| 
        
        
          
            
			Jarmila Kaczmarek,
Andrzej Prinke 
(Muzeum Archeologiczne w Poznaniu) 
             
             
             
            Archeologia niewłaściwie wykorzystana:  
Dialog polsko-niemiecki w Wielkopolsce  
w okresie narastających nacjonalizmów (1920-1956)
 
             
             
             | 
           
        
         
         
         
         
        
         
         
        
         
         
        
         
          
         
         
        
         
          
         
		  
        
          
            Litwo, ojczyzno moja 
ty jesteś jak zdrowie 
ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie 
kto cię stracił 
Dziś piękność twą w całej ozdobie  
widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie
 | 
           
           
         
        
          
                   Tak 
                zaczyna się największy polski poemat narodowy. Autorem jest Adam 
                Mickiewicz, dla którego językiem ojczystym był polski, choć do 
                niego i jego przodków przyznają się nie tylko Polacy. Dla Mickiewicza 
                ojczyzną była właśnie Litwa - czyli ten człon dawnej Rzeczypospolitej 
                Obojga Narodów, który nazywał się Wielkim Księstwem Litewskim 
                i w dodatku ta część Litwy, która obecnie leży w granicach Białorusi. 
                W etnicznej Polsce Mickiewicz przebywał bardzo krótko - właśnie 
                w Wielkopolsce. 
                       W języku polskim istnieje 
                kilka słów związanych z pojęciem narodu, które podobnie brzmią, 
                a oznaczają zupełnie różne rzeczy. Te słowa to naród - narodowość, 
                nacja i nacjonalizm. "Naród" to wyodrębniona grupa etniczna dysponująca 
                własnym państwem i słowo to jest właściwie identyczne ze starodawnym 
                słowem "nacja", wywodzącym się zresztą z języka łacińskiego. Pokrewna 
                "narodowość" to wprawdzie wyodrębniona grupa etniczna, ale nie 
                musi ona być powiązana z własnym państwem. Umiłowanie własnego 
                kraju, tego dużego państwa, ale też swej małej ojczyzny, czyli 
                coś, bez czego trudno sobie wyobrażać życie społeczne i co samo 
                w sobie jest rzeczą bardzo pozytywną, to po polsku "patriotyzm". 
                Natomiast nacjonalizm ma w polszczyźnie wyraźnie pejoratywne zabarwienie, 
                jako wynaturzenie patriotyzmu. O nacjonalizmie mówimy wówczas, 
                kiedy uwydatnia się odrębność narodową, nadaje szczególne znaczenie 
                przynależności do narodu, wskazuje na nadrzędność interesu narodu 
                w stosunku do interesu jednostek i wszelkich innych grup społecznych. 
                Skrajną postacią nacjonalizmu jest szowinizm, kiedy to bezkrytycznemu 
                umiłowaniu własnego narodu towarzyszy przekonanie o jego wyższości 
                nad innymi narodami i wrogość wobec nich (Nowa Encyklopedia Powszechna 
                PWN 1996, s. 201). 
                       Pisanie o nacjonalizmach, 
                a więc o wynaturzeniach patriotyzmu jest rzeczą niesłychanie trudną, 
                gdyż często nie można uchwycić granicy, gdzie jeszcze można mówić 
                o walce o słuszne prawa, a gdzie mówienie o słusznych prawach 
                ma już podłoże szowinistyczne. Rozgraniczenie patriotyzmu od nacjonalizmu 
                jest szczególnie trudne w takich przypadkach, kiedy jakaś grupa 
                etniczna zostaje włączona wbrew swej woli do obcego państwa, jest 
                przez to państwo prześladowana, czasem nawet poddana eksterminacji, 
                a majątki członków owej grupy zostają przekazane w ręce członków 
                innej grupy etnicznej z rażącym pogwałceniem prawa. Jak długo 
                ludzie mają prawo do poczucia krzywdy i tęsknoty za swą Ziemią 
                Obiecaną? A co zrobić, kiedy jakaś grupa etniczna osiedla się 
                w kolebce jakiegoś państwa, rozrasta się i po pewnym czasie domaga 
                się np. niepodległości? Są to tematy, na które do dziś nie ma 
                odpowiedzi, jak pokazuje przykład wielu krajów, dziś np. Serbii 
                (Kosowo), Wielkiej Brytanii (Irlandia Północna) czy krajów byłego 
                Związku Radzieckiego; w niedalekiej przeszłości dotyczyło to również 
                Turcji (sprawy Greków i Ormian), a w dalszej przeszłości podobny 
                los dotknął większość krajów w Europie i na całym świecie. W przyszłości 
                może to być problem także Unii Europejskiej, ze względu na fakt 
                stopniowego regresu demograficznego "starych" narodowości i prężność 
                demograficzną imigrantów, z których większość jest niechętna integracji 
                z miejscową ludnością i może mieć własne pomysły na przyszłość 
                kraju, w którym żyje.   | 
           
           
         
        
          
            | 1. Uwarunkowania polityczne | 
           
           
         
        
          
            | 1.1. Wielkopolska pod zaborami | 
           
           
        
          
              
                ryc. 1 | 
			       Aby 
                zrozumieć, o co chodziło w konflikcie polsko-niemieckim w latach 
                1920-1956, należy cofnąć się do okresu nieco wcześniejszego. Pod 
                koniec XVIII w. Polska, niegdyś jeden z większych krajów europejskich, 
                została podzielona między trzy sąsiednie państwa. Wielkopolska, 
                ta część Polski na obszarze której w X w. zaczęła się budowa państwa 
                polskiego, przypadła Prusom ( ryc. 1). 
                Od tego czasu Polacy stali się mniejszością narodową w państwie 
                pruskim, coraz bardziej dyskryminowaną i poddawaną   | 
           
