Przeciętnemu
Polakowi archeolog kojarzy się dziś dość jednoznacznie z Indianą
Jonesem, choć ten ostatni jest raczej współczesną wersją samochwały
wszechczasów, barona Münchausena.
Dla wielu młodych adeptów archeologii wykopaliska to rura i autostrada.
To metody badań przyjęte tam z konieczności, są uznawane za jedynie
słuszne.
Chciałabym
przypomnieć, jak prowadzono wykopaliska przed trzema dziesiątkami
lat z okładem, a więc stosunkowo niedawno, ale w zupełnie innej
rzeczywistości. Wybór mój padł na Dąbrówkę pod Poznaniem, z wielu
względów. Przede wszystkim ekspedycja była znakomicie zorganizowana,
dokumentacja dobra, sprzęt odpowiedni. Kierowniczka badań pozostawiła
znakomity dziennik wykopaliskowy, pełen obserwacji także z życia
codziennego. Grodzisko, które było badane, dziś już nie istnieje
- kilka lat po wykopaliskach kazał je zniwelować spychaczem pewien
wandal, który był ówczesnym kierownikiem Spółdzielni Produkcyjnej.
W rozprawie sądowej został wówczas skazany na grzywnę w wysokości
pensji pracownika technicznego Muzeum, co mu, jak chodziły słuchy,
zarząd Spółdzielni zrekompensował w kilkukrotnej wysokości. Cóż,
sądy do dziś bywają pobłażliwe dla sprawców niszczenia "dowodów
rzeczowych" które nie służą praktyce sądowej. Ostatnim powodem
jest to, że notatki z dziennika wykopaliskowego mogę uzupełnić
w drugim roku badań o wspomnienia własne, bo były to pierwsze
wykopaliska z długiej listy 9 miesięcy praktyk terenowych, odbytych
w czasie studiów. Kursywą zaznaczono oryginalne fragmenty dziennika
wykopaliskowego. W tekście pominięto wszystkie opisy samego stanowiska,
skupiono się natomiast na technice wykopaliskowej i organizacji
samych prac wykopaliskowych, a więc na tym, co jest pomijane w
sprawozdaniach z badań wykopaliskowych.
Wykopaliska
w Dąbrówce miały zapoczątkować program badań wszystkich grodzisk
kasztelanii gieckiej. Przewidywano napisanie monografii po ukończeniu
wszystkich prac. Wpisano to do planu badawczego Muzeum Archeologicznego
w Poznaniu. Kopano za pieniądze muzealne, z funduszów na remonty,
bo tak nazywał się wówczas ten paragraf, z którego można było
finansować prace wykopaliskowe. Fundusze nie były wielkie, ale
przy oszczędnym finansowaniu można było coś sensownie zrobić.
Z Dziennika Prac Wykopaliskowych:
Dąbrówka, pow. Poznań, gromada Dopiewo, woj. Poznań.
Stan. Arch. Nr 1.
Właściciel terenu: Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna w Dąbrówce,
gm. Dopiewo, p-ta Palędzie, pow. Poznań
Użytkownik terenu: RSP w Dąbrówce
Początek prac terenowych: 4 lipca 1972 r.
Zakończenie prac w terenie: 31 sierpnia 1972 r.
Rodzaj stanowiska: grodzisko średniowieczne
Rodzaj i zakres prac: stacjonarne, rozpoznawcze. Badaniami wykopaliskowymi
objęto obszar o powierzchni 150m2, zbadano 375 m3 ziemi. Wykopy
zostały założone na osi E?W, obejmowały 1) fosę; 2) wał; 3) majdan
grodziska.
Uwaga: por. plan sytuacyjny z naniesioną siatką arową oraz wykopami
(światłokopia planu warstwicowego grodziska w skali 1.200).
Skład ekspedycji: [dotyczy jedynie 1972 r.]
1) kierownik prac: mgr Eliza Naumowiczówna, MAP, ul. Wodna 27.
Kwatera polowa: barakowozy w pobliżu gospodarstwa na parceli przy
ul. Komornickiej 1 w Dąbrówce, pow. Poznań.
Spis pracowników:
1) Dembiński A.
2) Duber R.
3) Grządzielewski W.
4) Gustowska K.
5) Hoffmann D.
6) Idźkowiak R.
