Perła 7
O tym, jak chęć szczera i umiejętności nie zawsze chodzą w parze
|
W
ostatnich latach coraz częściej dochodzi do dyskusji na temat
swobody badań archeologicznych na terenie Polski. Powstają rozmaite
stowarzyszenia tzw. eksploratorów, którzy domagają się niczym
nieograniczonego prawa do poszukiwań zabytków archeologicznych
za pomocą wszelkich dostępnych środków, w tym wykrywaczy metali.
Próbują oni też lobbować na rzecz legalizacji swych poczynań,
jednocześnie najczęściej deklarując, że osobiście poszukują
jedynie nowożytnych militariów i to najwcześniej tych z czasów
pierwszej wojny światowej. Inne przedmioty wydobywają całkowicie
przypadkowo, tak przy okazji.
Jednocześnie postulują, że muzea powinny być zobowiązane do
zakupu ciekawszych zabytków archeologicznych pozyskanych tą
drogą, aby zwróciły się im poniesione koszty.
Dążenia
te motywuje się demokracją, a wszelkie ograniczenia interpretuje
jako pozostałość "komuny", względnie chęć utrącenia konkurencji
przez zazdrosne środowisko archeologów. Niektórzy archeolodzy
są, jak słyszałam, nawet zainteresowani pomysłem - jeśli ktoś
ofiaruje im zapinkę rzadką lub dotychczas nieznaną, a oni właśnie
opracowują typologie zapinek, są skłonni nabyć taki przedmiot,
nie wnikając w szczegóły. Jest też grupa miłośników "SPISKOWEJ
TEORII DZIEJÓW NARODU", dla których monopol archeologów na prowadzenie
prac wykopaliskowych, a i to wyłącznie za zezwoleniem konserwatora
zabytków, jest np. próbą ukrycia prawdy o wyższości/niższości
rasy czy o tajnym wpływie elementów obcych narodowo na kulturę
od tysięcy lat. Niedawno słyszałam nawet, że tajne archiwa w
Polsce dzielą się na wojskowe, IPN i archeologiczne właśnie.
"Wymysłodawcy" takich teorii nie są bynajmniej oryginalni. [Przykładowo,
bynajmniej nie w Polsce powstała książka opisująca rzekomo "tajny
kod Leonarda", publikacja ostatnio w Polsce aż tak popularna,
że jako lekturę dodatkową "z historii antycznej" czytują ją
nawet niektórzy studenci historii przekonani, że ta zgrabnie
napisana powieść sensacyjna to rzetelne opracowanie naukowe].
Postulowano też wprowadzenie zasady swobodnego handlu zabytkami
archeologicznymi, także przez muzea, aby "przewietrzyć magazyny",
sugerowano prywatyzację muzeów bądź obowiązek wypracowywania
przez nie 50% środków własnych, zgodnie z obowiązującą ustawą
o zakładach budżetowych. Jeden z ministrów kultury przed kilku
laty sondował możliwość sprzedawania "dubletów", z powodu przepełnienia
magazynów muzealnych. Problem składowania zabytków archeologicznych
jest zresztą od lat ogromny i coraz bardziej narasta.
A
więc - czy monopol na badania wykopaliskowe narusza wolność
obywatelską i prawa do wolnej konkurencji? A może ci podstępni
archeolodzy rzeczywiście mają do ukrycia PRAWDĘ, którą zazdrośnie
ukrywają w TAJNYCH ARCHIWACH ARCHEOLOGICZNYCH i nie chcą, żeby
LUDZIE O SZEROKICH HORYZONTACH MYŚLOWYCH NIE SKRĘPOWANI GORSETEM
DOTYCHCZASOWEJ WIEDZY udowodnili fałszerstwo?