          
        
          
            próbom wynarodowienia. Niemcy, którzy od 
                średniowiecza byli ściągani do Polski przede wszystkim do zasiedlania 
                pustek osadniczych, a także jako "nosiciele" postępu organizacyjnego 
                i technicznego, w Wielkopolsce stali się grupą uprzywilejowaną, 
                wspieraną w XIX w. przez państwo pruskie zarówno jeśli chodzi 
                o dotacje finansowe, jak i o rozwój szkolnictwa, budowę świątyń, 
                dostęp do urzędów, możliwości awansu w wojsku. Do grupy Niemców 
                dołączyli wkrótce mieszkający w Wielkopolsce Żydzi, którzy szybko 
                ulegli germanizacji. Polacy z zaboru pruskiego mieli do wyboru 
                dwie możliwości - albo ulec germanizacji, albo samodzielnie nauczyć 
                się radzenia sobie w tej trudnej sytuacji. Dotyczyło to przede 
                wszystkim sprostania konkurencji ekonomicznej i organizacji życia 
                społecznego, ale od 1901 r. także zorganizowanego tajnego nauczania 
                pisania i czytania w ojczystym języku. Nie mogąc liczyć na wsparcie 
                rządu, który jak mógł starał się przeciwdziałać polskim dążeniom 
                do utrzymania własnej tożsamości narodowej, Polacy nauczyli się 
                wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, a także w miarę potrzeb 
                stwarzać nowe możliwości, zanim rząd, zaniepokojony rozwojem sytuacji, 
                wyda nowe rozporządzenia w sprawie wzmocnienia przywilejów niemieckich. 
                W walce o narodowe oblicze Wielkopolski Polacy otrzymali wsparcie 
                ze strony księży katolickich, a Niemcy - duchownych protestanckich, 
                i od XIX w. zaczęto utożsamiać Polaków z katolikami, a Niemców 
                z protestantami, choć w praktyce nie zawsze tak bywało. Prześladowanie 
                narodowości, a nie konkretnej grupy społecznej spowodowało konsolidację 
                Polaków, a także ugruntowanie dotychczas słabo wykształconego 
                poczucia narodowego w warstwie polskich chłopów. 
                       Na przełomie XIX i XX 
                w. w świadomości polskich Wielkopolan dobrym Polakiem był ten, 
                kto czuł się Polakiem, nie dał zgermanizować ani siebie, ani swej 
                rodziny, miał zawód i uczciwie pracował, był trzeźwy i oszczędny, 
                kupował przede wszystkim u Polaków wspierając rodzimą gospodarkę, 
                był katolikiem przywiązanym do rodziny, udzielał się społecznie 
                w polskich organizacjach (kołach gimnastycznych, towarzystwach 
                śpiewaczych, trzeźwościowych, stowarzyszeniach zawodowych, katolickich, 
                charytatywnych). Powinien też okazywać współczucie i pomoc Polakom 
                zamieszkałym na Śląsku i na Pomorzu, w regionach zajętych przez 
                Austrię i Prusy znacznie wcześniej, niż Wielkopolska, a którzy 
                nadal tam mieszkali, nierzadko całymi wsiami. Łączyło się to jednocześnie 
                z niechęcią do Niemców i Żydów, którzy byli postrzegani jako prześladowcy, 
                nie bez racji, choć niewątpliwie nie w każdym przypadku. 
                       Z kolei ideał wielkopolskiego 
                Niemca w oczach władz niemieckich, to wierny poddany pruski, popierający 
                politykę władz, protestant (ewentualnie wyznania mojżeszowego), 
                trzeźwo myślący, górujący nad Polakami zarówno kulturą, wykształceniem, 
                jak i sposobem gospodarowania, nie tylko popierający, ale i czynnie 
                zaangażowany w akcję germanizacji prowincji, należący do niemieckich 
                organizacji i unikający bliższych kontaktów z Polakami, a zwłaszcza 
                nie ulegający polonizacji. Oczywiście obydwa obrazy były często 
                jedynie życzeniem, mającym niewiele wspólnego z rzeczywistością. 
                       Do połowy lat osiemdziesiątych 
                XIX w. archeologia na ogół nie była wykorzystywana do uzasadniania 
                praw Polaków bądź Niemców do Wielkopolski. Wykopane w Wielkopolsce 
                przedmioty starożytne traktowano najczęściej jako ślady polskiej 
                przeszłości - w sensie dzisiejszego dziedzictwa kulturowego danego 
                kraju. W połowie XIX w. dyskusje na temat praw do ziemi, wynikających 
                z pierwszeństwa zasiedlenia, były natomiast prowadzone niekiedy 
                na Łużycach, Śląsku i Pomorzu Zachodnim, gdzie problem współżycia 
                dawnych grup słowiańskich i niemieckich był aktualny. Kiedy w 
                1885 r. pruski kanclerz Otto von Bismarck zlecił zwierzchnikowi 
                prowincji bydgoskiej, Christophowi von Tiedemannowi, opracowanie 
                planu przyspieszonej germanizacji Wielkopolski - ten obok planu 
                powołania Komisji Kolonizacyjnej zwrócił uwagę na to, że niemieccy 
                mieszkańcy czują się tu obco. Wkrótce zatem starożytnicy i archeolodzy 
                "zgermanizowali" przeszłość prowincji, wpajając Niemcom, że od 
                pradziejów mieszkali tu ich przodkowie, a ponieważ w "krótkim" 
                okresie "panowania" słowiańskiego-polskiego też był tu widoczny 
                "stempel ducha niemieckiego", więc prowincja słusznie należy się 
                Niemcom, Polaków zaś należy z niej "wykorzenić". Powoływano się 
                przy tym na źródła pisane, zwłaszcza starożytnych pisarzy Tacyta, 
                Pliniusza i Jordanesa. Jordanes (Getica) opisywał wędrówki Gotów 
                przez ziemie leżące nad Wisłą ku Morzu Czarnemu, a więc wprawdzie 
                Germanów, ale bynajmniej nie przodków Niemców. Tacyt z kolei nazywał 
                wprawdzie Germanią kraj leżący pomiędzy Galią, Sarmacją i Dacją, 
                jednakże wspominał, że mieszkały tu też inne plemiona, nie germańskie, 
                jak np. galiccy Helwetowie, Bojowie i Kotynowie, pannońscy Ossowie, 
                czy Estiowie o języku zbliżonym do jezyka Brytów. Mieszkających 
                zaś raczej w rejonie Wisły Wenedów oraz Fennów zaliczył wprawdzie 
                do Germanów, a nie do Sarmatów, ale z wahaniem, i tylko dlatego, 
                że podobnie jak Germanie był to lud osiadły, w przeciwieństwie 
                do koczowniczych Sarmatów (Tacyt, wyd. 1957, s. 1, 28, 43, 46). 
                Interpretacja niepewnych danych Tacyta jako rzekomych dowodów 
                zasiedlenia Wielkopolski przez przodków Niemców, którzy zatem 
                mieli "historyczne prawo" do zajęcia tych ziem w XIX w. i eliminacji 
                z niej Polaków, spotykały się z protestami miejscowych Polaków, 
                niestety dość słabymi, ze względu na brak fachowych prahistoryków 
                w regionie. 
				   | 
           
         
         
        
          
            | 1.2. Sprawa polska w czasie I wojny światowej | 
           
           
        