7) Kapczyńska E.
8) Karabon T.
9) Kościucha m..
10) Kościucha Z.
11) Łysiak R.
12) Maćkowiak G.
13) Maćkowiak R.
14) Malinowski T.
15) Nadolski m..
16) Podbielski F.
17) Sobkowiak S.
18) Sobkowiak L.
19) Sobkowiak St.
20) Thomas m..
21) Usarewicz J.
22) Wawrzyńska E.
23) Zając W.
Uwaga. Jest to wykaz robotników, archeologów, praktykantów archeologicznych,
rysowników, którzy w miesiącach lipcu i sierpniu, dłużej czy krócej
brali udział w pracach ekspedycji wykopaliskowej w Dąbrówce, pow.
Poznań.
4 lipca 1972 r. godz. Ok. 14.00 przyjazd Ekspedycji do Dąbrówki.
Został także przywieziony ciągnikiem jeden barakowóz. Drugiego
nie udało się wyprowadzić tego dnia z parkingu przy Al. Marcinkowskiego,
ponieważ rozbudowa poczty sprawiła, że cały plac przed barakiem
został założony betonowymi płytami, półfabrykatami, drewnem itp..
Dopiero ok.. godz. 12.00 można było zacząć przewozić sprzęt z
Muzeum Archeologicznego, by załadować barak.Po przyjeździe na
miejsce okazało się, że barakowóz jest potwornie zaśmiecony. m..in.
znaleziono w nim, poza stertami błota, papierów, śmieci, kurzu,
piasku: różne części garderoby, na regałach duże stosy węgla drzewnego,
ceramikę, ogromne ilości woreczków plastikowych z nie zjedzonymi
śniadaniami, różne produkty żywnościowe i opakowania po nich (szklanki
od musztardy z wyschniętą zawartością - 4 szt., butelki od mleka
- 3 szt., śmietany, widelce z resztkami kartofli, talerzyki, stłuczone
naczynia. Segment szafki zdewastowany, stoły połamane, podobnie
urządzenia, półki w kuchni itd.. Stolarz muzealny p. Kurczewski
co mógł ponaprawiał, sprzątanie "stajni Augiasza" trwało do zupełnego
ściemnienia, godzinę trwało palenie śmieci, gazet różnych "gazetek"
którymi były wyklejone wnętrze. Wszystko przykrywały pokłady brudu.
Jednej szuflady w segmencie, napełnionej ołówkami, butelkami itd..
nie opróżniono. Klapę od segmentu zabrał Kurczewski do Poznania
do naprawy, bowiem był wyłupany fornir przy zawiasach i wyrwane
wszystkie zawiasy.
5. lipca 1972 r.
Dalej myłam wraz ze studentami I roku archeologii UAM barak, ok..
godz. 10.30 został przywieziony drugi barakowóz, którego wnętrze
przedstawiało się podobnie, jeśli nie gorzej. Po odbiciu dykt
z okien okazało się, że w jednym oknie nie ma w ogóle szyb, w
drugim jedna jest zbita (wewnętrzna), brak szkła wskazywał, że
musiało to stać się znacznie wcześniej i zostało wymiecione. W
barakowozie (zielonym) znajdowały się worki z wapnem, połamane
obudowy łóżek zdjętych z szyn, materace zalane tuszem, wszystko
pokryte błotem, kurzem, śmieci jak w poprzednim. Po spaleniu brudów
i umyciu w 5 wodach z proszkiem barakowozu, można było rozpakować
i poukładać sprzęt itp.. Materiały, oraz zamieszkać w barakowozach.
Tego dnia dokonaliśmy pomiarów na grodzisku, założyliśmy siatkę
arową oraz wytyczyliśmy wykopy, które znalazły się na linii osi
E?W. Została także zbudowana i umocowana kładka przez rz. Wirynkę
oraz zbita ubikacja dla robotników.
6 lipca 1972 r.
O 6.00 przyszli robotnicy, z którymi spisałam umowy, po czym przystąpiliśmy
do zdejmowania warstwy darni i humusu w wykopach (...); po uprzednim
zaniwelowaniu powierzchni wykopów. Za reper służy kołek drewniany
uznany za wys. "O". Kołki arowe zostały pomalowane czerwono, świadkowe
zielono (3?cia puszka farby okazała się nie niebieska lecz też
zielona mimo napisu i próbki błękitu). Każdy wykop ma od wschodu
metrowy świadek. (...) Na głębokości ok.. ?0,28?0,66, (...) odsłonięto
wyraźny wkop nowożytny. Jest to jeden z wkopów wykonanych przez
myśliwych polujących na gnieżdżące się tu lisy czy borsuki.