Aby
zilustrować ten problem, spośród wielu ciekawych dokumentów
archiwum muzealnego wybrałam list dyrektora seminarium nauczycielskiego,
doktora Feliksa Beheim-Schwartzbacha z 25 maja 1908 roku, skierowany
zapewne do Georga Haupta w Muzeum Cesarza Fryderyka [jeśli ktoś
nie pamięta, to przypominam, że w państwie pruskim były szkoły
niższe, wyższe i uniwersytety. Szkoły niższe kształciły na poziomie
podstawowym, wyższe były odpowiednikami naszych szkół średnich;
po seminarium nauczycielskim można było uczyć w podstawówce,
a nie trzeba było zdawać matury]. List ten znajduje się w teczce
miejscowości Wrzeszyna, gm. Wieleń.
W tłumaczeniu list brzmi następująco:
Ostrowo, pow. Wieleń, dn. 25 V 1908 roku
Dyrekcja Pedagogium, Ostrowo koło Wielenia, 25 maja 1908.
"Szanowny Panie Doktorze! Na list z 20 maja podaję do wiadomości,
że staraniem moim jest, by zapobiec rozkopywaniu grobów wrzeszczyńskich
przez niepowołane ręce. Gdy mój znajomy odkrył cmentarzysko, nosiłem
się z zamiarem kopania. Nie orientowałem się wówczas, że istnieje
takie rozporządzenie, które uprawnia Muzeum wyłącznie do podjęcia
prac archeologicznych. Od chwili, gdy się dowiedziałem o tym,
wycofałem się zupełnie z akcji i nikogo a przede wszystkim uczniów
nie prosiłem by dla mnie skarby odszukane zabezpieczyć. Gdy jednakże
Muzeum Cesarza Fryderyka scedowało na mnie resztę terenu do rozkopania,
zabraliśmy się do tej sprawy systematycznie. Cmentarzysko przyciągało
dużo zwiedzających, między innymi byli tam nauczyciele z pedagogium
z klasami, niektórzy uczniowie urządzali przechadzki do tego miejsca
i niestety coś niecoś zrabowali, co jednak udało się mnie znowu
odebrać. Uczniowie ze szkoły miejskiej natomiast uprawiali rabunkowe
wypady i przykro mi, że przy tej okazji nadużyto mego nazwiska.
Pozatem publiczność miejska gremialnie się zbierała na cmentarzysku
i oczywiście jak najgorzej się zachowywała! Ludzie grzebali w
ziemi parasolami i kijami ku mojej rozpaczy! Ażebym ich nie rozpoznał
przychodzili rychło o świcie lub późno o zmroku i kopali. Niestety
i ludzie na wysokich stanowiskach nie omieszkali w tej mało chwalebnej
kampanii brać udział. Niestety i Urzędnik Pański nie postępował
prawidłowo a mianowicie rozbijał popielnice by dotrzeć do ich
zawartości, poza tem oświadczył oficjalnie, że nie opłaca się
dla KFM podjąć dalszych prac archeologicznych, bo ciągle te same
typy się pokazują, oświadczenie moje potraktować proszę jako poufne.
Z chwilą gdy rozpoczęliśmy prawidłowo rozkopywać teren, umieściliśmy
dwie tablice z upomnieniem, że nie wolno o na tym terenie kopać.
Mój zastępca i sekretarz, pan porucznik w stanie spoczynku Widdecke
dokończył prace wykopaliskowe i energicznie przepędzał niepowołanych,
którzy się zjawiali. Pole jest prawie oczyszczone i dalszego kopania
nie podejmujemy. Nasze zdobycze były skromne i mało wartościowe
w porównaniu do tych, których dokonał urzędnik KFM, ale i za ten
skromny dar jestem Panu wdzięczny. Co się tyczy muzeum powiatowego,
to uważam za pomysł poroniony by gromadzić zbiory na miejscu,
celowe natomiast wydaje się urządzenie muzeum pokazowego, w którym
zaprezentować można zbiór dubletów. Z tego punktu wiedzenia zatrzymanie
przez nas dubletów nie wywoła sprzeciwu ze strony Panów. Cieszyłbym
się bardzo, gdyby Pan zechciał nas odwiedzić i przy tej okazji
obejrzał sobie nasz zbiór.
