymże urzędzie. 
              Jak widać z prezentowanego obok tekstu, wymagania
                stawiane kandydatom są dość skromne: na dziewięć punktów
                punkt dziewiąty dotyczy niekaralności, ósmy dobrego stanu
                zdrowia, siódmy - znajomość problematyki muzealnej, a więc instytucji,
                którą się ma kierować . Pozostałe pierwszych sześć warunków,
                to konieczne studia (preferowane archeologiczne, ale nie jest
                to warunek bezwzględny), obowiązkowe studia magisterskie
                lub podyplomowe z dziedziny zarządzania, minimum trzyletni
                staż kierowniczy, umiejętność pozyskiwania funduszy z Unii
                Europejskiej i znajomość przepisów prawnych dotyczących
                prowadzenia działalności kulturalnej. 
              Prawdę powiedziawszy, dwuzawodowość jest ostatnio
                wśród absolwentów archeologii nagminna, ze względu na
                brak pracy w zawodzie i siermięż ne warunki finansowe (starszy
                kustosz muzealny z doktoratem i 30-letnim stażem dostaje na
                rękę niespełna półtora tysiąca, razem z 30-złotowym
                dodatkiem za doktorat pomniejszonym o ZUS i podatki). Jakby dobrze
                poszukać, pewnie znalazłoby się paru takich, którzy spełnialiby
                wszystkie żądane warunki. Trudno jednak sobie wyobrazić, że
                menadżer na kierowniczym stanowisku za 7-10 tysięcy na rękę
                , potrafiący pozyskiwać środki z Unii Europejskiej, rzuciłby
                swoją pracę dla stanowiska dyrektorskiego za 3,5 tysięcy
                na rękę, w dodatku połączoną z koniecznością stałych negocjacji
                z urzędnikami miejskimi. No chyba że z różnych względów zostałby
                zmuszony do ewakuacji "na z góry upatrzoną pozycję", ale
                wówczas groziłoby mu, że nie spełniłby dziewiątego
                warunku konkursu. Nie dziwi też, że w warunkach konkursu przewidują
                co zaznaczono dobry stan zdrowia; kierownicy wszystkich znanych
                mi instytucji kulturalnych podległych władzom samorządowym
                w różnych częściach Polski zgodnie przyznają, że końskie zdrowie
                jest niezbędne w sytuacji zmieniających się po każdych
                wyborach układów politycznych. 
              Póki co, w Muzeum zatrudniona jest osoba z dyplomem
                specjalisty od zarządzania, niestety nie archeolog, a wicedyrektor
                ds. administracyjnych, po Akademii Rolniczo-Technicznej i z doświadczeniem
                pedagogicznym. Po konkursie zapewne będzie już dwóch takich
                specjalistów na stanowisku dyrektorskim; ciekawe czy choć
                jeden z nich będzie miał pojęcie, czym zarządzą. 
              150-rocznica Muzeum skłania do postawienia sobie
                pytania: jak dobierano w nim kadry kierownicze w przeszłości
                i jak zmieniały się stosunki własnościowe? W grę wchodzą następujące
                instytucje, zaliczane do grona naszych "dostojnych
                przodków": 
              1) Muzeum Starożytności Polskich i Słowiańskich/Muzeum
                im. Mielżyńskich (1857-1924) 
              2) niemieckie Towarzystwo Historyczne Prowincji
                Poznańskiej (1885-1894) 
              3) niemieckie Muzeum Prowincjonalne (1894-1903) 
              4) niemieckie Muzeum Cesarza Fryderyka (1903-1918) 
              5) Muzeum Wielkopolskie wraz z autonomicznym Działem
                Prehistorycznym MW 
              6) niemieckie Muzeum Cesarza Fryderyka (1939-1944)
                wraz z Działem Prehistorycznym, przekształconym w 1940 r.
                w Krajowy Urząd ds. Prahistorii 
              7) Muzeum Prehistoryczne (1945-1949) 
              8) Muzeum Archeologiczne (od 1949 r.) 
              Muzeum Starożytności Słowiańskiej ,
                które dało początek muzealnictwu w Poznaniu, powołano
                we wrześniu 1857 r. Była to instytucja należąca do Towarzystwa
                Przyjaciół Poznańskiego, mającego prawa korporacji. Stąd traktowane
                było przez ówczesne władze pruskie jako instytucja prywatna.