          
                   Dla 
                Europy, zwłaszcza środkowej, wschodniej i częściowo południowej, 
                I wojna światowa, wywołana przez Austro-Węgry, wspierane przez 
                Prusy, Bułgarię i Turcję (państwa centralne), przyniosła zasadnicze 
                zmiany polityczne. Przede wszystkim uległo likwidacji cesarstwo 
                Austro-Węgierskie, a w jego miejsce powstały państwa narodowe. 
                Zniszczeniu uległ też carat rosyjski, a w miejsce dawnej Rosji 
                powstało wielonarodowe państwo bolszewików, znane później jako 
                Związek Radziecki. Także Polska odzyskała niepodległość. Sam wybuch 
                wojny zmusił zarówno władze pruskie, jak i niemieckich Wielkopolan, 
                do stopniowej zmiany nastawienia wobec Polaków. Chodziło o to, 
                by nie wzbudzać w ludności polskiej w Wielkopolsce wrogiego stosunku 
                wobec Prus, aby nie opowiedziała się po stronie koalicji antyniemieckiej. 
                Było to tym ważniejsze, że w trzech armiach zaborczych służyło 
                ponad pół miliona polskich żołnierzy i warto było mieć taką siłę 
                po swojej stronie, a nie przeciw sobie. Oczywiście, na udział 
                Polaków po swojej stronie liczyły obie strony konfliktu, toteż 
                w czasie wojny wydano kilka deklaracji odnośnie utworzenia w przyszłości 
                niepodległego państwa polskiego. Piątego listopada 1916 r. państwa 
                centralne powołały satelickie Królestwo Polskie, w części ziem 
                polskich, które należały do Rosji. Dwudziestego drugiego stycznia 
                1917 r. prezydent USA Woodrow Wilson wydał orędzie o prawie narodów 
                do samostanowienia, w którym opowiedział się za powstaniem "zjednoczonej, 
                niezawisłej i samodzielnej" Polski. Również Rosja uznała prawa 
                Polaków do własnego państwa, i to zarówno Piotrogrodzka Rada Delegatów 
                Robotniczych (deklaracja z 27 marca 1917), jak i Rząd Tymczasowy 
                (deklaracja z 30 marca 1917). Dla Niemców było jednak jasne, że 
                ewentualna odbudowa państwa polskiego nie odbędzie się kosztem 
                Prus, a słupy graniczne nie mogą być przesunięte. Kiedy pod koniec 
                1918 r. w Poznaniu Komisja Niemieckich Związków wydała broszurę: 
                Wohin gehört Posen?, stwierdzono w niej, że "Prowincja Poznańska 
                nie jest ziemią polską, tylko krajem niemieckiej kultury i obyczajów. 
                Nie ma w prowincji czysto polskich obszarów. Niemożliwe jest oddzielenie 
                niemieckich i polskich obszarów językowych. Poznańskie należy 
                gospodarczo i strategicznie do Niemiec". Również Ostmarkverein 
                (Hakata) wydała w listopadzie 1918 r. odezwę, wzywającą do współdziałania 
                wszystkich Niemców, "aby nasze stare niemieckie kresy wschodnie 
                pozostały przy narodzie niemieckim, aby tutejszych Niemców uchronić 
                przed rządami obcych" (Grześ, Kozłowski, Kramski 1976, s. 370-371). 
                Kiedy w 1918 r. w wyniku rewolucji zniesiono monarchię pruską, 
                nowy rząd socjaldemokratyczny oświadczył 23 listopada 1918 r., 
                że "Rząd Rzeszy dopóty nie zamierza zgodzić się na zmianę granic 
                poszczególnych niemieckich państw związkowych, dopóki nie wypowie 
                się za tym uchwalające konstytucję Zgromadzenie Narodowe". Chodziło 
                o utrzymanie w granicach Niemiec Wielkopolski i innych terenów 
                o mieszanej ludności, aż do decyzji konferencji pokojowej. (Grześ, 
                Kozłowski, Kramski 1976, s. 274-277, 300-301, 363), a w praktyce 
                także później. Jedenastego listopada 1918 podpisano konwencję 
                rozejmową, a Wielkopolska pozostała w granicy Niemiec (Grześ, 
                Kozłowski, Kramski 1976, s. 379). Byłoby tak i po wojnie, gdyby 
                na przełomie 1918/1919 r. Wielkopolscy Polacy nie chwycili za 
                broń i zbrojnie wywalczyli sobie wolność.  | 
           
           
          
        
          