Z
poważaniem dr Beheim Schwartzbach "
Początki odkryć we Wrzeszczynie były nieco starsze, niż cytowany
list. 11 maja 1908 roku radca księgowy Worcewski doniósł staroście
ówczesnego powiatu Wieleń, że w lasach wrzeszczyńskich niepowołane
osoby naruszyły cmentarzysko przedhistoryczne. Jednym z kopiących
był nauczyciel Nowak z Roska, któremu z tego powodu grożono nawet
sądem, bo lasy były własnością państwową, a zgodnie z prawem na
badania należało mieć zgodę właściciela. Że jednak chodziło o
osobę od lat współpracującą z Muzeum Cesarza Fryderyka, skończyło
się na oddaniu przez Nowaka części zabytków.
Jak można sądzić ze wzmianki w jednym z listów, Muzeum Cesarza
Fryderyka
wydelegowało na wykopaliska Wilhelma Thamma, opiekuna magazynu
archeologicznego, inwalidę wojskowego w stopniu sierżanta, który
przeprowadził badania w dniach 13-19 maja (nr inw. KFM 1908:151-446).
To on zapewne naraził się doktorowi Schwartzbachowi rozbijaniem
popielnic by zobaczyć, co jest w środku i opowiadaniem, że stanowisko
jest mało interesujące, bo wszystkie garnki są podobne do siebie.
Jako pracownik techniczny Thamm podlegał asystentowi naukowemu,
który miał zapewnić odpowiedni poziom naukowy działalności naukowej
Muzeum Cesarza Fryderyka. Asystent ten nazywał się Georg Haupt
i był historykiem kultury (czyli odpowiednikiem dzisiejszego
kulturoznawcy). Już wtedy był znanym autorem pracy o niemieckiej
sztuce romańskiej i jak się wydaje, w dziedzinie historii sztuki
był dobrym fachowcem. Gorzej było z jego kwalifikacjami jako archeologa.
Wprawdzie miał rozeznanie teoretyczne w pradziejach, potrafił
nawet wygłaszać na ten temat pogadanki w szkołach, ale o technice
wykopaliskowej pojęcie miał marne. Dla niego stanowisko "interesujące
i zbadane fachowo" to przede wszystkim takie, z którego udało
się dostarczyć do muzeum nieuszkodzoną kolekcję zabytków archeologicznych,
możliwie jeszcze nieznanych. W czasie badań terenowych prawdopodobnie
korzystał w jakimś stopniu ze znakomitych pruskich poradników
metodycznych, bo wyróżniał zespoły grobowe. Dokumentacji jednak
niemal nie pozostawił, więc pewno nie prowadził.
Jak
widać, mimo że zarówno Thamm jaki i jego kierownik Haupt interesowali
się pradziejami i byli nie tylko urzędnikami muzealnymi, ale wręcz
przedstawicielami ówczesnej służby konserwatorskiej, pod względem
merytorycznym niewiele różnili się od tej tępionej konkurencji
- no może mniej niszczyli. Niestety, w Muzeum Cesarza Fryderyka
nie było jeszcze fachowca do spraw archeologicznych; właśnie pertraktowano
z Erichem Blume, który miał podjąć pracę od początku czerwca.
Po
wyjeździe Thamma z Wrzeszczyny dalsze prace zlecono dyrektorowi
Schwartzbachowi, który jak zapewniał starał się postępować metodycznie,
choć zweryfikować tego nie sposób, skoro żadna dokumentacja nie
zachowała się. Nie wiadomo więc, czy zgodnie z instrukcjami wykopaliskowymi,
wydawanymi przez rząd pruski, jego metodyka polegała na wyodrębianiu
zespołów grobowych i sporządzeniu planu cmentarzyska, czy tylko
była to jedynie metodyka odkurzacza, czyli dokładnego oczyszczenia
z zabytków. Pozyskane przedmioty trafiły do seminarium w Wieleniu
- miały ona się stać zaczątkiem muzeum szkoleniowego. Prace wykopaliskowe
przerwano 1 VI 1908 roku. We wrześniu do Wrzeszczyny miał pojechać
już Erich Blume i pewnie dotarł, skoro do inwentarza Muzeum Cesarza
Fryderyka wpisano potem dary Rosenzweiga (1908:447-453,455-457),
Futterknechta (1908:458-463), nauczyciela Wienke (1908:127-132)
i nauczyciela Nowaka.