Zarówno
wkopy nowożytne, jak i lisie czy królicze nory oraz prowadzące
doń tunele, w których znajdowano zarówno całkiem nowe ogryzione
kości ptaków, jak i pojedyncze skorupy, były prawdziwą zmorą tych
wykopalisk. Kopano w ramach siatki arowej, każdy ar dzielono na
ćwiartki, w każdej ćwiartce wytyczano od strony wschodniej pas
ziemi szerokości 1 m.., tzw. świadek, kopano warstwami naturalnymi
lub mechanicznymi - zależało to od potrzeb i możliwości. Wykonywano
pomiary niwelacyjne granic każdej z warstw naturalnych, a także
trójwymiarowych pomiarów wszelkich zabytków. Rysowano nie tylko
poszczególne warstwy, ale też obiekty i to w kolorze, co było
niesłychanie ważne w przypadku obiektów o skomplikowanej stratygrafii.
Gorzej było z fotografowaniem. Ekspedycja nie miała własnego aparatu
fotograficznego. W pierwszym roku fotograf przyjeżdżał w ustalonym
dniu, ale nigdy nie było gwarancji, że będzie to dzień najbardziej
trafny.
Każdy
dzień zaczynał się od pomiaru reperu, do którego namierzano wszystkie
inne pomiary. A potem było żmudne kopanie (darni), skrobanie,
zdzieranie, mierzenie, rysowanie, opisywanie itp.., ożywiane od
czasu do czasu okrzykami radości, gdy ktoś znalazł jakiś ciekawszy
i mniej zardzewiały zabytek. Czasem urozmaicenie sprowadzała na
ekspedycję natura:
11 lipca 1972 r.
Ponieważ padający od wczoraj popołudnia deszcz, od dziś rana mżawka
ok.. godz. 10.30 zamienił się w ulewę, a potem w deszcz ciągły,
o godz. 10.00 mokrzy do nitki pracownicy zostali zwolnieni do
domu. Pracownicy ekspedycji pracowali nad wykańczaniem planów,
segregowaniem zabytków itp.. Następniego dnia przed przystąpieniem
do eksploracji warstw, oczyszczono wykopy z błota i namuliska.
18 lipca 1972 r.
Na spągu fosy, w pobliżu jej E krawędzi, odsłonięto faszynowe
umocnienia. Drewno jest miękkie jak torf, do wykopu napływa woda.
28. VII. 72 piątek
Pracowano z przerwami 6 godzin, gdyż lał ulewny deszcz przez cały
czas, jedynie w krótkich przerwach można było prowadziŠ prace.
O godz. 12.00 robotnicy zostali zwolnieni do domu.
4.VIII. piątek
Wichura potworna, Reperowaliśmy 7 hałd, wyrzucany z wykopu piasek
zasypuje oczy. Fatalne warunki pracy, wiatr niemal huraganowy,
wiejący od strony NW uniemożliwiał wysypywanie ziemi z wykopów,
wpadała ona natychmiast z powrotem. Przy odrzucaniu ziemi na hałdę
proces był podobny, ziemia sypka, sucha spadała do wykopów zasypując
je ponownie. Huragan przewrócił 3x WC które rozpadło się w klapki,
jutro jeśli wiatr ustanie należy go jakiś umocnić. Wiatr powyrywał
i przewrócił tablice ostrzegawcze. Piach w oczach, zębach, uszach,
nosie itd.. ? makabra!
12. VIII. 1972 sobota
Wczoraj godz 16.20 straszliwy huragan, namiot, ubikacja, tablice,
baraki, wykopy! Rety! Od rana usuwaliśmy spustoszenia poczynione
przez wczorajszy huragan i burzę, które miały miejsce o godz.
16.30. Należało ustawić przewrócone WC, tablice, naciągnąć liny
i rusztowanie namiotu, oczyścić z piasku, słomy i in. śmieci wykopy.
