Perła 7 
                  
 
 
  
                  O tym, jak chęć szczera i umiejętności  nie zawsze chodzą w parze 
                   
               
  
             | 
           
         
         
           
           
         
        
          
             
                          W 
                  ostatnich latach coraz częściej dochodzi do dyskusji na temat 
                  swobody badań archeologicznych na terenie Polski. Powstają rozmaite 
                  stowarzyszenia tzw. eksploratorów, którzy domagają się niczym 
                  nieograniczonego prawa do poszukiwań zabytków archeologicznych 
                  za pomocą wszelkich dostępnych środków, w tym wykrywaczy metali. 
                  Próbują oni też lobbować na rzecz legalizacji swych poczynań, 
                  jednocześnie najczęściej deklarując, że osobiście poszukują 
                  jedynie nowożytnych militariów i to najwcześniej tych z czasów 
                  pierwszej wojny światowej. Inne przedmioty wydobywają całkowicie 
                  przypadkowo, tak przy okazji. 
                  Jednocześnie postulują, że muzea powinny być zobowiązane do 
                  zakupu ciekawszych zabytków archeologicznych pozyskanych tą 
                  drogą, aby zwróciły się im poniesione koszty. 
                            Dążenia 
                  te motywuje się demokracją, a wszelkie ograniczenia interpretuje 
                  jako pozostałość "komuny", względnie chęć utrącenia konkurencji 
                  przez zazdrosne środowisko archeologów. Niektórzy archeolodzy 
                  są, jak słyszałam, nawet zainteresowani pomysłem - jeśli ktoś 
                  ofiaruje im zapinkę rzadką lub dotychczas nieznaną, a oni właśnie 
                  opracowują typologie zapinek, są skłonni nabyć taki przedmiot, 
                  nie wnikając w szczegóły. Jest też grupa miłośników "SPISKOWEJ 
                  TEORII DZIEJÓW NARODU", dla których monopol archeologów na prowadzenie 
                  prac wykopaliskowych, a i to wyłącznie za zezwoleniem konserwatora 
                  zabytków, jest np. próbą ukrycia prawdy o wyższości/niższości 
                  rasy czy o tajnym wpływie elementów obcych narodowo na kulturę 
                  od tysięcy lat. Niedawno słyszałam nawet, że tajne archiwa w 
                  Polsce dzielą się na wojskowe, IPN i archeologiczne właśnie. 
                  "Wymysłodawcy" takich teorii nie są bynajmniej oryginalni. [Przykładowo, 
                  bynajmniej nie w Polsce powstała książka opisująca rzekomo "tajny 
                  kod Leonarda", publikacja ostatnio w Polsce aż tak popularna, 
                  że jako lekturę dodatkową "z historii antycznej" czytują ją 
                  nawet niektórzy studenci historii przekonani, że ta zgrabnie 
                  napisana powieść sensacyjna to rzetelne opracowanie naukowe]. 
                  Postulowano też wprowadzenie zasady swobodnego handlu zabytkami 
                  archeologicznymi, także przez muzea, aby "przewietrzyć magazyny", 
                  sugerowano prywatyzację muzeów bądź obowiązek wypracowywania 
                  przez nie 50% środków własnych, zgodnie z obowiązującą ustawą 
                  o zakładach budżetowych. Jeden z ministrów kultury przed kilku 
                  laty sondował możliwość sprzedawania "dubletów", z powodu przepełnienia 
                  magazynów muzealnych. Problem składowania zabytków archeologicznych 
                  jest zresztą od lat ogromny i coraz bardziej narasta. 
                            A 
                  więc - czy monopol na badania wykopaliskowe narusza wolność 
                  obywatelską i prawa do wolnej konkurencji? A może ci podstępni 
                  archeolodzy rzeczywiście mają do ukrycia PRAWDĘ, którą zazdrośnie 
                  ukrywają w TAJNYCH ARCHIWACH ARCHEOLOGICZNYCH i nie chcą, żeby 
                  LUDZIE O SZEROKICH HORYZONTACH MYŚLOWYCH NIE SKRĘPOWANI GORSETEM 
                  DOTYCHCZASOWEJ WIEDZY udowodnili fałszerstwo? 
                   