                   Traktat 
                wersalski ustalił, iż większa część Wielkopolski weszła w skład 
                państwa polskiego. Polacy, Niemcy i Żydzi mogli wybrać obywatelstwo, 
                zaś Niemcy i Żydzi, jeśli chcieli, mogli swobodnie wrócić do Niemiec, 
                zabrać ruchomości i sprzedać samodzielnie lub poprzez państwo 
                polskie swe nieruchomości. Trzydziestego czerwca 1919 r. dzielnicowe 
                władze polskie w Poznaniu zadeklarowały niemieckim mieszkańcom 
                Wielkopolski pełne równouprawnienie, wolność wyznania i sumienia, 
                dostęp do urzędów państwowych, swobodę pielęgnowania języka niemieckiego 
                i kultury narodowej oraz ochronę własności. Zapewniono, że lojalni 
                urzędnicy niemieccy mogą przejść do polskiej służby państwowej 
                (Grześ, Kozłowski, Kramski 1976, s. 418-419). 
                       Rozwiązanie te nikogo 
                nie zadowoliły. Przede wszystkim nie dało się podzielić ziemi 
                tak, by wszystkie miejscowości z większością niemiecką pozostały 
                w Niemczech, a te z większością polską wróciły do Polski. Niemcy 
                i Żydzi w większości wyjechali do Niemiec, i o ile w 1919 r. w 
                stusiedemdziesięciotysięcznym Poznaniu mieszkało 42% Niemców i 
                Żydów (samych Żydów ok. 5,1%), to w 1921 r. obie grupy stanowiły 
                zaledwie 5,5 % mieszkańców, a w 1931 r. było już tylko 2,6% Niemców 
                i 0,4 % Żydów (Jakóbczyk 1998, s. 798, 944). Reemigranci niemieccy 
                mogli wprawdzie zabrać swe majątki, ale oni wcale nie chcieli 
                zmian; osiedlając się niegdyś w Poznańskiem sądzili, że pozostaną 
                tu na stałe, a od lat kilkudziesięciu przekonani byli o swym "odwiecznym 
                prawie do pragermańskiej ziemi". W dodatku nagła duża podaż majątków 
                spowodowała obniżenie ich ceny, a wcześniej wskutek działalności 
                niemieckiej Komisji Kolonizacyjnej ceny ziemi w Poznańskiej były 
                zawyżone, a więc jej właściciele uważali się za pokrzywdzonych 
                finansowo. Ci Niemcy, którzy pozostali, mieli wprawdzie zagwarantowane 
                swobody, jakich dawniej nie chcieli przyznać Polakom, ale stracili 
                przywileje, stając się takimi samymi obywatelami, jak Polacy, 
                musieli się nauczyć pogardzanego języka polskiego, aby porozumieć 
                się w urzędach, a jadąc do Berlina musieli mieć paszport. Toteż 
                Polskę nazywali z przekąsem "państwem sezonowym" i domagali się 
                rewizji granic według stanu na rok 1914. Także w samych Niemczech 
                było wielu ludzi sfrustrowanych z powodu przegranej wojny i marzących 
                o unieważnieniu traktatu wersalskiego, który nazywali "dyktatem 
                wersalskim". 
                       Również wielkopolscy 
                Polacy nie byli zadowoleni z faktu, że wiele terenów o większości 
                polskiej przypadło Niemcom, nie tylko w Wielkopolsce, ale i na 
                Górnym Śląsku, zwłaszcza, że przyznaniu swobód Niemcom w Polsce 
                nie towarzyszyła zasada wzajemności. Te działania spotkały się 
                z jedynie niewielkim wsparciem rządu w Warszawie, właściwie dopiero 
                wówczas, kiedy już dochodziło do powstania i wypadało przynajmniej 
                dać własnego dowódcę. Takim klasycznym przykładem braku dbałości 
                i interesy polskie na zachodzie jest wieś Kalina w rejonie Piły, 
                przyznana traktatem wersalskim Polsce, którą rząd polski sprzedał 
                Niemcom za 50 tys. marek (Grześ, Kozłowski, Kramski 1976, s. 425). 
                Również Józef Kostrzewski (1970, s. 90-91) wspomina swoją sprzeczkę 
                w 1916 r. z Leonem Kozłowskim, późniejszym premierem polskim z 
                woli Józefa Piłsudskiego, który jako legionista marzył o rozszerzeniu 
                granic na wschodzie, zaprzeczając obecności Polaków na Pomorzu. 
                       Warto przypomnieć, że 
                również polscy Ślązacy walczyli zbrojnie o przyłączenie Śląska 
                do Polski. Pierwsze dwa powstania śląskie (z sierpnia 1919 r. 
                i z roku 1920), stosunkowo niewielkie, spotkały się z niezrozumieniem 
                opinii światowej (przykład Loyd'a George'a, który w 1920 r. oświadczył, 
                że nie rozumie roszczeń Polski do kraju odwiecznie germańskiego). 
                Dopiero w wyniku trzeciego powstania, największego, które wybuchło 
                w maju 1921 r., zdecydowano o referendum, w wyniku którego część 
                Górnego Śląska została przyznana Polsce. W walce o Śląsk Górnośląscy 
                Polacy mogli liczyć na silne wsparcie Wielkopolan, gdyż ci rozumieli 
                sytuację, która jeszcze niedawno była także ich udziałem. To tu 
                silna była myśl o Polsce Piastów, rozumianej w granicach zachodnich 
                z czasów Mieszka i częściowo Bolesława Chrobrego (czyli ze Śląskiem 
                i Pomorzem, ale bez podbojów Chrobrego - Łużyc, Czech i Rusi). 
                       Sytuacja polityczna 
                spowodowała, że w przeciwieństwie do innych dzielnic Polski, w 
                Wielkopolsce dominowała Narodowa Demokracja (ND) - ruch powstały 
                pod koniec XIX w., którego najbardziej znanym przedstawicielem 
                był Roman Dmowski. Narodowa Demokracja działała we wszystkich 
                trzech zaborach, przyszłość dla Polski widziała raczej w sojuszu 
                z Rosją, była też niechętna idei powstań narodowych, ze względu 
                na wiążące się z tym zbyt duże straty. ND od początku akcentowała 
                nadrzędność interesu narodowego. Obok odzyskania niepodległości 
                programowo żądała od swych członków codziennej pracy na rzecz 
                narodu, upowszechniania świadomości narodowej, unarodowienia gospodarki. 
                Jeden z członków Narodowej Demokracji, J. L. Popławski, opracował 
                program odbudowy terytorialnej Polski: w jej skład miało wchodzić 
                Królestwo Kongresowe (XIX-wieczny twór utworzony po Kongresie 
                Wiedeńskim na części terytorium dawnej Polski), Galicja (czyli 
                Małopolska Zachodnia i Wschodnia), Prusy Zachodnie (dawne Królewskie), 
                Wielkopolska, Górny Śląsk, Śląsk Cieszyński, Prusy Wschodnie, 
                Wileńszczyzna (część Litwy z Wilnem), a także reszta zaboru rosyjskiego 
                wg granicy z 1772 r. Był to więc program odzyskania wszystkich 
                ziem sprzed zaborów, powiększony na zachodzie o część Górnego 
                Śląska i Śląsk Cieszyński - ziemie które wprawdzie niegdyś należały 
                do Polski, ale odpadły już w średniowieczu, na północy zaś o Prusy 
                Wschodnie, które etnicznie nigdy z Polską związku nie miały, choć 
                okresowo były księstwem lennym, podległym królom polskim. Ziemie 
                na wschodzie, wprawdzie od późnego średniowieczna należały do 
                Rzeczypospolitej Polskiej (była to unia dwóch państw - Polski 
                i Litwy), ale wcześniej na części tych ziem istniała Ruś Kijowska. 
                Stąd była tu mieszanka etniczna polsko-ukraińsko-białorusko-litewska 
                (z przewagą Polaków w dużych miastach), nie licząc Żydów, Tatarów 
                i wielu innych mniejszych grup. Narodowa Demokracja uznawała te 
                narodowości za "żywioł etniczny", który z założenia miał ulec 
                polonizacji, przy zachowaniu odrębności kulturowej. Narodową Demokrację 
                cechowała też niechęć do Żydów - miała ona dość długą tradycję, 
                ale powodowana była też obawą przed ekonomiczną konkurencją, widoczną 
                zwłaszcza w Królestwie Polskim i Galicji. W czasie powstania państwa 
                polskiego Narodowa Demokracja odegrała bardzo pozytywną rolę, 
                włączając się skutecznie do zabiegów dyplomatycznych (Nowa encyklopedia 
                Powszechna PWN, t. IV, Warszawa 1996, s. 392-393). 
                       W Wielkopolsce zwolennicy 
                ND akcentowali też antyniemieckość. Jak się wydaje, obawy przed 
                Niemcami miały uzasadnienie, ze względu na niedawną przeszłość 
                i istnienie mniejszości niemieckiej; wprawdzie kilkuprocentowej, 
                choć miejscami żyjącej w większych skupiskach, ale która miała 
                wsparcie rządu niemieckiego i czasem głośno mówiła o rewizji granic. 
                Kontynuacja postaw antyżydowskich w sytuacji, kiedy w Wielkopolsce 
                mniejszość żydowska była niewielka i nie miała wsparcia własnego 
                rządu - nie miała jednakże racjonalnych podstaw, nawet, jeśli 
                większość Żydów była przeciwna powstaniu Polski.  | 
           