6
XI 1908 roku starosta krajowy w Poznaniu zwrócił się z do Muzeum
cesarza Fryderyka z zapytaniem, jakie znaczenie mają znaleziska
odkryte we Wrzeszczynie i czy wykopaliska zakończono. W odpowiedzi
Muzeum nadesłało sprawozdanie, z którego wynikało, że było to
stanowisko z IV okresu epoki brązu (ówczesne datowanie około 1100-900
r. przed Chr.), przypisywane ludności trackiej. Ludność ta na
obszarze nadnoteckim w prowincji poznańskiej zanikła w późniejszym
okresie, a na jej miejsce przywędrowały i osiedliły się szczepy
germańskie, nacierające z zachodu i z północy. Omawiane cmentarzysko
należy zatem do zespołu archeologicznego ściśle określonego tak
czasowo jak i geograficznie i jest materiałem bardzo wartościowym.
Starosta
zapewne poinformował o odkryciu władze nadrzędne, bo w liście
do Ministra ds. duchownych, nauk i medycyny z 24 XII 1908 roku
Bode z Zarządu Generalnego Muzeów Królewskich orzekł, że "stwierdza
się fakt odkrycia większego cmentarzyska pod Wrzeszczyną, pochodzącego
z epoki brązu. Natomiast dokładnej chronologii nie da się stwierdzić,
jak i wątpliwym jest twierdzenie, jakoby ono należało do ludności
trackiej; w powołaniu na hipotezę profesora Kossinny i jego ucznia
Blumego, który brał udział w pracach archeologicznych we Wrzeszczynie,
a która głosi, że przed Germanami żyła tam ludność kargo-dacka.
Oddział prehistoryczny nie interesuje się nabyciem znalezisk z
cmentarzyska. Nie widzi także potrzeby doniesienia tego faktu
Jego Cesarskiej Mości".
|
Komentarz i uwagi do tekstu:
- Rabunkowe wykopaliska nie są jak widać zmorą dzisiejszych
archeologów - tak bywało i dawniej. Samo pojęcie badań rabunkowych
ma jednak dość młodą metrykę. W Europie średniowiecznej prawo
do pozyskiwania wszelkich przedmiotów wydobytych lub wyłowionych
było częścią regaliów. Nawet obcy rozbitkowie morscy wraz
z uratowanym mieniem stawali się własnością władcy i on decydował
o ich losie. W momencie, kiedy poprzez nadania ziemi upowszechniła
się własność prywatna, wszelkie znaleziska stały się własnością
właścicieli gruntu i tylko wtedy mówiono o rabunku zabytków,
kiedy poszukiwania podjęto bez zgody właściciela. W związku
ze zwiększonym zainteresowaniem archeologią, w Prusach od
1815 r. wydawano ustawy dotyczące ochrony zabytków. Przepisy
te dotyczyły początkowo wyłącznie gruntów państwowych, potem
rozszerzono je na grunty samorządowe i kościelne. Znaleziska
na takich gruntach stawały się własnością państwa, choć znalazcom
dla zachęty wypłacano premie. Prace poszukiwawcze wolno było
podejmować za zgodą władz. Na gruntach prywatnych znaleziskami
przypadkowymi dzielili się po połowie znalazca i właściciel
gruntów. Powodem wydawania tych przepisów była zrazu chęć
zapewnienia muzeom królewskim stałego napływu nowych zabytków,
zwłaszcza jeszcze dotychczas nieznanych. Jako mecenas nauki
i sztuki cesarz chciał zgromadzić nie tylko możliwie pełen
przekrój najcenniejszych dzieł sztuki, ale też rzemiosła,
od czasów najdawniejszych. Na przedmioty pochodzące z badań
wykopaliskowych patrzono właśnie jak na obiekty rzemiosła.