                Muzeum utrzymywane było ze składek członkowskich i hojnych
                dotacji mecenasów, zwłaszcza ziemian wielkopolskich. Zbierało
                rozmaite przedmioty, od kości kopalnych i wypchanych ptaków po
                obrazy i "relikwie" sławnych Polaków. Zbiory
                archeologiczne stanowiły największą część kolekcji. Początkowo
                gromadzono je tylko w magazynach; dopiero w 1882 utworzono stałą
                wystawę , którą można było zwiedzać po wykupieniu biletu,
                a muzeum otrzymało nową nazwę Muzeum im. Mielżyńskich,
                na cześć największych mecenasów. 
              Władzami Towarzystwa był zarząd, wybierany
                na walnym zabraniu członków. Z kolei Zarząd mianował wszystkich
                urzędników Towarzystwa. Pierwsi opiekunowie Muzeum nosili
                tytuł konserwatorów. Nie byli to rzecz jasna archeolodzy,
                bo taka dyscyplina jeszcze nie istniała, muzeum było zresztą
                wielobranżowe. Starano się jednak wybierać spośród ówczesnych
                elit intelektualnych Poznania i okolic. Pierwszy konserwator,
                Maksymilian Studniarski (1857-1860) był nauczycielem, profesorem
                Szkoły Realnej, trzeci (Władysław Wierzbiński 1866-1868)
                - prawnikiem i dziennikarzem, czwarty (Hieronim Feldmanowski,
                1868-1882) - nauczycielem i literatem, piąty (Klemens Kantecki,
                1882-1885) - dziennikarzem samoukiem po szkole średniej, szósty
                (Bolesław Erzepki 1885-1923) - historykiem, filologiem i miłośnikiem
                archeologii; siódmy (Józef Kostrzewski - 1914-1924) - prehistorykiem.
                Od tego grona nieco odbiegał drugi konserwator, Albin Gorecki,
                emerytowany ochmistrz Rogera Raczyńskiego, choć i on jako
                nauczyciel domowy musiał ukończyć przynajmniej seminarium
                nauczycielskie; nieborak musiał zresztą po kilku latach ustąpić
                z powodu choroby psychicznej. 
              Początkowo Konserwatorów powoływano po poleceniu
                ich przez osoby cieszące się autorytetem i będące mecenasami
                Muzeum - stąd wziął się np. ów ochmistrz. Dość szybko jednak
                zaczęto organizować konkursy, bardzo mocno obsadzane mimo
                mizernych płac. Przy Józefie Kostrzewskim w 1914 r. było nieco
                inaczej: początkowo był on drugim konserwatorem i formalnie
                nie pełnił funkcji kierowniczej, a więc konkursu nie ogłoszono.
                Kostrzewski miał atut w postaci ukończonych (za radą B. Erzepkiego)
                studiów z prehistorii w Berlinie, a w świetle nowej pruskiej
                ustawy o wykopaliskach jedynie posiadanie fachowca chroniło
                zbiory polskiego muzeum przed wcieleniem ich do muzeum niemieckiego.
                W pamiętnikach Józef Kostrzewski wspomina jednak, że swoją posadę
                zawdzięczał interwencji wybitnego przyrodnika, Franciszka
                Chłapowskiego, który do jego kandydatury przekonał Erzepkiego.
                Trudno nam dziś zrozumieć , co mogło być przyczyną jego
                wahania. Niewykluczone, że Erzepki po prostu bał się, bo
                dotychczasowy życiorys kandydata nie rokował dobrze na przyszłość:
                trzy lata gimnazjum robione w sześć lat, porzucone studia medyczne,
                rok spędzony w Krakowie na studiowaniu i zrzędzeniu, że
                to nie to, skłonności do konspiracji... A jednak nowy II
                konserwator szybko niemal całkowicie odciążył I konserwatora
                od pracy w Muzeum, a pomysłami i sprawnością organizacyjną zadziwił,
                na razie jedynie Poznaniaków (mimo wojny przekształcił na
                wpół amatorskie Muzeum w znakomity ośrodek archeologiczny,
                założył Towarzystwo Muzealne, przygotował czasopismo Przegląd
                Archeologiczny, brał udział w Powszechnych Wykładach Naukowych
                - namiastce uniwersytetu polskiego). 
              Podsumowując, w ciągu ponad sześćdziesięciu
                  lat istnienia, Muzeum im. Mielżyńskich działało stale
                  w bardzo trudnych warunkach; zgromadziło łącznie kilkanaście
                  tysięcy zabytków archeologicznych wraz z dokumentacją.