21. 08. 72. poniedziałek
Wichura, deszcz, bardzo mokro, twardo. Potwornie silny wiatr na
grodzisku. Deszcz od godzin rannych, w przerwach praca od 13.00,
ciągły, ulewny. Zwolniono ludzi
22 sierpnia 1972, wtorek
Od godz. 6.00 do 9.00 zachmurzenie całkowite, opady ciągłe. O
godz. 9.00 przystąpiono (mimo mżawki) do eksploracji w wykopach.
29.VIII.72 wtorek
Zasypywanie wykopów. Opisywanie na czysto dokumentacji.
30. VIII.72, środa
pakowanie ekspedycji, mycie i znoszenie sprzętu z grodziska. Zwijanie
namiotów i WC, suszenie, mycie ich. Kontrola zasypywania wykopów.
31.VIII.72
Kończenie zasypywania wykopów. Znoszenie dalszego sprzętu (kładka),
łopaty, mycie ich. Wypłata, odjazd.
Minął rok, nadszedł kolejny sezon wykopaliskowych. Od tego miejsca
mogę dziennik wykopaliskowy uzupełnić własnymi wspomnieniami,
bo po ukończeniu 1. Roku studiów przydzielono mnie do ekspedycji
w Dąbrówce w celu odbycia praktyk obowiązkowych i przymusowych 1.
Z panią Elizą umówiłam się na poniedziałek, 2 lipca.
Z dziennika polowego:
2. VII. 73 poniedziałek
7.30-13.00 pakowanie i zwożenie sprzętu do garażu. Sprawy organizacyjne.
Ta lakoniczna notatka zawiera w sobie ogromny ładunek emocji,
towarzyszących pakowaniu. Tego dnia pakowano w Muzeum dwie ekspedycje:
do Lądu i do Dąbrówki. Ledwie przyszłam do pracy, natrafiłam na
zdenerwowaną kierowniczkę wykopalisk w Lądzie, która właśnie miała
potyczkę z magazynierką. Przybiegła do p. Elizy i zaczęła się
skarżyć. Okazało się, że magazynierka była bardzo oszczędna, i
skoro ktoś już wziął kredki, to ołówków już mu dać nie chciała,
tłumacząc, że czarnymi kreskami też przecież można rysować. Z
zamówionych 200 kart katalogowych otrzymała 50 (bo wicedyrektor
taki limit ustalił na ekspedycję. Pani Eliza spokojnie wysłuchała
żalów, a potem sięgnęła po słuchawkę. "Panie Henryku, zaczęła,
mam pytanie: co to jest pół litra na czterech. -to jest nic! Odkrzyknął
do słuchawki wicedyrektor. - No to mam drugie pytanie, ciągnęła
pani Eliza: A co to jest 50 kart katalogowych na dużą ekspedycję?
To też nic. - Ha, ha ha, zatrzęsło słuchawką. Dobrze, niech przyjdzie."
Za
chwilę to pani Eliza poszła do magazynu. Ja zajęta była pakowaniem
i nic więcej do mnie nie dochodziło. Tylko potem przy pakowaniu
musiała odpowiadać na moje głupie pytania.
"12 kubków na cztery osoby to wcale nie jest za dużo. Te 6 z uchami
"nówki" to te, które ciężko wywalczyłam dla naszego użytku, a
te 6 zupełnie ogryzionych to te, które jeszcze dwa lata temu zostały
zlikwidowane, a które księgowa ocaliła "bo mogą się jeszcze przydać".
Po zakończeniu wykopalisk wytłuczemy 2-3 i przedstawimy je do
powtórnej likwidacji." "Nie, patelni nie wzięłam. Była wprawdzie
nowa, ale jej nie dostałam, bo była na potem. Mnie zaproponowano
dziurawą. Byłam nawet z nią u wicedyrektora. Popatrzył, wziął
do ręki i zdziwił się: A czego pani chce od tej patelni. Jak się
ją bokiem potrzyma to nawet jajecznicę się da na niej usmażyć.
Ja sam mam w domu gorszą i się nie skarżę"... itd.
I wreszcie -
14.30 Wyjazd z Poznania. Pilotowanie 2 ciągników z barakowozami.
Przyjazd na miejsce 15.30. Odbijanie drzwi, okien. W barakowozach
brak: instalacji (zerwana) elektrycznej, bardzo brudno, wybite
są wszystkie szyby w wozie żółtym, w tymże znajdowały się ekstrementy.