Jeżeli muzea królewskie miały dosyć podobnych znalezisk, wówczas
mogły się zgodzić, by te mniej piękne trafiły do muzeów prowincjonalnych,
a wreszcie jeszcze skromniejsze - do kolekcji pokazowych w
szkołach czy muzeach regionalnych. Ten motyw kolekcjonerstwa
bardzo widoczny jest w liście dra Beheim Schwartzbacha i całej
korespondencji dotyczącej wykopalisk wrzeszczyńskich. Mamy
więc i zakaz kopania bez zgody właściciela, i pilnowanie prywatnej
"konkurencji", aby kopiąc nieumiejętnie i gdzie popadnie nie
zniszczyła innych przedmiotów, i rezygnację kolejnych muzeów
z pozyskania "ciągle tych samych garnków".
- O ile warstwy wykształcone akceptowały modę na kolekcjonerstwo zabytków pozyskanych
na drodze wykopalisk, to jednocześnie próby naruszania grobów,
nawet przez właścicieli gruntów, od niepamiętnych czasów spotykały
się ze społecznym potępieniem. Takie osoby i dziś nazywamy
hienami cmentarnymi. W Polsce przyjmując w X wieku chrześcijaństwo
przejęliśmy jednocześnie kulturę chrześcijańską oraz tradycje
antyczne. O kulcie zmarłych, zwłaszcza męczenników i innych
świętych w chrześcijaństwie nie trzeba przypominać. Z tym
wiązał się szacunek do grobów i potępienie społeczne w przypadku
ich naruszania, a zwłaszcza rabowania. W ważnych jednak przypadkach
groby jednak otwierano; przede wszystkim dla urzędowego zbadania
szczątków przy procesach beatyfikacyjnych lub z chęci pozyskania
relikwii. Takimi badaniami archeologicznymi o największym
znaczeniu dla chrześcijaństwa były prace wykopaliskowe św.
Heleny w Jerozolimie, dzięki czemu w Jerozolimie możemy zwiedzać
grób Chrystusa czy Golgotę. Znane są też celowe poszukiwania
archeologiczne relikwii świętych, np. szczątków świętego Jakuba
w Compostelli. W 861 r. w Chersonezie św. Cyryl i Metody prowadzili
poszukiwania grobu papieża Klemensa. Również w komentarzu
do prawa kanonicznego wskazuje się na "pomniki archeologii"
jako na jedno ze źródeł, "z którego Kościół czerpie autentyczne
wiadomości o prawie przekazanym" - ius traditum (Ignacy Grabowski,
Prawo kanoniczne, Warszawa 1948, s. 90-91). W tradycji antycznej
- greckiej, a zwłaszcza rzymskiej, kult przodków odgrywał
bardzo dużą rolę. W greckiej historii niejednokrotnie spotkać
się można z poglądem, że dla człowieka jedyną naprawdę liczącą
się rzeczą jest zapewnienie trwałej pamięci po sobie. Przykład
spalenia świątyni Diany w Efezie przez Herostratesa, właśnie
po to, by utrwalić swe imię w historii, jest tego przykładem
dobitnym, choć nie jedynym. Oczywiście możni tego świata starali
się budować dzieła monumentalne, które mogłyby przetrwać wieki
i przechować imię fundatorów. Ludzie ubodzy takich możliwości
nie mieli, co nie znaczy, by nie tkwiła w nich chęć pozostawienia
po sobie czegoś na pamiątkę: Tu byłem - i dalej podpis, czasem
data. Te napisy, pozostawione przez współczesnych wandali
na często szacownych murach są dziś plagą większości miejsc
zabytkowych. Podobną wymowę miało celowe odciskanie swoich
rąk czy nóg przez średniowiecznych strycharzy lub członków
ich rodzin na dawnych cegłach (np. w klasztorze benedyktynów
w Lubiniu). Również w Biblii mamy wiele przepisów prawnych
pozwalających na "zachowanie imienia w Izraelu", choć tu "imię"
zachowywało się przede wszystkim za pośrednictwem synów. ?