                            Aby 
                  zilustrować ten problem, spośród wielu ciekawych dokumentów 
                  archiwum muzealnego wybrałam list dyrektora seminarium nauczycielskiego, 
                  doktora Feliksa Beheim-Schwartzbacha z 25 maja 1908 roku, skierowany 
                  zapewne do Georga Haupta w Muzeum Cesarza Fryderyka [jeśli ktoś 
                  nie pamięta, to przypominam, że w państwie pruskim były szkoły 
                  niższe, wyższe i uniwersytety. Szkoły niższe kształciły na poziomie 
                  podstawowym, wyższe były odpowiednikami naszych szkół średnich; 
                  po seminarium nauczycielskim można było uczyć w podstawówce, 
                  a nie trzeba było zdawać matury]. List ten znajduje się w teczce 
                  miejscowości Wrzeszyna, gm. Wieleń.
                  
                  
                 
				  
				  W tłumaczeniu list brzmi następująco: 
                 Ostrowo, pow. Wieleń, dn. 25 V 1908 roku  
                Dyrekcja Pedagogium, Ostrowo koło Wielenia, 25 maja 1908. 
                 
                "Szanowny Panie Doktorze! Na list z 20 maja podaję do wiadomości, 
                że staraniem moim jest, by zapobiec rozkopywaniu grobów wrzeszczyńskich 
                przez niepowołane ręce. Gdy mój znajomy odkrył cmentarzysko, nosiłem 
                się z zamiarem kopania. Nie orientowałem się wówczas, że istnieje 
                takie rozporządzenie, które uprawnia Muzeum wyłącznie do podjęcia 
                prac archeologicznych. Od chwili, gdy się dowiedziałem o tym, 
                wycofałem się zupełnie z akcji i nikogo a przede wszystkim uczniów 
                nie prosiłem by dla mnie skarby odszukane zabezpieczyć. Gdy jednakże 
                Muzeum Cesarza Fryderyka scedowało na mnie resztę terenu do rozkopania, 
                zabraliśmy się do tej sprawy systematycznie. Cmentarzysko przyciągało 
                dużo zwiedzających, między innymi byli tam nauczyciele z pedagogium 
                z klasami, niektórzy uczniowie urządzali przechadzki do tego miejsca 
                i niestety coś niecoś zrabowali, co jednak udało się mnie znowu 
                odebrać. Uczniowie ze szkoły miejskiej natomiast uprawiali rabunkowe 
                wypady i przykro mi, że przy tej okazji nadużyto mego nazwiska. 
                Pozatem publiczność miejska gremialnie się zbierała na cmentarzysku 
                i oczywiście jak najgorzej się zachowywała! Ludzie grzebali w 
                ziemi parasolami i kijami ku mojej rozpaczy! Ażebym ich nie rozpoznał 
                przychodzili rychło o świcie lub późno o zmroku i kopali. Niestety 
                i ludzie na wysokich stanowiskach nie omieszkali w tej mało chwalebnej 
                kampanii brać udział. Niestety i Urzędnik Pański nie postępował 
                prawidłowo a mianowicie rozbijał popielnice by dotrzeć do ich 
                zawartości, poza tem oświadczył oficjalnie, że nie opłaca się 
                dla KFM podjąć dalszych prac archeologicznych, bo ciągle te same 
                typy się pokazują, oświadczenie moje potraktować proszę jako poufne. 
                Z chwilą gdy rozpoczęliśmy prawidłowo rozkopywać teren, umieściliśmy 
                dwie tablice z upomnieniem, że nie wolno o na tym terenie kopać. 
                Mój zastępca i sekretarz, pan porucznik w stanie spoczynku Widdecke 
                dokończył prace wykopaliskowe i energicznie przepędzał niepowołanych, 
                którzy się zjawiali. Pole jest prawie oczyszczone i dalszego kopania 
                nie podejmujemy. Nasze zdobycze były skromne i mało wartościowe 
                w porównaniu do tych, których dokonał urzędnik KFM, ale i za ten 
                skromny dar jestem Panu wdzięczny. Co się tyczy muzeum powiatowego, 
                to uważam za pomysł poroniony by gromadzić zbiory na miejscu, 
                celowe natomiast wydaje się urządzenie muzeum pokazowego, w którym 
                zaprezentować można zbiór dubletów. Z tego punktu wiedzenia zatrzymanie 
                przez nas dubletów nie wywoła sprzeciwu ze strony Panów. Cieszyłbym 
                się bardzo, gdyby Pan zechciał nas odwiedzić i przy tej okazji 
                obejrzał sobie nasz zbiór. 
                               Z 
                poważaniem dr Beheim Schwartzbach " 
                  
                Początki odkryć we Wrzeszczynie były nieco starsze, niż cytowany 
                list. 11 maja 1908 roku radca księgowy Worcewski doniósł staroście 
                ówczesnego powiatu Wieleń, że w lasach wrzeszczyńskich niepowołane 
                osoby naruszyły cmentarzysko przedhistoryczne. Jednym z kopiących 
                był nauczyciel Nowak z Roska, któremu z tego powodu grożono nawet 
                sądem, bo lasy były własnością państwową, a zgodnie z prawem na 
                badania należało mieć zgodę właściciela. Że jednak chodziło o 
                osobę od lat współpracującą z Muzeum Cesarza Fryderyka, skończyło 
                się na oddaniu przez Nowaka części zabytków.
                 