Brak w obydwu klamek (3 pary drzwi) oraz zamków
3. VII. 1972 wtorek
Urządzanie obozu ekspedycji, szorowanie wozu "żółtego". Stwierdzono
brak szafki w kuchni? została ukradziona w Gieczu podczas włamania.
Rozpakowywanie sprzętu. Po południu zgłosili się robotnicy. Upał!
Warto też dodać, że załatwienie obiadów, co było ogromnym ułatwieniem.
Były to czasy wczesnego Gierka, a więc nie najgorzej, ale bez
przesady. Wiejski sklep daleko, zaopatrzony dość nędznie, w obozie
wody nie było, należało nosić ją ze studni z daleka. Ponadto była
bardzo żelazista, po myciu człowiek był żółty, pić można było
tylko kawę zbożową, bo zagłuszała smak żelaza. Sławojka u uprzejmego
gospodarza, zbita z desek, jak to na wsi.
4. VII. 73 środa
Rozbijanie namiotu. Porządkowanie sprzętu wykopaliskowego. Mycie
barakowozu "zielonego". Doprowadzenie do użytku kuchni. Formalności
u sołtysa. Spisywanie umów. Wytyczenie wykopu. Rozpoczęcie eksploracji.
Budowa ubikacji, śmietnika. Umocowanie kładki na rzece Wirynce.
Upał!
5. VII. 1973 czwartek
Założenie inwentarzy (rubrykowanie) zabytków, ceramiki, kości,
próbek itp.. Eksplorowano wykop. O godz. 12.00 spadł deszcz. Przez
1/2godziny nie można było pracować. Prace w wykopie podjęto o
12.30.
Pracowało się od 6.00, aby skrócić czas pracy w największym upale.
Dla studentów, przyzwyczajonych do późniejszego wstawania, było
to prawdziwym koszmarem. W dodatku nie mieliśmy budzika. Nasz
praktykancki dzień zaczynaliśmy więc od tego, że o 6,00 p. Eliza,
która wstawała wcześniej, włączała radio, a z niego Anna Jantar
śpiewała niemal każdego dnia ówczesny przebój "Jak dobrze wstać,
skoro świt". Melodia ta o 6 rano wzbudzała w nas krwiożercze myśli.
Na osłodę - czekało na nas gotowe śniadanie, które p. Eliza wcześniej
uszykowała. Na wstanie i śniadanie mieliśmy jednak najwyżej kwadrans.
Potem trzeba było maszerować na wykop. Pracownikami były dzieci
członków Spółdzielni, z których żaden nie miał chyba 18 lat. Byli
jednak przyzwyczajeni do pracy fizycznej i radzili sobie znakomicie.
P. Eliza ustaliła obowiązki dwóch praktykantów. Jeden, po trzecim
roku, cały czas był na wykopie. Ja dzień dzieliłam na 2 części
- do przerwy śniadaniowej wdrażałam się do obsługi niwelatora,
uczyłam eksploracji warstw i obiektów, a potem zajmowałam się
szeroko pojętą dokumentacją, inwentaryzacją itd.. Kłopoty miałam
z rysowaniem, z braku talentu, ale postawiona "pod ścianą" i cierpliwie
uczona przez p. Elizę, po dwóch tygodniach "obwąchiwania" też
zaczęłam rysować, także zabytki. Tylko potem kierownicy następnych
ekspedycji narzekały, że cokolwiek narysuję, wszystko wygląda
na żelazo. No cóż, na gródku rycerskim 90% zabytków było żelaznych.
Pracowało
się 8 godzin dziennie, co nie było bynajmniej regułą powszechną
wśród innych ekspedycji. P. Eliza uważała, że praca powinna być
tak zorganizowana, by wszystko zrobić w godzinach pracy, łącznie
z kartami katalogowymi i rysunkami w inwentarzu. Po powrocie z
wykopalisk należało jedynie zakonserwować zabytki i nadać im muzealne
numery katalogowe. Oczywiście zdarzały się wyjątki, kiedy niespodziewanie
coś znaleziono na krótko przed końcem pracy i trzeba było to wyeksplorować
oraz zrobić dokumentację. Zostawianie nie dokończonego obiektu
na następny dzień groziło jego zniszczeniem. Zawsze mógł się zjawić
na wykopie jakiś ciekawski, albo spaść deszcz. Zostawanie po godzinach
było jednak wyjątkiem. Po zjedzeniu obiadu każdego dnia mieliśmy
więc czas wolny. Co można było robić na wsi w wolne popołudnia?