           
         
        
          
            | 2. Dwudziestolecie Międzywojenne | 
           
         
        
  
        
          
            | 2.1. Początki organizacji instytucji archeologicznych 
              w Wielkopolsce | 
           
         
         
        
          
                   Od 
                1919 r. w Polsce zaczęto budować podstawy instytucjonalnej archeologii 
                polskiej. Powstały wówczas polskie służby konserwatorskie, katedry 
                uniwersyteckie, a muzealnictwo zostało dostosowane do zmienionych 
                warunków (np. powołanie Państwowego Muzeum Archeologicznego w 
                Warszawie). Okres międzywojenny był jednak czasem trudnym dla 
                państwa i społeczeństwa. Scalenie trzech zaborów po ponad stuleciu 
                nie było rzeczą łatwą. Ścierały się odmienne interesy i odmienne 
                tradycje i te tarcia również w archeologii były widoczne.  | 
           
         
        
          
                   W 
                Poznaniu główną rolę w organizacji nowego ładu w dziedzinie archeologii 
                odegrał Józef Kostrzewski ( ryc. 2). Był 
                on typowym Wielkopolaninem, znakomitym organizatorem, nawykłym 
                do tworzenia potrzebnych narzędzi działania, nie czekającym na 
                urzędowe rozporządzenia, w nadziei, że formalności załatwi się 
                później. Pod względem politycznym był zwolennikiem Narodowej Demokracji 
                i przeciwnikiem Józefa Piłsudskiego. Dla J. Kostrzewskiego pierwsze 
                lata po I wojnie   światowej   to   
                czas   przede   wszystkim   | 
              
                ryc. 2 | 
           
         
        
          
		     
            
            organizowania i porządkowania prehistorii 
                w samym Poznaniu, a w nauce - udział w pracach nad systematyzacją 
                kulturową ziem polskich. W 1919 r. istniały w Poznaniu dwa muzea 
                ze zbiorami archeologicznymi: polskie (późniejsze Muzeum im. Mielżyńskich), 
                powstałe w 1857 r. ( ryc. 3), oraz Muzeum 
                Wielkopolskie - powstałe w 1894 r. jako niemieckie Provinzialmuseum, 
                a od 1904 r. - Kaiser Friedrich Museum ( ryc. 
                4). Istnienie obydwu muzeów miało sens tak długo, jak długo 
                Wielkopolska była częścią Prus. Po 1919 r. trwały zabiegi wokół 
                scaleniu zbiorów, co ostatecznie zakończono w 1924 r. wraz z utworzeniem 
                autonomicznego Działu Prehistorycznego Muzeum Wielkopolskiego 
                pod kierownictwem Józefa Kostrzewskiego i z Aleksandrą Karpińską 
                jako jego asystentką. Jednocześnie Kostrzewski był jednym z założycieli 
                Uniwersytetu Poznańskiego, gdzie objął katedrę prehistorii od 
                1919 r. W tymże roku powstał też urząd konserwatora zabytków prehistorycznych, 
                sprawowany w Wielkopolsce przez cały okres międzywojenny przez 
                Zygmunta Zakrzewskiego. Ponadto w 1920 r. J. Kostrzewski powołał 
                w Poznaniu Polskie Towarzystwo Prehistoryczne.   | 
           
          
        
          
              
                ryc. 3 | 
              
                ryc. 4 | 
           
         
         
        
          
            | 2.2. Archeologia niewłaściwie wykorzystana | 
           
         
         
        
          
            | 2.2.1. Kultura archeologiczna czy etnos? 
              Po dwóch stronach barykady | 
           
         
         
        
          