				  
				  
			    
              Towarzystwo Historyczne Prowincji Poznańskiej  powstało
				  w 1885 r. w wyniku "zawstydzenia się" niemieckich mieszkańców
				  Wielkopolski sytuacją, że Polacy, postrzegani przez władze
				  pruskie jako obywatele drugiej kategorii mają własne muzeum,
				  a uchodzący we własnych oczach za wysoce kulturalnych Niemcy
				  takiej instytucji nie mieli. Inicjatorzy przedsięwzięcia,
				  pruscy urzędnicy Archiwum Państwowego, nie mieli jednak
				  chęci stale wypraszać fundusze na działalność od rozmaitych
				  darczyńców. Poradzono sobie w ten sposób, że zgodnie
				  ze statutem przewodniczącymi Towarzystwa mianowano automatycznie
				  kolejno nadprezydentów Prowincji Poznańskiej. W ten chytry
				  sposób zapewniono sobie dotacje prowincji przynajmniej na
				  minimalnym poziomie i wsparcie władz przy werbowaniu nowych
				  członków. Jako szefowie, nadprezydenci wyznaczali główne kierunki
				  działalności Towarzystwa, stąd już w 1886 r. zostało ono włączone
				  do działalności antypolskiej, której ostatecznym celem
				  miało być "wykorzenienie" Polaków z prowincji. Pozostałych członków zarządu
				  wybierano w głosowaniu. Towarzystwo gromadziło własne
				  zbiory, zwane szumnie "Muzeum
				  Poznańskim", ale
				  gromadzenie kolekcji miało jedynie przyspieszyć moment utworzenia
				  muzeum podległego władzom Prowincji Poznańskiej. W żadnym z
				  dokumentów nie wspomniano o specjalnym opiekunie zbiorów,
				  zdaje się że kolekcją zajmowali się społecznie pracownicy
				  archiwum państwowego, Franz Schwartz (archeologia) czy Adolf
				  Warschauer (dokumenty). Kiedy powołanie muzeum prowincji
				  stało się faktem, w 1894 r. Towarzystwo przekazało do
				  niego zbiory w depozyt, a w początku XX w. - oddało na
			    własność. 
              Towarzystwo Historyczne działało w dobrych warunkach; przez 10 lat
			    działalności zgromadziło ponad 2200 zabytków. 
              Muzeum Prowincjonalne  (1894-1903) 
              Była to taka instytucja hybrydowa pod nazwą Prowincjonalne Muzeum-Biblioteka.
				  Powołał ją w 1894 r. zarząd prowincji, zapewnił siedzibę i
				  bez konkursu powołał szefa. Był to jednak jedynie "komisaryczny
				  dyrektor"
				  czyli odpowiednik dzisiejszego p/o dyrektora. Został nim asystent
				  Archiwum Państwowego i gorliwy członek Towarzystwa Historycznego,
				  30-letni dr Franz Schwartz, który już wcześniej zajmował się
				  zbiorami (zmarł ju ż w 1901 r.). Od 1895 r. pracownicy muzealni
				  stali się urzędnikami prowincji, a ich pensje były takie
				  same, jak we wszystkich urzędach, czyli dobre. Mimo zmiany
				  własnościowej, Muzeum Prowincjonalne nie odbiegało poziomem
				  merytorycznym od Muzeum im. Mielżyńskich czy od Towarzystwa
				  Historycznego, choć pod względem organizacyjnym i możliwości
				  działania różnica była ogromna. Działając w dobrych
				  warunkach, w ciągu niespełna 10 lat zgromadziło ponad
			    4000 pozycji katalogowych zabytków archeologicznych. 
              Przepełnienie starego gmachu wskutek błyskawicznego rozrostu kolekcji
				  i wysokie koszty utrzymania wielodziałowego muzeum zmusiły
				  władze prowincji do poszukania hojnego mecenasa. Stało
			    się nim państwo pruskie. Tak narodziło się - 
              Muzeum Cesarza Fryderyka  (1903-1918) 
              Po kilkuletnich pertraktacjach z rządem w sprawie dofinansowania, władzom
				  prowincji udało się uzyskać w Berlinie fundusze na budowę nowoczesnego
				  gmachu oraz obietnicę corocznej subwencji na utrzymanie muzeum
				  w wysokości 50% kosztów utrzymania. Pieniądze te nie były
				  darowizną: w zamian muzeum miało realizować politykę rządu
				  w dziedzinie ochrony zabytków, rząd uzyskiwał wpływ
				  na obsadę najważniejszych stanowisk w nowej instytucji,
				  a instytucja miała nosić imię cesarza Fryderyka III. "Kto ma prawa,
				  ten przejmuje obowiązki" - tak
				  krótko skwitowano ową zasadę współfinansowania w jednym
				  z przemówień z okazji otwarciu nowego gmachu w 1904 r. Do
				  współfinanowania muzeum włączyło się także miasto
			    Poznań. 