                Jak można sądzić ze wzmianki w jednym z listów, Muzeum Cesarza 
                Fryderyka   
                wydelegowało na wykopaliska Wilhelma Thamma, opiekuna magazynu 
                archeologicznego, inwalidę wojskowego w stopniu sierżanta, który 
                przeprowadził badania w dniach 13-19 maja (nr inw. KFM 1908:151-446). 
                To on zapewne naraził się doktorowi Schwartzbachowi rozbijaniem 
                popielnic by zobaczyć, co jest w środku i opowiadaniem, że stanowisko 
                jest mało interesujące, bo wszystkie garnki są podobne do siebie. 
                Jako pracownik techniczny Thamm podlegał asystentowi naukowemu, 
                który miał zapewnić odpowiedni poziom naukowy działalności naukowej 
                Muzeum Cesarza Fryderyka. Asystent ten nazywał się Georg Haupt 
                i był historykiem kultury (czyli odpowiednikiem   dzisiejszego 
                kulturoznawcy). Już wtedy był znanym autorem pracy o niemieckiej 
                sztuce romańskiej i jak się wydaje, w dziedzinie historii sztuki 
                był dobrym fachowcem. Gorzej było z jego kwalifikacjami jako archeologa. 
                Wprawdzie miał rozeznanie teoretyczne w pradziejach, potrafił 
                nawet wygłaszać na ten temat pogadanki w szkołach, ale o technice 
                wykopaliskowej pojęcie miał marne. Dla niego stanowisko "interesujące 
                i zbadane fachowo" to przede wszystkim takie, z którego udało 
                się dostarczyć do muzeum nieuszkodzoną kolekcję zabytków archeologicznych, 
                możliwie jeszcze nieznanych. W czasie badań terenowych prawdopodobnie 
                korzystał w jakimś stopniu ze znakomitych pruskich poradników 
                metodycznych, bo wyróżniał zespoły grobowe. Dokumentacji jednak 
                niemal nie pozostawił, więc pewno nie prowadził. 
                          Jak 
                widać, mimo że zarówno Thamm jaki i jego kierownik Haupt interesowali 
                się pradziejami i byli nie tylko urzędnikami muzealnymi, ale wręcz 
                przedstawicielami ówczesnej służby konserwatorskiej, pod względem 
                merytorycznym niewiele różnili się od tej tępionej konkurencji 
                - no może mniej niszczyli. Niestety, w Muzeum Cesarza Fryderyka 
                nie było jeszcze fachowca do spraw archeologicznych; właśnie pertraktowano 
                z Erichem Blume, który miał podjąć pracę od początku czerwca. 
                          Po 
                wyjeździe Thamma z Wrzeszczyny dalsze prace zlecono dyrektorowi   
                Schwartzbachowi, który jak zapewniał starał się postępować metodycznie, 
                choć zweryfikować tego nie sposób, skoro żadna dokumentacja nie 
                zachowała się. Nie wiadomo więc, czy zgodnie z instrukcjami wykopaliskowymi, 
                wydawanymi przez rząd pruski, jego metodyka polegała na wyodrębianiu 
                zespołów grobowych i sporządzeniu planu cmentarzyska, czy tylko 
                była to jedynie metodyka odkurzacza, czyli dokładnego oczyszczenia 
                z zabytków. Pozyskane przedmioty trafiły do seminarium w Wieleniu 
                - miały ona się stać zaczątkiem muzeum szkoleniowego. Prace wykopaliskowe 
                przerwano 1 VI 1908 roku. We wrześniu do Wrzeszczyny miał pojechać 
                już Erich Blume i pewnie dotarł, skoro do inwentarza Muzeum Cesarza 
                Fryderyka wpisano potem dary Rosenzweiga (1908:447-453,455-457), 
                Futterknechta (1908:458-463), nauczyciela Wienke (1908:127-132) 
                i nauczyciela Nowaka. 
                          6 
                XI 1908 roku starosta krajowy w Poznaniu zwrócił się z do Muzeum 
                cesarza Fryderyka z zapytaniem, jakie znaczenie mają znaleziska 
                odkryte we Wrzeszczynie i czy wykopaliska zakończono. W odpowiedzi 
                Muzeum nadesłało sprawozdanie, z którego wynikało, że było to 
                stanowisko z IV okresu epoki brązu (ówczesne datowanie około 1100-900 
                r. przed Chr.), przypisywane ludności trackiej. Ludność ta na 
                obszarze nadnoteckim w prowincji poznańskiej zanikła w późniejszym 
                okresie, a na jej miejsce przywędrowały i osiedliły się szczepy 
                germańskie, nacierające z zachodu i z północy. Omawiane cmentarzysko 
                należy zatem do zespołu archeologicznego ściśle określonego tak 
                czasowo jak i geograficznie i jest materiałem bardzo wartościowym.
                  Starosta 
                zapewne poinformował o odkryciu władze nadrzędne, bo w liście 
                do Ministra ds. duchownych, nauk i medycyny z 24 XII 1908 roku 
                Bode z Zarządu Generalnego Muzeów Królewskich orzekł, że "stwierdza 
                się fakt odkrycia większego cmentarzyska pod Wrzeszczyną, pochodzącego 
                z epoki brązu. Natomiast dokładnej chronologii nie da się stwierdzić, 
                jak i wątpliwym jest twierdzenie, jakoby ono należało do ludności 
                trackiej; w powołaniu na hipotezę profesora Kossinny i jego ucznia 
                Blumego, który brał udział w pracach archeologicznych we Wrzeszczynie, 
                a która głosi, że przed Germanami żyła tam ludność kargo-dacka. 
                Oddział prehistoryczny nie interesuje się nabyciem znalezisk z 
                cmentarzyska. Nie widzi także potrzeby doniesienia tego faktu 
                Jego Cesarskiej Mości".     
             | 
           