                   J. 
                Kostrzewski dość szybko się zorientował, że metody identyfikacji 
                kultury z etnosem, stosowane przez Gustawa Kossinnę na poparcie 
                tezy o germańskości kultur archeologicznych, przemawiają w takim 
                samym stopniu na rzecz słowiańskości tych kultur. Sam zresztą 
                z dużym szacunkiem wspominał trzech pionierów tejże metody, Piča, 
                Kossinnę i Aaberga (Kostrzewski, po 1930 r.). Toteż, krytykując 
                pewne niezręczności i niespójności poglądów Kossinny, sam wykorzystywał 
                ową metodę na poparcie prasłowiańskości kultury łużyckiej - teorii 
                lansowanej już w XIX w. przez starożytników południowosłowiańskich 
                i czeskich, o której wspominał w Poznaniu już w 1886 r. polski 
                archeolog-amator, Klemens Koehler. Pierwszą wzmiankę o możliwości 
                identyfikacji kultury łużyckiej z przodkami Słowian J. Kostrzewski 
                zamieścił w wydanej w Poznaniu w 1914 r. publikacji Wielkopolska 
                w czasach przedhistorycznych, chociaż jednocześnie w tymże samym 
                roku obronił pracę doktorską na temat Die ostgermanische Kultur 
                der Spätlatenezeit, opublikowaną w 1919 r. Wraz ze wzrostem liczby 
                publikacji poświęconych teorii prasłowiańskości coraz częściej 
                dochodziło do sporów między nim a niektórymi prahistorykami niemieckimi, 
                zwłaszcza z Bolko v. Richthofenem, o których barwnie wspominał 
                w cytowanych już swoich pamiętnikach. Swój stosunek do polemiki 
                z uczonymi niemieckimi wyraził z broszurze z 1930 r. Vorgeschichtsforschung 
                und Politik. Eine Antwort auf die Flugschrift von Dr. Bolko Frh. 
                von Richthofen: Gehört Ostdeutschland zur Urheimat der Polen, 
                którą zakończył stwierdzeniem: "my Polacy nie potrzebujemy się 
                wcale powoływać na argumenty archeologiczne wobec tego, że zarówno 
                dowody historyczne, jak etnograficzne zbyt wyraźnie przemawiają 
                na naszą korzyść [praw Polski do Wielkopolski i Śląska]. Może 
                nam więc być z punktu widzenia politycznego obojętne, jaką narodowość 
                reprezentowało zaludnienie prahistoryczne Polski czy ówczesnych 
                Niemiec Wschodnich, tym więcej że w najlepszym razie chodziło 
                o Germanów pochodzenia skandynawskiego, a nie o przodków Niemców. 
                Jednakże dopóki prahistorycy niemieccy będą zgłaszać pretensje 
                do ziem polskich na podstawie badań archeologicznych, tak długo 
                zmuszeni będziemy odpierać ich ataki bronią naukową" (Kostrzewski 
                1970, s. 166-171). Wypowiedź J. Kostrzewskiego dość wiernie odzwierciedla 
                jego dwoisty stosunek do archeologii, widoczny w całej spuściźnie. 
                Kiedy przegląda się dokumentacje rękopiśmienną i jego samego, 
                i współpracowników, a są to tysiące dokumentów, to polemika polsko-niemiecka 
                jako taka w nich właściwie nie istnieje. Kultura łużycka jest 
                z reguły nazywana kulturą łużycką, a prasłowiańską - jedynie wyjątkowo. 
                Wśród tych tysięcy dokumentów jedynie w jednym wypadku, o ile 
                pamiętamy, natrafiliśmy przed laty na tekst, w którym asystentka 
                J. Kostrzewskiego, Aleksandra Karpińska, nazwała pozostałości 
                kultury Słowian Nadłabskich - kulturą prapolską; można to traktować 
                chyba wyłącznie w kategorii przejęzyczenia. Częściej mamy do czynienia 
                z nazywaniem kultury X-XIII-wiecznych Słowian w Wielkopolsce, 
                na Pomorzu i na Śląsku kulturą prapolską, ale prawdziwość akurat 
                tego stwierdzenia trudno podważyć. Zachowane w archiwum MAP listy 
                uczonych niemieckich (np. E. Sprockhoff, E. Petersen, M. Jahn, 
                La Baume, H. Jahnkuhn, G. Dorka, K. Langenheim, P. Paulsen, E. 
                Nickel, H. Knorr i in.) dotyczą wymiany informacji, prośby o konsultację 
                czy o udostępnienie zbiorów. Rzadko pojawia się w nich identyfikacja 
                etniczna, jak np. "kultura burgundzka" w liście dr Schulza z Lansesamt 
                d. Vorgeschichte w Halle, czy Bohnsacka z Königsberg, czy wręcz 
                manifestacja polityczna (list G. Müllera z Hamburga, z lutego 
                1939 r. kończy się pozdrowieniem: "Heil Hitler"). Podobna prawidłowość 
                zachodzi w korespondencji A. Karpińskiej - są tam podrowienia 
                "dla mamy", podziękowania, ukłony. Kiedy porównuje się ową korespondencję 
                chociażby z dokumentacją sporu o wykopaliska w Gnieźnie między 
                J. Kostrzewskim i biskupem Antonim Laubitzem, pełną emocji, to 
                niemiecka korespondencja Kostrzewskiego jest niedoścignionym wzorem 
                owocnych negocjacji, prowadzonych w stylu pełnym szacunku. Podobnie 
                jest w przypadku większości publikacji naukowych zarówno J. Kostrzewskiego, 
                jak i jego uczniów, gdzie brak jest akcentów politycznych. Czasem 
                te akcenty były, ale nie wprost, jak w artykule o osadnictwie 
                we wczesnej i środkowej epoce brązu na ziemiach polskich, zamieszczonym 
                w Przeglądzie Archeologicznym w 1924 r., kiedy to "dla pełności 
                obrazu" J. Kostrzewski do obszaru Polski włączył na wschodzie 
                ziemie w granicach Rzeczypospolitej Polskiej z okresu międzywojennego, 
                a na zachodzie - granice historyczne z wczesnego średniowiecza, 
                czyli aż po Bóbr i Odrę, co spotkało się z protestem B. v. Richthofena 
                (Kostrzewski 1970, s. 130). Sam Kostrzewski natomiast bardzo protestował, 
                kiedy badacze niemieccy w analogiczny sposób włączali do ziem 
                niemieckich Wielkopolskę.  | 
           
         
         
        
          
            | 2.2.2. Słowianie contra Germanie - walka 
              ideowa | 
           
         
         
        
          
                   Inaczej 
                to wygląda, kiedy sięgnie po działalność publicystyczną J. Kostrzewskiego, 
                lub po podania do władz o dotacje. Tu polemika z Niemcami, rozumiana 
                jako "odpieranie nieuzasadnionych roszczeń niemieckich", prowadzona 
                była bardzo podobną metodą, a także zbliżonym stylem, jak u badaczy 
                niemieckich. J. Kostrzewski, wychowany w duchu umiłowania ojczyzny, 
                nigdy nie ukrywał swego czynnego zaangażowania w sprawy niepodległości 
                Polski, biorąc udział np. w akcji plebiscytowej na Śląsku, wygłaszając 
                wykłady o pradziejach Śląska i jego związkach z Polską (Kostrzewski 
                1970, s. 121). Podejmował również polemiki z niemieckimi archeologami, 
                prostując ewidentne bzdury, zamieszczane np. w pracy Franza v. 
                Wendrina, który pisał o Germanach w trzeciorzędzie, o królu germańskim 
                Thorson, który rzekomo założył wszystkie większe miasta w Polsce 
                już 200.000 lat temu, lub że Chrystus był królem germańskim. Równie  
                nieprawdziwe  były  twierdzenia  prof. Petersena  
                ( ryc. 5),  | 
           
         
        
          
              
                ryc. 5 | 
             że na Śląsku w średniowieczu 
                mieszkali nie Polacy, a plemię Lechów (Kostrzewski 1970, s. 121, 
                187). Często jednak polemika przekraczała granicę dyskusji naukowych, 
                a nawet granice patriotyzmu, przykłady takie zebrali ostatnio 
                w swych opracowaniach Włodzimierz Rączkowski (2003), Wiebke Rohrer 
                (2004) oraz Danuta Piotrowska (1996-1997), przy czym warto przypomnieć, 
                że J. Kostrzewski był tu realizatorem polityki wielkopolskiej, 
                na ogół nie wspieranej przez rząd w Warszawie, w przeciwieństwie 
                do prahistoryków niemieckich, którzy ściśle wspierali politykę 
                swego rządu.  | 
           
         
        
          
                   Przykładem 
                stanowiska archeologicznego, którego wyniki badań nadużywano, 
                był np.  Biskupin 
                ( ryc. 6). Stanowisko zostało odkryte w 
                1933 r. przez Walentego Schweitzera i potem wiele lat badane pod 
                kierunkiem Józefa Kostrzewskiego ( ryc. 7). 
                Głównym celem prac było oczywiście naukowe zbadanie stanowiska, 
                którego wyjątkowość z roku na rok stawała się coraz bardziej jasna. 
                Badaniom tym towarzyszyła propaganda, ale jak się wydaje, w propagandzie 
                biskupińskiej chodziło przede wszystkim o reklamę archeologii, 
                aby pozyskać fundusze na dalsze  badania  i  aby 
                 ukazać  archeologię  jako  poważną  dyscyplinę  
                naukową,  | 
           
         
        