              Dyrektora nowej placówki nie wyłoniono w drodze konkursu, a poprzez
				  akceptację propozycji ministerialnej przez zarząd Prowincji.
				  Został nim 41-letni Ludwig Kaemmerer. Jego kariera była
				  typowa dla ówczesnej kadry kierowniczej. Studiował historię
				  kultury i historię sztuki na uniwersytetach w Berlinie, Monachium
				  i Dreźnie. Po ukończeniu studiów postanowił zrobić karierę
				  w dziedzinie zarządzania kulturą, zatrudnił się więc
				  w Muzeach Królewskich w Berlinie, począ tkowo jako wolontariusz,
				  potem został asystentem dyrektorialnym. Ową asystenturę
				  zapewne wygrał w konkursie, bo Erich Blume, k ó remu też
				  marzyła się kariera dyrektorska, kilka lat później wygrał taki
				  konkurs w Hannoverze i tylko śmierć przeszkodziła mu w osiągnięciu
				  celu. Przez pięć lat u boku dyrektora w Berlinie Kaemmerer
				  miał okazję wprawiać się w zarządzaniu i administracji
				  dużą jednostką muzealną. Nie zapomniał również o nauce,
				  odbywając kilka podróży naukowych. Tak przygotowany nowy
				  dyrektor Muzeum Cesarza Fryderyka postawił dotychczasowe bardzo
				  prowincjonalne muzeum na dobrym poziomie europejskim. Jednym
				  z jego pierwszych posunięć było doprowadzenie do zatrudnienia
				  opiekuna do działu archeologicznego, wprawdzie nie fachowca,
				  a zawodowego żołnierza zwolnionego z wojska z powodu choroby;
				  pewnie to było warunkiem uzyskania etatu. Skoro jednak okazało
				  się, że przy najszczerszych chęciach dyletant potrafi jedynie
				  ułożyć naczynia równo na półce, po długich staraniach
				  Kaemmerer wywalczył zatrudnienie fachowca - Ericha Blumego.
				  I w tym wypadku zrezygnowano z rozpisaniu konkursu, poprzestając
				  na znakomitej opinii Gustawa Kossinny, uchodzącego wówczas
				  w Niemczech za najwybitniejszego prehistoryka w tym czasie,
				  który uznał młodego absolwenta za najwybitniejszego po
				  nim znawcę pradziejów ziem na wschód od Odry. Z konkursu zrezygnowano
			    też po śmierci Blumego. 
              Działając w dobrych warunkach i z fachową obsadą, oferując przyzwoite wynagrodzenia
				  przy sześciogodzinnym nominalnym czasie pracy, w ciągu 14
				  lat działania Muzeum Cesarza Fryderyka zgromadziło prawie
				  9 tysięcy pozycji katalogowych zabytków archeologicznych
				  i uczyniło z poznańskiej archeologii liczący się w Niemczech
				  ośrodek muzealno-naukowy.
				  
			    
              Muzeum Wielkopolskie wraz z autonomicznym Działem Prehistorycznym
			      MW 
              W 1919 r. Muzeum Cesarza Fryderyka spolonizowano pod nazwą Muzeum Wielkopolskie.
				  Komisarycznymi kierownikami został ks. prof. Szczęsny Detloff
				  i doc. Józef Kostrzewski, który był wszędzie tam, gdzie
				  cokolwiek się działo w archeologii. Wkrótce ustalono sprawę
			    własności Muzeum i stałej dyrekcji. 
              Instytucja pozostała własnością samorządu wojewódzkiego, a
				  państwo polskie potwierdziło pruską zasadę 50-procentowego
				  współfinansowania, w zamian za realizację przez Muzeum polityki
				  kulturalnej państwa. W pierwszym roku działania obiecana
				  dotacja rzeczywiście nadeszła, lecz później była stale
				  obcinana z powodu "kryzysu".
				  Ostatecznie rząd w Warszawie szybko zapomniał o swych zobowiązaniach,
			    w pełni jednak egzekwując swoje prawa. 
              Dyrektorem całego muzeum został mianowany Marian Gumowski, numizmatyk
				  z Krakowa, pracownik prywatnego wówczas muzeum księcia
				  Czartoryskiego. Wybrano go nie w konkursie, a dzięki poparciu
				  osób mających wpływy w samorządzie wojewódzkim. Sądząc jednak
				  z różnych dokumentów dotyczących nowego dyrektora, pełnych
				  skarg i żalów, pracownicy Muzeum i ludzie chcący skorzystać
				  z jego zbiorów pewnie potem nie raz żałowali, że Ludwig
			    Kaemmerer nie był Polakiem...