Telewizora nie było. Lata z radiem nasłuchaliśmy się na wykopie.
Kąpać się nie było gdzie. Pozostały plotki, opowiadanie filmów
no i karty. Nie umiałam grać w karty i nudziły mnie one, ale "molestowana",
czasem byłam tą czwartą do brydża. Nigdy zresztą nie nauczyłam
się grać i nie rozpoznawałam kart, choć miałam niejakie pojęcie,
że są dobre karty i złe. Można było się też opalać lub zwyczajnie
poleniuchować. Od czasu do czasu, choć rzadko, odwiedzali nas
archeolodzy, którzy chcieli na miejscu zobaczyć, co wykopaliśmy.
Ważnym elementem działalności była akcja propagandowa wśród pracujących
chłopaków. Pani Eliza kilkukrotnie opowiadała im o gródku rycerskim,
kto i kiedy tam mieszkał i w jakich warunkach. Według tych opowieści
gródek miał funkcjonować m.. in. w XIII-XIV w. I to właśnie wywołało
niezamierzone skutki.
Pewnej soboty chłopcy znaleźli w monetę w jamie. Miała ona wybite
jakieś robaczki, a także datę - około 1350 r. Z radością zgłosili
to pani Elizie, która z powagą nakazała niwelację i włożyła monetę
do pudełka. Widząc podekscytowanie chłopaków, dodała: Jutro będę
w Poznaniu, pokażę specjalistom, zobaczymy, co oni powiedzą. W
poniedziałek już na wykopie, zaczęła się śmiać z robotników: aleście
chłopaki głupi. Ta moneta przecież kosztuje majątek. Po co ją
podrzucaliście na wykop. Wówczas właściciel monety, któremu koledzy
ją zabrali bez jego wiedzy, rzucił się na winowajców z pięściami.
A
moneta pochodziła z Iraku. Była to moneta zdawkowa, którą przywiózł
"na pamiątkę" z kontraktu z Iraku kilkanaście lat temu jeden z
ojców naszych chłopaków. Data oznaczała oczywiście czas od ucieczki
Mahometa...
6 lipca 1973 piątek w wykopie znaleziono gwoździe i łuskę
pocisku aryleryjskiego
9. 7. 73 poniedziałek
Krowy zniszczyły namiot godz. 10.30
A było to tak: w sąsiedztwie grodziska pasło się duże stado krów.
Pilnował je pastuch, który z małym kundelkiem najczęściej lokował
się na wałach gródka, skąd miał lepszy widok na stado. Na skraju
grodziska mieliśmy rozbity duży namiot, który służył jako magazyn
mniej wartościowego sprzętu wykopaliskowego, a także był schronieniem
w czasie ulewy. Tego dnia wracaliśmy po przerwie śniadaniowej
na grodzisko, gdy nagle z daleka zobaczyliśmy, że namiot się trzęsie
niby w czasie huraganu. Po chwili zatrzeszczał a z narożnika zaczęły
się wyłaniać najpierw rogi, a potem i cała krasula w całej okazałości.
Czego szukała w namiocie - nie wiadomo. Rozeźlona, rozejrzała
się dookoła, i niczym byk na corridzie ruszyła na Bogu ducha winny
niwelator. Trzepnęła rogami w statyw po czym ruszyła truchtem
przed siebie. Na szczęście niwelator spadł w hałdę piasku i przetrwał
atak furii bydlęcej. Był zresztą konstrukcji nader starożytnej,
odpornej na piasek i wstrząsy. No ale dziura w nowym namiocie
była wielka niczym krowa. A pastuch spał...
16 lipca 1973 r., poniedziałek
W niedzielę burza z piorunami, cała noc lało, ulewa, potem silna
mżawka, potem ulewa. Padało do 13.00
17 lipca 1973, wtorek
11,45 - rozpoczęła się burza, ulewny deszcz ciągły. Pracę przerwano
21 lipca sobota Dzień wolny.