        
          
             godną takiego wsparcia. Ponadto Biskupin 
                jawił się J. Kostrzewskiemu jako znakomita ilustracja teorii o 
                identyfikacji archeologicznej kultury łużyckiej z etnosem - praprzodkami 
                Słowian. Dodatkowo promocja Biskupina wraz z odpowiednia propagandą 
                narodową trafiała w zapotrzebowanie społeczne i skutecznie popularyzowała 
                samą archeologię jako naukę, a tego właśnie potrzebowali  
                archeolodzy  polscy  w  tym  czasie. Ogromne  
                masy  drewna  i wiele  | 
           
         
        
          
             zabytków ( ryc. 
                8) robiło wrażenie, można było pisać o "Troi północy". Kultura 
                łużycka jako "prasłowiańska", w co Kostrzewski wierzył, znakomicie 
                wpisywała się w zapotrzebowanie społeczne i polityczne młodego 
                państwa. Wielkopolanom, zmęczonym stuletnią walką z germanizacją, 
                dawała poczucie stałości - byliśmy tu od wieków; nie tylko od 
                lat prawie półtora tysiąca, ale "od zawsze". Biskupin był  
                też  znakomitą  reklamą  archeologii  polskiej, 
                | 
              
                ryc. 8 | 
           
         
        
          
		      
                ryc. 9 | 
             gdyż stanowisko to badano najnowocześniejszymi 
                metodami, m. in. z użyciem balonu do wykonywania fotografii ( ryc.9), 
                wykorzystaniem badań paleobotanicznych, geomorfolo - gicznych, 
                paleozoologicznych, antropologicznych i innych. Korzystano też 
                z pomocy nurka wojskowego. W zamian za dotację władze oczekiwały 
                rezultatów "praktycznych", a więc kiedy J. Kostrzewski zwrócił 
                się o dotację na prace w Biskupinie do Funduszu Kultury Narodowej, 
                uzasadnił to, że chodzi tu o  "odpieranie nieuzasadnionych roszczeń 
                nauki niemieckiej odnośnie stosunków etnograficznych w Polsce 
                przedhistorycznej,   na   podstawie   
                których   niemieccy  | 
           
         
        
          
            badacze próbowali zakwestionować przynależność 
                Wielkopolski do państwa polskiego" (UAM A-969). Jak wspominał 
                J. Kostrzewski (1970, s. 208) reklama odkryć biskupińskich przebiegała 
                kompleksowo. W Oslo, na 2. Międzynarodowym Kongresie Nauk Prehistorycznych 
                i Protohistorycznych, J. Kostrzewski wygłosił referat o Biskupinie, 
                a w sąsiednim kinie wyświetlono film na ten sam temat; o Biskupinie 
                mówiono też m.in. w 1936 r. na XII. kongresie prehistorycznym 
                w Tuluzie i Foix, w Towarzystwie Geograficznym we Lwowie, a mniej 
                więcej w tym samym czasie odbył się wykład J. Kostrzewskiego w 
                sali Resursy Kupieckiej na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.  | 
           
         
        
  
        
        
  
        
          
            | 3.1. Nauka w służbie polityki | 
           
         
         
        
          
                   W 
                1939 r. atakiem na Polskę Niemcy rozpoczęły II wojnę światową. 
                W wyniku działań wojennych Wielkopolska została przyłączona do 
                Rzeszy Niemieckiej jako Warthegau, choć jednocześnie nie zlikwidowano 
                granic między Starą a "Nową" Rzeszą. Instytucje naukowe i kulturalne 
                zostały przejęte przez władze niemieckie, które zapewniły im niemiecką 
                obsadę. Polacy mogli w nich pracować jedynie na najniższych stanowiskach 
                - sprzątaczek, woźnych czy kierowców. Muzeum Wielkopolskiemu przywrócono 
                pierwotną nazwę - Kaiser Friedrich Museum. 
                       Zajęcie Polski przez 
                wojska niemieckie zakończyło pewien etap historii samych Niemiec. 
                Społeczeństwo niemieckie, sfrustrowane w wyniku przegrania I wojny 
                światowej i wiążących się z tym strat terytorialnych, a także 
                w wyniku późniejszego kryzysu gospodarczego, w latach trzydziestych 
                zaczęło dawać posłuch hasłom nacjonalistycznym w większym stopniu, 
                niż wcześniej i bardziej, niż się to działo w całej Europie. Dużą 
                popularność zaczęła zdobywać Nationalsozialistische Deutsche Arbeiter 
                Partei Adolfa Hitlera. Przywódca obiecywał rodakom przodującą 
                rolę w świecie, pracę, dobrobyt, nowe tereny do skolonizowania, 
                pod warunkiem usunięcia ze społeczeństwa "elementów rasowo obcych" 
                (głównie Żydów). Jako "podludzie", Słowianie na terenie Rzeszy 
                mieli stanowić co najwyżej warstwę służebną, gdzie indziej mogli 
                rządzić się sami, pod warunkiem uznawania dominacji niemieckiej. 
                Mając wsparcie wielu Niemców, Hitler po dojściu do władzy zaczął 
                realizować program forsowania zbrojeń, likwidując w ten sposób 
                bezrobocie. Działalność Hitlera była początkowo tolerowana przez 
                państwa Zachodniej Europy, które obawiając się przywódcy Rosji 
                Radzieckiej, Stalina, miały nadzieję, że Hitler uderzy na wschód. 
                       Podbudowa ideologiczna 
                narodowych socjalistów nie obyła się bez prehistorii. Już 9 maja 
                1933 r. minister spraw wewnętrznych, dr Trick, stwierdził, że 
                "prehistoria zajmuje w nauczaniu naczelne miejsce, bowiem przesuwa 
                ona początki środkowoeuropejskiej kolebki narodu niemieckiego, 
                jest nauką wybitnie narodową". (Kostrzewski 1934, s. 57-60). Głównym 
                zadaniem archeologii stało się "naukowe" udowadnianie wyższości 
                "rasy germańskiej" nad innymi. Silny nurt polityczny, widoczny 
                w archeologii niemieckiej już w XIX w., sprzyjał popularyzacji 
                narodowego socjalizmu wśród archeologów, tym bardziej, że po dojściu 
                do władzy Hitler dał szansę pracy wielu bezrobotnym prehistorykom, 
                o ile wstąpili do NSDAP, SS czy chociażby do Deutsche Arbeitsfront. 
                Znaczna część niemieckich archeologów poparła więc Hitlera, włącznie 
                z jego tezami dotyczącymi praktycznego rozwiązania "kwestii etnicznych". 
                W archiwum Naukowym MAP zachował się m. in. niedatowany przedwojenny 
                komentarz do filmu Deutsche Vergangenheit wird lebendig, pt. Warum 
                treibt die SS Vorgeschichte?, w którym pisano, że "nierówność 
                ras ludzkich jest porządkiem chcianym przez Boga. Ponieważ obecne 
                społeczeństwo stawia sobie za cel główny selekcję rasową, należy 
                zbadać, jakie to cechy antropologiczne i psychiczne są charakterystyczne 
                dla rasy germańskiej [
] Rasy północne pozostawiły niezapomniane 
                ślady swej wysokiej kultury, mowy, zdolności kierowniczych, uzdolnień 
                politycznych i dowódczych". Przykładem "błędnego postępowania 
                w przeszłości" jest "nierozwiązany od początków istnienia narodu 
                niemieckiego problem "narodu bez przestrzeni" i "utraconego" obszaru 
                wschodnioniemieckiego. Ziemia na wschodzie, zasiedlona początkowo 
                przez Germanów (Gotów, Burgundów i Wandalów), została opuszczona 
                przez te plemiona w okresie wędrówek ludów [...] Kiedy na opuszczone 
                tereny weszli Słowianie, Niemcy przez wiele stuleci, dzięki mozolnej 
                kolonizacji próbowali odrobić straty". Zakończenie tej misji dziejowej 
                przypadło właśnie narodowym socjalistom (MAP A-dz-52/5). 
                       Zanim wybuchła wojna, 
                archeolodzy przygotowywali się do grabieży dóbr kultury na przewidywanych 
                zdobyczach terytorialnych i do wojny ideologicznej. Prace te nadzorowało 
                SS, tworząc m.in. specjalne oddziały wykopaliskowe i jednostki 
                przeznaczone do rabowania zabytków na podbitych ziemiach. Główną 
                rolę odgrywała instytucja o nazwie Ahnenerbe RFSS, pod kierownictwem 
                A. Rosenberga, która organizowała urzędy Generaltreuhändler zur 
                Sicherstellung deutscher Kulturwerte im Osten, zajmujące się przejmowaniem 
                dóbr kultury na podbitych terenach na własność Rzeszy i sterowaniem 
                polityką kulturalną, oraz organizacją instytucji kulturalnych. 
                Kiedy ruszała niemiecka inwazja na jakiś kraj, w drugiej linii 
                szły odziały SS zajmujące się rekwirowaniem zabytków i różnych 
                cennych przedmiotów, a wraz z nimi pracownicy Urzędu Powierniczego, 
                wyznaczonego do objęcia zasięgiem działania podbitego terytorium. 
                | 
           