              Przez pierwszych kilka lat istnienia zbiory archeologiczne Muzeum Wielkopolskiego
				  niszczały, mimo wysiłków ówczesnego Konserwatora Zabytków
				  Prehistorycznych, Zygmunta Zakrzewskiego, który w wolnych
				  chwilach jako wolontariusz usiłował zrobić z nimi coś
				  sensownego. Dopiero połączenie zbiorów archeologicznych
				  Muzeum Wielkopolskiego z Muzeum im Mielżyńskich w 1924
				  r., utworzenie z nich autonomicznego Działu Prehistorycznego
				  Muzeum Wielkopolskiego i postawienie na jego czele prof. Józefa
				  Kostrzewskiego pozwolił o nie tylko na przywrócenie dawnej
				  świetności archeologii muzealnej, ale i na jej błyskawiczny
				  rozwój. Kostrzewski został kierownikiem działu na drodze
				  uzgodnień między samorządem wojewódzkim i Poznańskim
				  Towarzystwem Przyjaciół Nauk; drugi pracownik naukowy działu,
				  Aleksandra Karpińska, został zatrudniony już na wniosek
				  J. Kostrzewskiego przez dyrekcję Muzeum. W Muzeum płacono
				  dość dobrze (choć mniej niż  na uniwersytecie). Działano
				  jednak w trudnych warunkach powojennej odbudowy i kryzysu gospodarczego,
				  a tak że przy niechę ci pro-Piłsudskich władz w Warszawie
				  do endeckiego Poznania (z tego względu ministerstwo czasowo
				  zmusiło władze samorządowe do obcięcia Kostrzewskiemu
				  poborów za pracę w Muzeum, oczekując że będzie nim
			    kierować za darmo, skoro ma już pensję na uniwersytecie). 
              W tych trudnych warunkach, w ciągu piętnastu lat działania Dział Prehistoryczny
				  pozyskał około 25000 pozycji katalogowych zabytków. Dzięki
				  prowadzonym badaniom naukowym stał się też ośrodkiem muzealnym
				  na światowym poziomie, z którym zabytki chętnie wymieniały
				  różne uniwersytety i muzea w Europie i Ameryce. Profesor
				  Kostrzewski zasłużenie otrzymał natomiast bodajże komplet
				  odznaczeń polskich, a z zagranicznych m.in. francuską Legię
				  Honorową i łotewski Order Trzech Gwiazd. W Anglii obdarzono
				  go honorowym doktoratem; był też członkiem wielu towarzystw
			    i organizacji naukowych polskich i obcych. 
              Muzeum Cesarza Fryderyka (1939-1944) wraz z Działem Prehistorycznym,
			      przekształconym w 1940 r. w Krajowy Urząd ds. Prahistorii 
              Wkrótce po zdobyciu Poznania przez hitlerowców (10 września 1939
				  r.), gmach główny Muzeum Wielkopolskiego zajęty został
				  przez okupantów. Władze niemieckie starannie przygotowały
				  inwazję pod każdym względem - istniał nawet spis książek prof.
				  Kostrzewskiego, przeznaczonych do zarekwirowania. Hitlerowcy
				  mało cenili Muzeum Wielkopolskie, uważając, że jest tam
				  praca jedynie dla historyków sztuki na początkujących
				  posadach. Dyrektorem mianowano wychowawcę szkolnego i numizmatyka,
				  Zygfryda Rühle, który w czasie swej działalności wyrządził
				  ogromne szkody w Dziale Numizmatycznym. Był on członkiem
				  NSDAP, zgodnie z zasadą , wyrażoną w jednym z referatów archeologicznych
				  na temat nauki:
				  "nie chcemy konkurować z nauką , ale w idealnej z nią zgodzie postawić
				  najzdolniejszych na właściwe miejsce (...). Najzdolniejsi
				  i najmą drzejsi chodzą dziś w szatach brunatnych i czarnych.
			    Kto został poza, nie jest oczywiś cie potrzebny". 
              Pełniącym obowiązki kierownika działu prehistorycznego mianowano
				  świeżego absolwenta uniwersytetu we Freiburgu, Berndta von
				  zur Mühlena. Kiedy jednak Dział Prehistoryczny przekształcono
				  w Krajowy Urząd Prahistorii, jego dyrektorem mianowano "starego
				  towarzysza partyjnego" Waltera
				  Kerstena, który był poza tym zdolnym archeologiem z kilkuletnim
				  doświadczeniem. Na niższych stanowiskach obowiązywał
				  klucz partyjny: partyjna absolwentka archeologii otrzymała
				  od razu etat naukowy, natomiast osoba bezpartyjna z wieloletnim
				  stażem - jedynie etat techniczny. Ten jasny obraz został nieco
				  zakłócony pod koniec wojny, kiedy towarzysze partyjni zostali
			    przetrzebieni na froncie. 