         
  
        
           
            Komentarz i uwagi do tekstu: 
			
                  -  Rabunkowe wykopaliska nie są jak widać zmorą dzisiejszych 
                    archeologów - tak bywało i dawniej. Samo pojęcie badań rabunkowych 
                    ma jednak dość młodą metrykę. W Europie średniowiecznej prawo 
                    do pozyskiwania wszelkich przedmiotów wydobytych lub wyłowionych 
                    było częścią regaliów. Nawet obcy rozbitkowie morscy wraz 
                    z uratowanym mieniem stawali się własnością władcy i on decydował 
                    o ich losie. W momencie, kiedy poprzez nadania ziemi upowszechniła 
                    się własność prywatna, wszelkie znaleziska stały się własnością 
                    właścicieli gruntu i tylko wtedy mówiono o rabunku zabytków, 
                    kiedy poszukiwania podjęto bez zgody właściciela. W związku 
                    ze zwiększonym zainteresowaniem archeologią, w Prusach od 
                    1815 r. wydawano ustawy dotyczące ochrony zabytków. Przepisy 
                    te dotyczyły początkowo wyłącznie gruntów państwowych, potem 
                    rozszerzono je na grunty samorządowe i kościelne. Znaleziska 
                    na takich gruntach stawały się własnością państwa, choć znalazcom 
                    dla zachęty wypłacano premie. Prace poszukiwawcze wolno było 
                    podejmować za zgodą władz. Na gruntach prywatnych znaleziskami 
                    przypadkowymi dzielili się po połowie znalazca i właściciel 
                    gruntów. Powodem wydawania tych przepisów była zrazu chęć 
                    zapewnienia muzeom królewskim stałego napływu nowych zabytków, 
                    zwłaszcza jeszcze dotychczas nieznanych. Jako mecenas nauki 
                    i sztuki cesarz chciał zgromadzić nie tylko możliwie pełen 
                    przekrój najcenniejszych dzieł sztuki, ale też rzemiosła, 
                    od czasów najdawniejszych. Na przedmioty pochodzące z badań 
                    wykopaliskowych patrzono właśnie jak na obiekty rzemiosła. 
                    Jeżeli muzea królewskie miały dosyć podobnych znalezisk, wówczas 
                    mogły się zgodzić, by te mniej piękne trafiły do muzeów prowincjonalnych, 
                    a wreszcie jeszcze skromniejsze - do kolekcji pokazowych w 
                    szkołach czy muzeach regionalnych. Ten motyw kolekcjonerstwa 
                    bardzo widoczny jest w liście dra Beheim Schwartzbacha i całej 
                    korespondencji dotyczącej wykopalisk wrzeszczyńskich. Mamy 
                    więc i zakaz kopania bez zgody właściciela, i pilnowanie prywatnej 
                    "konkurencji", aby kopiąc nieumiejętnie i gdzie popadnie nie 
                    zniszczyła innych przedmiotów, i rezygnację kolejnych muzeów 
                    z pozyskania "ciągle tych samych garnków". 
			