Zarządzenie Rady Państwa
23 lipca 1973 r. poniedziałek
Co parę minut przelotne ulewne deszcze, 3 burze, silny wiatr
24 lipca 1973 r., wtorek
Cały czas deszcz, mżawka
25 lipca 1973 środa
Godz. 13.25. Rozpadało się potwornie! Prace przerwano!
Następnego dnia - Robiono fotografie.
Tym razem fotografie robiono akurat wtedy, kiedy to było wskazane.
Miałam wówczas prywatny aparat - biało czarną lustrzankę, osiągnięcie
polskiej techniki, nazywał się Start. No i w ten sposób ekspedycja
była niezależna. Oczywiście po staremu raz przyjechał fotograf
zrobić zdjęcia "z urzędu"
W
ostatnie dwa dni badań, kiedy na grodzisku zasypywano już wykopy,
pani Eliza postanowiła sprawdzić stanowisko nr 2 w Dąbrówce. Dotychczas
uchodziło ono za drugie grodzisko średniowieczne. Przeprowadzenie
badań sondażowych zleciła mnie, polecając wytyczyć 5 wykopów.
Z duszą na ramieniu i dwoma chłopakami ruszyłam na stanowisko.
Znalazłam miejsce, odmierzyłam odpowiednią odległość od torów
kolejowych, wyznaczyłam linię zgodną z kierunkami świata i wyznaczyłam
5 wykopów 1x2 m. Pierwszego dnia zaczęliśmy kopać 3 sondaże. W
jednym wykopów niczego nie było, w dwóch były obiekty i masa jakby
słupków, które nieco głębiej zaczęły zakręcać, aż wreszcie utworzyły
plątaninę. Wpadłam w popłoch i wysłałam chłopaka po pomoc do pani
Elizy. Co mam robić? Ale pani Eliza nie przyszła, radząc jednak,
bym wszystko narysowała. Spojrzałam z rozpaczą na plątaninę szarych
"rurek" i zwątpiłam. Ostatecznie na rysunku zaznaczyłam jedynie
obiekty, a plątaninę naszkicowałam na kartce. Dopiero pod koniec
pracy na wykopy dotarła pani Eliza. Sprawdziła wykopy, zajrzała
do notatek i w śmiech. Ładnie wyszły pani te korytarze po kretach.
Ale ich tu jest. A kiedy zrobiłam nieszczęśliwą minę, w ramach
pociechy opowiedziała mi o pewnym archeologu, który w przekonaniu,
że kopie grodzisko, metodycznie przebadał kopiec przeterminowanego
nawozu sprzed kilkudziesięciu lat. Następne sondaże zbadała już
osobiście. Nie było to grodzisko, tylko osada.
Powrót
do Muzeum był taki sam, jak wyjazd, pełen krzątaniny, tylko już
bez tych barwnych potyczek z muzealną biurokracją, która jak słuchy
chodziło, kazała na pośmiać uzasadniać zapotrzebowanie nawet na
papier toaletowy.
Przypis:
1. Zgodnie z ówczesnym
systemem kształcenia, studentów archeologii obowiązywał miesiąc
praktyki, finansowanych przez uczelnię. Nie były to wielkie kwoty,
ale pozwalały przeżyć. Ponieważ ze względu na Targi Poznańskie
i konieczność zapewnienia kwater gościom semestr letni kończył
się w maju, studenci mieli 4 miesiące wakacji. A że zapotrzebowanie
na praktykantów było duże, w Poznaniu wprowadzono tzw. praktyki
nadobowiązkowe, które były opłacane przez poszczególne ekspedycje,
z reguły lepiej. Były to tzw. praktyki przymusowe, bo zaliczało
się je na takich zasadach, jak obowiązkowe, łącznie z koniecznością
uzyskania zaliczenia. Bardzo rzadko zdarzało się, że ktoś się
buntował przeciwko temu zwyczajowi; wielu studentów siedziało
w terenie i po 3 miesiące. Jeśli ktoś trafił na dobre i różnorodne
ekipy, to po 8-10 miesiącach praktyk radził sobie z wykopaliskami
już całkiem dobrze.
|
luty 2006
opracowała Jarmila Kaczmarek
na podstawie dziennika wykopaliskowego w Dąbrówce w l.
1972-1973 oraz własnych wspomnień |
|