              W Krajowym Urzędzie płacono dobrze, warunki były jednak
				  spartańskie, jak to w czasie wojny. W ciągu 4 lat pozyskano
				  około 8 000 pozycji katalogowych zabytków, z których część była
				  jednak wynikiem rabunku majątków prywatnych Polaków.
				  
			    
              Muzeum Prehistoryczne (1945-1949) 
              Po ustaniu działań wojennych prof. Józef Kostrzewski wrócił z
				  wygnania do Poznania. Udało mu się utrzymać samodzielność muzeum
				  pod nazwą "Muzeum Prehistoryczne", będącym nadal w gestii
				  samorządu wojewódzkiego. O kierownictwie tego muzeum nie
				  dyskutowano, skoro wrócił stary kierownik. Z władzami
				  uzgadniano natomiast pozostałą obsadę personalną , choć
				  kwalifikacje oceniał głównie Józef Kostrzewski. Trudne
				  warunki powojenne sprawiły, że pensje pracowników były głodowe,
				  a samemu dyrektorowi zaproponowano połowę należnego mu
				  wynagrodzenia, z tytułu drugiej pracy na uniwersytecie. Siermiężne
				  warunki pracy i głodowe pensje nie przeszkodziły jednak
				  ożywionej działalności; nie tylko rewindykowano utracone
				  zbiory czy brano udział w akcji "Muzeum
				  pod gruzami", ale w ciągu pięciu lat powiększono zbiory o około
				  6500 pozycji katalogowych. Muzeum utrzymało swój europejski
				  poziom, zarówno pod względem naukowym, jak i wystawienniczym,
			    choć kontakty zagraniczne zostały ograniczone. 
              Muzeum Archeologiczne (od 1949 r.) 
              W grudniu 1949 r., w związku z centralizacją , Muzeum Prehistoryczne
				  przeszło na własność państwa i działało nadal pod
				  tym samym kierownictwem jako Muzeum Archeologiczne. W ciągu
				  ponad czterdziestu lat istnienia pod tą nazwą zmieniali się
				  właściciele Muzeum; najpierw było to państwo, ręcznie
				  sterujące z Warszawy z odpowiedniego ministerstwa, potem
				  państwo kierujące za pośrednictwem władz miejskich
				  Poznania, urzędu wojewódzkiego, następnie ponownie ministerstwo
				  Kultury i Sztuki, wreszcie instytucję przejął samorząd
				  miejski w Poznaniu. Warunki działania były w tym czasie
				  różne, od trudnych czasów stalinowskich, poprzez realny
				  socjalizm Gomułki czy Gierka, stan wojenny, aż do wolnej
				  Polski wchodzącej w skład Unii Europejskiej. Stała była mizeria
				  finansowa zarówno działania, jak i przede wszystkim płac, choć
				  i tu następowały wahnięcia. Polepszało się najczęściej wkrótce
				  po zmianie właściciela, po czym wkrótce następowały cięcia
			    w kulturze - a więc i w płacach. 
              Zmieniali się także dyrektorzy i sposób ich powoływania. Do 1958
				  r. zmian nie było - dyrektorem był Józef Kostrzewski,
				  kiedy to przeszedł na emeryturę . Jego zasługi dla nauki
				  były niekwestionowane i stale honorowane, m. in. przyznano
			    mu doktorat honoris causa UJ w Krakowie. 
              Kiedy w 1958 r. nastąpiła zmiana dyrektora, zastosowano tu zasadę
				  nomenklatury, czyli kandydat na dyrektora musiał uzyskać
				  zgodę odpowiednich władz partyjnych, choć sam jeszcze nie
				  musiał być członkiem partii. Na prośbę Józefa Kostrzewskiego
				  mianowano jego syna, Bogdana, który legitymował się nie
				  tylko doktoratem i tytułem docenta, przyznanym przez Komisje
				  Kwalifikacyjną dla pracowników nauki, ale i pracą w muzeum
				  od 1945 r. Był zresztą znakomitym muzealnikiem, znanym z
				  wielu znakomitych wystaw i różnych pomysłów popularyzujących
				  archeologię , w tym twórcą skansenu w Gieczu, choć z powodu
				  jego skłonności do alkoholu za jego dyrekcji atmosfera
				  w Muzeum zaczęła się robić "ciężka". Prowadzono
				  jednak badania naukowe, zdobywano stopnie naukowe, organizowano
				  wystawy, a działalność popularyzatorska nadal stała na
				  najwyższym poziomie. Wiele wysiłku wszystkich pracowników
				  i utratę zdrowia dyrektora kosztowało też odbudowa z ruin
				  pałacu Górków, a następnie przeprowadzka. Kadencja
				  dyrektorska Bogdana Kostrzewskiego została przerwana nagle
				  w 1968 r., z powodu buntu kilku członków partii; po cofnięciu
				  rekomendacji partyjnej pracował on nadal w muzeum, ciężko
				  już chory i szykanowany przez wicedyrektora. Zmarł w 1971
			    roku, na krótko przed wręczeniem mu wypowiedzenia z pracy. 