 - O ile warstwy wykształcone akceptowały modę na kolekcjonerstwo zabytków pozyskanych 
                    na drodze wykopalisk, to jednocześnie próby naruszania grobów, 
                    nawet przez właścicieli gruntów, od niepamiętnych czasów spotykały 
                    się ze społecznym potępieniem. Takie osoby i dziś nazywamy 
                    hienami cmentarnymi. W Polsce przyjmując w X wieku chrześcijaństwo 
                    przejęliśmy jednocześnie kulturę chrześcijańską oraz tradycje 
                    antyczne. O kulcie zmarłych, zwłaszcza męczenników i innych 
                    świętych w chrześcijaństwie nie trzeba przypominać. Z tym 
                    wiązał się szacunek do grobów i potępienie społeczne w przypadku 
                    ich naruszania, a zwłaszcza rabowania. W ważnych jednak przypadkach 
                    groby jednak otwierano; przede wszystkim dla urzędowego zbadania 
                    szczątków przy procesach beatyfikacyjnych lub z chęci pozyskania 
                    relikwii. Takimi badaniami archeologicznymi o największym 
                    znaczeniu dla chrześcijaństwa były prace wykopaliskowe św. 
                    Heleny w Jerozolimie, dzięki czemu w Jerozolimie możemy zwiedzać 
                    grób Chrystusa czy Golgotę. Znane są też celowe poszukiwania 
                    archeologiczne relikwii świętych, np. szczątków świętego Jakuba 
                    w Compostelli. W 861 r. w Chersonezie św. Cyryl i Metody prowadzili 
                    poszukiwania grobu papieża Klemensa. Również w komentarzu 
                    do prawa kanonicznego wskazuje się na "pomniki archeologii" 
                    jako na jedno ze źródeł, "z którego Kościół czerpie autentyczne 
                    wiadomości o prawie przekazanym" - ius traditum (Ignacy Grabowski, 
                    Prawo kanoniczne, Warszawa 1948, s. 90-91). W tradycji antycznej 
                    - greckiej, a zwłaszcza rzymskiej, kult przodków odgrywał 
                    bardzo dużą rolę. W greckiej historii niejednokrotnie spotkać 
                    się można z poglądem, że dla człowieka jedyną naprawdę liczącą 
                    się rzeczą jest zapewnienie trwałej pamięci po sobie. Przykład 
                    spalenia świątyni Diany w Efezie przez Herostratesa, właśnie 
                    po to, by utrwalić swe imię w historii, jest tego przykładem 
                    dobitnym, choć nie jedynym. Oczywiście możni tego świata starali 
                    się budować dzieła monumentalne, które mogłyby przetrwać wieki 
                    i przechować imię fundatorów. Ludzie ubodzy takich możliwości 
                    nie mieli, co nie znaczy, by nie tkwiła w nich chęć pozostawienia 
                    po sobie czegoś na pamiątkę: Tu byłem - i dalej podpis, czasem 
                    data. Te napisy, pozostawione przez współczesnych wandali 
                    na często szacownych murach są dziś plagą większości miejsc 
                    zabytkowych. Podobną wymowę miało celowe odciskanie swoich 
                    rąk czy nóg przez średniowiecznych strycharzy lub członków 
                    ich rodzin na dawnych cegłach (np. w klasztorze benedyktynów 
                    w Lubiniu). Również w Biblii mamy wiele przepisów prawnych 
                    pozwalających na "zachowanie imienia w Izraelu", choć tu "imię" 
                    zachowywało się przede wszystkim za pośrednictwem synów. ?	
                    Powiększające się i powstające coraz liczniej kolekcje zabytków 
                    spowodowały próby interpretacji znalezisk. Niestety, w Wielkopolsce 
                    żaden z grobów nie był podpisany, choć czasem zdarzały się 
                    próby odczytania "napisów runicznych" na popielnicach. Nie 
                    można było więc odczytać imienia zmarłego, tak jak na współczesnych 
                    cmentarzach. Była jednak szansa, że badania wykopaliskowe 
                    pozwolą na przywrócenie pamięci o dawnych mieszkańcach Polski 
                    jako o pewnej zbiorowości, o których inaczej nie mielibyśmy 
                    żadnego pojęcia. Było to tym bardziej pożądane, że o ile wcześniej 
                    wszystkie znaleziska wielkopolskie traktowano jako "pamiątki 
                    polskie" czy "słowiańskie", to po 1885 r. zaczęto wysuwać 
                    teorie o pobycie tu Germanów, jednoznacznie utożsamianych 
                    przez ówczesną propagandę pruską z Niemcami. Używanie archeologii 
                    do walki politycznej było nadużyciem, ale przekonanie, że 
                    racją bytu badań archeologicznych nie jest powiększenie kolekcji 
                    dla własnej chwały i w celu wzbogacenia, a wyłącznie próba 
                    przywrócenie naszej pamięci dawnych mieszkańców ziemi, chyba 
                    nie budzi wątpliwości. Prace uzasadnione są zatem wtedy, gdy 
                    są prowadzone z pobudek naukowych, w sposób metodycznie poprawny 
                    i zgodnie z wymogami konserwatorstwa. Ponieważ każde badania 
                    wykopaliskowe bezpowrotnie niszczą badane stanowisko, prawidłowo 
                    wykonana dokumentacja jest jedynym śladem tego, co zostało 
                    odkryte. Jest to proces podobny, jak w sądownictwie: dowód 
                    rzeczowy (np. włos) jest poddany analizie i potem zostaje 
                    po nim jedynie ekspertyza. Każdy zaś prawnik doskonale wie, 
                    jak to jest kiedy ktoś nawet ze szlachetnych pobudek zniszczy 
                    lub zatrze dowody rzeczowe lub kiedy analizę wykonuje amator. 
                    Jeśli "dowód rzeczowy" jest i pozyskany w sposób fachowy, 
                    to o jego interpretację można się już spierać nieskończoną 
                    ilość razy. Drugim powodem prowadzenia prac wykopaliskowych 
                    są badania ratownicze. Nie jest rzeczą możliwą zachowanie 
                    w ziemi nienaruszonych "dowodów rzeczowych" dawnych społeczeństw. 
                    Przeszłość czasem musi ustąpić teraźniejszości. Nie zwalnia 
                    to jednak od obowiązku przeprowadzenia wcześniej badań ratowniczych 
                    - w sposób metodycznie poprawny. I dlatego nie można godzić 
                    się na badania rabunkowe, bez dokumentacji. A także na prywatną 
                    własność przedmiotów wydobytych z grobów, bo w takim razie 
                    dlaczego niby należy karać hieny cmentarne. 
					