Powiększające się i powstające coraz liczniej kolekcje zabytków
spowodowały próby interpretacji znalezisk. Niestety, w Wielkopolsce
żaden z grobów nie był podpisany, choć czasem zdarzały się
próby odczytania "napisów runicznych" na popielnicach. Nie
można było więc odczytać imienia zmarłego, tak jak na współczesnych
cmentarzach. Była jednak szansa, że badania wykopaliskowe
pozwolą na przywrócenie pamięci o dawnych mieszkańcach Polski
jako o pewnej zbiorowości, o których inaczej nie mielibyśmy
żadnego pojęcia. Było to tym bardziej pożądane, że o ile wcześniej
wszystkie znaleziska wielkopolskie traktowano jako "pamiątki
polskie" czy "słowiańskie", to po 1885 r. zaczęto wysuwać
teorie o pobycie tu Germanów, jednoznacznie utożsamianych
przez ówczesną propagandę pruską z Niemcami. Używanie archeologii
do walki politycznej było nadużyciem, ale przekonanie, że
racją bytu badań archeologicznych nie jest powiększenie kolekcji
dla własnej chwały i w celu wzbogacenia, a wyłącznie próba
przywrócenie naszej pamięci dawnych mieszkańców ziemi, chyba
nie budzi wątpliwości. Prace uzasadnione są zatem wtedy, gdy
są prowadzone z pobudek naukowych, w sposób metodycznie poprawny
i zgodnie z wymogami konserwatorstwa. Ponieważ każde badania
wykopaliskowe bezpowrotnie niszczą badane stanowisko, prawidłowo
wykonana dokumentacja jest jedynym śladem tego, co zostało
odkryte. Jest to proces podobny, jak w sądownictwie: dowód
rzeczowy (np. włos) jest poddany analizie i potem zostaje
po nim jedynie ekspertyza. Każdy zaś prawnik doskonale wie,
jak to jest kiedy ktoś nawet ze szlachetnych pobudek zniszczy
lub zatrze dowody rzeczowe lub kiedy analizę wykonuje amator.
Jeśli "dowód rzeczowy" jest i pozyskany w sposób fachowy,
to o jego interpretację można się już spierać nieskończoną
ilość razy. Drugim powodem prowadzenia prac wykopaliskowych
są badania ratownicze. Nie jest rzeczą możliwą zachowanie
w ziemi nienaruszonych "dowodów rzeczowych" dawnych społeczeństw.
Przeszłość czasem musi ustąpić teraźniejszości. Nie zwalnia
to jednak od obowiązku przeprowadzenia wcześniej badań ratowniczych
- w sposób metodycznie poprawny. I dlatego nie można godzić
się na badania rabunkowe, bez dokumentacji. A także na prywatną
własność przedmiotów wydobytych z grobów, bo w takim razie
dlaczego niby należy karać hieny cmentarne.
- Przykład Wrzeszczyny pokazuje też, że nawet wówczas, kiedy
wykopaliska podejmują osoby "urzędowe", nie zawsze jest to
równoznaczne z wysoką jakością takich prac, o ile nie są oni
wykwalifikowanymi archeologami. Tak jak np. archeologowi trudno
jest ocenić autentyczność i wartość jakiegoś obrazu czy dokumentu,
tak nie archeologowi, nawet jeśli ma on tytuł naukowy, trudno
jest sporządzić dobrą dokumentację wykopaliskową. Wyjątek
Krystyny Józefowiczównej, historyka sztuki i zasłużonej badaczki
Ostrowa Tumskiego w Poznaniu, pozostaje ciągle chlubnym wyjątkiem.
Wracając do 1908 roku, w przypadku Muzeum Cesarza Fryderyka
wkrótce miało się wszystko zmienić. Zatrudniony od czerwca
archeolog, Erich Blume, postawił metodykę badań terenowych
w Poznaniu na tak wysokim poziomie, że mało który archeolog
wytrzymałby z nim konkurencję nie tylko wówczas, ale i wiele
dziesięcioleci później. Również Wilhelm Thamm przestał mówić
o opłacalności pozyskiwania wyłącznie nowych typów i całych
zabytków, a przyuczył się do roli znakomitego technika wykopaliskowego.
[opracowała: J. Kaczmarek, V. 2005, na podstawie dokumentów z archiwum MAP, i publikacji A. Abramowicza, J. Kostrzewskiego, J. i J. Kramarków i in.] |
|
|
|