              Po jego ustąpieniu, obowiązki dyrektora pełnił wicedyrektor przez
				  miesiąc, a następnie powołano "triumwirat" złożony z jedynego
				  wówczas docenta habilitowanego, doktora- pierwszego sekretarza
				  POP PZPR i konserwatora zabytków archeologicznych. Kiedy
				  wszyscy spodziewali się , że nowym dyrektorem zostanie któryś
				  z "buntowników", nagle "w
				  walizce" przywieziony został dyrektor muzeum w Częstochowie, Włodzimierz
				  Błaszczyk. Teoretycznie powinna to być dobra kandydatura.
				  Z życiorysu wynikało, że wprawdzie miał jedynie tytuł
				  magistra archeologii, przyznany na Uniwersytecie Jagiellońskim
				  w Krakowie, ale władze nakazały mu zrobienie doktoratu i
				  warunek ten spełnił po kilku latach. Zaraz po studiach został
				  ekspertem ministerialnym od ochrony zabytków, dalej konserwatorem
				  zabytków w Katowicach, kierował odbudową zamku w Będzinie,
				  a nastę pnie dyrektorował utworzonemu tam muzeum. Od 1959
				  r. objął stanowisko dyrektora muzeum w Częstochowie. Wszystko
				  wskazywało więc, że był to dobry menadżer kultury z
				  wieloletnim doświadczeniem. Wprawdzie zastanawiało, że
				  wcześniej zamiast szkoły średniej zaliczył półroczną Szkołę
				  Pracy Społecznej zakończoną maturą, ale przecież Wincenty
				  Witos miał znacznie skromniejszą edukację i w niczym to
				  mu nie przeszkodziło. W chwili przyjścia do Poznania Włodzimierz
			    Błaszczyk miał 40 lat. 
              Okres jego dyrektury okazał się najgorszym w stuletnich wówczas dziejach
				  muzeum, mimo niektórych jego dobrych pomysłów (w co nie
				  wszyscy jego byli podwładni do dziś wierzą), znakomitej
				  reklamy muzeum i trwającej bez przerwy pracy muzealnej, dzięki
				  której powiększano zbiory, prowadzano badania i popularyzację
				  archeologii. Na jego korzyść przemawiało nowatorskie wówczas
				  propagowanie badań miejskie, choć poziom wykonanych prac ośmieszył
				  słuszną ideę. Zorganizował sesję poświęconą staremu
				  miastu w Poznaniu, na której rozdano wygłoszone referaty
				  odbite na powielaczu, co też było ogromną rzadkością. Wytrwałym
				  muzealnikom nie przeszkadzał pracować naukowo, jeśli tylko
				  nie żądali dużych pieniędzy na badania; część uzyskała wówczas
				  kolejne stopnie naukowe. Te pozytywy blakły jednak wobec polityki
				  wewnątrzmuzealnej nowego dyrektora, polegającej na szczuciu
				  na siebie pracowników, przejmowaniu za własne cudzych sukcesów
				  i uznawaniu własnych błędów za "samowolę pracowników", a o wystawnych
				  obiadach odbywanych na koszt pracowników czy ró nych ekscesach
				  odbywanych w stanie niezupełnie trzeźwym opowiadano legendy.
				  Pamiętano mu jego przechwałki, że jest jednym z trzech
				  najwybitniejszych archeologów-mediewistów w Polsce, przy
				  jednoczesnym wydatowaniu nowożytnych wałów na Górze Przemysława
				  na wiek XI; jego prace naukowe, pisane, a właściwie wycinane
				  nożyczkami z cudzych tekstów i przekazywane sekretarce
				  do przepisania. Godzinami można było cytować jego wypowiedzi;
				  sama pamiętam polecenie zakupu "cyrografu"
				  dla biblioteki, kolega wspomina rolnictwo w paleolicie, a o
				  rotundzie "w
				  kształcie prostokąta, koła i bazyliki" można sobie poczytać.