                  
 - Przykład Wrzeszczyny pokazuje też, że nawet wówczas, kiedy 
                    wykopaliska podejmują osoby "urzędowe", nie zawsze jest to 
                    równoznaczne z wysoką jakością takich prac, o ile nie są oni 
                    wykwalifikowanymi archeologami. Tak jak np. archeologowi trudno 
                    jest ocenić autentyczność i wartość jakiegoś obrazu czy dokumentu, 
                    tak nie archeologowi, nawet jeśli ma on tytuł naukowy, trudno 
                    jest sporządzić dobrą dokumentację wykopaliskową. Wyjątek 
                    Krystyny Józefowiczównej, historyka sztuki i zasłużonej badaczki 
                    Ostrowa Tumskiego w Poznaniu, pozostaje ciągle chlubnym wyjątkiem. 
                    Wracając do 1908 roku, w przypadku Muzeum Cesarza Fryderyka 
                    wkrótce miało się wszystko zmienić. Zatrudniony od czerwca 
                    archeolog, Erich Blume, postawił metodykę badań terenowych 
                    w Poznaniu na tak wysokim poziomie, że mało który archeolog 
                    wytrzymałby z nim konkurencję nie tylko wówczas, ale i wiele 
                    dziesięcioleci później. Również Wilhelm Thamm przestał mówić 
                    o opłacalności pozyskiwania wyłącznie nowych typów i całych 
                    zabytków, a przyuczył się do roli znakomitego technika wykopaliskowego.
 
                  
                    
                       [opracowała: J. Kaczmarek, V. 2005, na podstawie dokumentów z archiwum MAP, i publikacji A. Abramowicza,  J. Kostrzewskiego, J. i J. Kramarków i in.]   | 
                     
                   
                 
                
              
  | 
           
           
         
         | 
    
       |