				  Pierwszy bunt przeciw nowemu dyrektorowi, idiotyczne przygotowany,
				  zakończył się klęską spiskowców; drugi, wykorzystujący fale
				  strajków w 1980 roku, dał oczekiwany rezultat. Włodzimierz
				  Błaszczyk pracował jeszcze jakiś czas w muzeum, aż wreszcie
			    powrócił na Śląsk. Za jego czasów ranga muzeum uległa obniżeniu. 
              Pełnienie obowiązków dyrektora powierzono w 1980 r. jedynemu wówczas docentowi
				  habilitowanemu w Muzeum, Lechowi Krzyżaniakowi, choć nie
				  był on członkiem partii i - jak chodzą słuchy - przeciwko
				  jego kandydaturze istniała silna opozycja, donosząca gdzie
				  nie trzeba wiadomości nie zawsze prawdziwe. O tym, że Lech
				  Krzyżaniak został stałym dyrektorem Muzeum, zadecydował podobno
				  profesor Jan Żak, kierownik Instytutu Prahistorii UAM i osoba
				  poważana, który miał wówczas istotny głos w sprawie
				  polityki personalnej w archeologii poznańskiej. Pierwsze
				  lata rządów nowego dyrektora przypadały na okres stanu
				  wojennego i powolnej agonii starego ustroju, a więc znowu
				  były to czasy trudne. Dyrektor Krzyżaniak utracił skansen
				  w Gieczu, ale rozwinął szczególnie badania w Afryce, a jego
				  wystawa egipska, utworzona z berlińskich zbiorów uzyskanych
				  dzięki osobistym kontaktom w długoletni depozyt, cieszyła
				  się ogromnym powodzeniem. Jego dorobek został nagrodzony
				  wieloma odznaczeniami polskimi, a także Orderem Trzech Nilów
			    - najwyższego odznaczenia sudańskiego przyznawanego cudzoziemcom. 
              Po niespodziewanej śmierci dyrektora Krzyżaniaka jego następcą ,
				  na prośbę zmarłego, został za zgoda Mnistra Kultury i
				  Dziedzictwa Narodowego Marek Chłodnicki. Miał on doktorat,
				  od ponad dwudziestu lat pracował w muzeum i jednocześnie
				  od lat był przygotowywany na następcę. Dyrektor miał
				  wiele ciekawych pomysłów, z których niewiele udało mu
				  się zrealizować. Złożył rezygnację ze stanowiska wiosną b.r.
				  po przedstawieniu mu zarzutów przez prokuratora w sprawie
			    nie związanej z muzeum. 
              Po ciężkich bojach pracownikom muzeum udało się wywalczyć, że
				  kolejnego dyrektora (też Włodzimierza) nie przywieziono "w teczce",
				  a ogłoszono konkurs. Przeglądając warunki konkursu nie
				  trudno oprzeć się wrażeniu, że - wzorem dyrektora z jednego
				  z filmów nakręconych w czasach "komuny" - nie musi mieć on wielkiego
				  pojęcia o tym, co będzie robił. Ważne, że jest dyrektorem.
				  Prawdę powiedziawszy, w świetle przedstawionych warunków, żaden
				  z poprzednich dyrektorów ( łącznie z Józefem Kostrzewskim,
				  którego talent menadżerski do dziś jest niedoścignionym
				  wzorem skuteczności) nawet nie zakwalifikowałby się do
				  konkursu, z braku "odpowiednich
				  kwalifikacji".
				  Paradoksalnie najbliżej spełnienia warunków był by Włodzimierz
				  Błaszczyk, w chwili przyjścia do Poznania praktykujący
			    menadżer od 14 lat...
              Ciekawe, jakim więc cudem Muzeum istniało i rozwijało się przez
				  półtora wieku, skoro większość czasu działało w bardzo
				  trudnych warunkach, a nie miało odpowiednich kierowników. Ciekawe,
				  jakim cudem działa dziś muzeum Narodowe, Instytut Prahistorii
				  czy chociażby Polska Akademia Nauk, skoro ich szefowie również
				  nie mogliby wystartować w tym konkursie, bo też takich kwalifikacji
			    nie mają. 
              Ciśnie mi się komentarz, ale kolega Cenzor stoi obok z myszką... Może
				  to i lepiej, w końcu po co odbierać Czytelnikom przyjemność myślenia.
				  
				
			    
              
                  
                    |   | 
                    Opracowała: Jarmila Kaczmarek, na postawie prac;  								Jarmila Kaczmarek, Organizacja badań i ochrony zabytków 						archeologicznych w Poznaniu (1720-1958),  Poznań 1996
						dokumentów, znajdujących się w Archiwum Naukowym 							MAP i informacji, zamieszczonych na stronach 								internetowych MAP 
 							sierpień 2007
  |