         
         
        
          
            | 3.2. Wielkopolska pod okupacją | 
           
         
         
        
          
                   Nie 
                inaczej było w przypadku Polski. W Poznaniu niemiecki Landeshauptmann 
                przejął Dział Prehistoryczny Muzeum Wielkopolskiego, przemianowanego 
                na Kaiser Friedrich Museum i oddał go pod opiekę Ernsta Nickela, 
                którego już w końcu 1939 r. zastąpił Bernta von zur Mühlena. Polscy 
                archeolodzy stracili pracę, bądź przezornie sami uciekli. Również 
                bardzo wcześnie przejęto gmachy uniwersyteckie. Pod koniec 1939 
                r. do Poznania przybył Hauptsturmführer SS prof. inż. Hans Schleiff, 
                wyznaczony na  Der Generaltreuhändler für die Sicherstellung 
                deutschen Kulturgutes in den ehemals polnischen Gebieten, Treuhandstelle 
                Posen (głównego zarządcę do spraw zabezpieczenia niemieckich 
                dóbr kultury na dawnym terenie Polski, centrum zarządzania w Poznaniu). 
                Przygotował on projekt planowej grabieży dóbr kultury, nowej organizacji 
                muzealnictwa i ochrony zabytków. Według tych wskazówek w 1940 
                r. z Działu Prehistorycznego utworzono samodzielne Muzeum związane 
                ze służbą konserwatorską i pracami wykopaliskowymi, któremu podlegały 
                filie w m. in. Łodzi (kierownikiem został Walter Grünberg) i Kaliszu 
                (Jan Klas Möhren). Głównym zadaniem na najbliższe lata miało być 
                "zniemczenie zbiorów", czyli uporządkowanie zgodne z niemieckimi 
                przepisami. Powołano też Konserwatora Zabytków, a kiedy w 1941 
                r. utworzono Reichsuniversität, kierownictwo katedry prehistorii 
                objął prof. Ernst Petersen ( ryc. 5), Untersturmführer 
                SS.  | 
           
         
        
          
                   W 
                połowie 1940 r. w Dziale Prehistorycznym zatrudniono Freiherr 
                Wolfa von Seefelda ( ryc. 10). Jednocześnie 
                rozwiązano dotychczasowy Dział Prehistoryczny, a w jego miejsce 
                utworzono Landesamt für Vorgeschichte (LfV). Urząd ten pełnił 
                też rolę konserwatora zabytków archeologicznych i muzeum, ale 
                muzeum było ściśle podporządkowane władzom Warthegau. Od 5 XI 
                1940 r. dyrektorem LfV został "stary towarzysz partyjny" Walter 
                Kersten ( ryc. 11), który dotychczas zajmował 
                się Nadrenią, Saksonią i Grecją. Z innych archeologów zatrudnionych 
                w LfV wymienić można jeszcze Güntera Thärigena, Herberta Heyma, 
                Thee E. Haevernick i Elisabeth Schlicht, a także studentów - Güntera 
                Knappka i Richarda Niepela. Warto też wymienić technika wykopaliskowego 
                Gustawa Mazanetza. Było też kilku Polaków, w tym dawnych pracowników 
                Józefa Kostrzewskiego, np. Władysław Maciejewski czy Aleksander 
                Waligórski.  | 
           
          
        
          
              
                ryc.10 | 
              
                ryc. 11 | 
           
          
        
          
                   Dla 
                wszystkich pracowników niemieckich prowadzono lekcje polskiego; 
                do dziś zachowały się nawet klasówki z propagandowymi tekstami 
                do tłumaczenia. (MAP A-dz-62/12). Ze względu na konieczność porządkowania 
                materiałów nie przewidywano innych badań archeologicznych niż 
                prace interwencyjne. Wyjątkiem był gród w Biskupinie, którego 
                badania prowadził oddział wykopaliskowy SS. Utworzono rocznik 
                 Posener Jahrbuch für Vorgeschichte, prowadzono wymianę 
                znalezisk tak, aby były przechowywane w rejonie znalezienia, kontynuowano 
                centralizacje kolekcji zabytków i księgozbiorów, co samo w sobie 
                nie było złe, natomiast złem była metoda przeprowadzania akcji 
                - za pomocą grabieży dóbr   | 
           
         
        
          
            polskich. Głównym zadaniem miała 
                być popularyzacja archeologii, prowadzona w duchu narodowego socjalizmu. 
                Stąd zarówno w dokumentach, jak i w "Jahrbuch" czy publikacjach 
                prasowych roi się od propagandy ( ryc. 12). 
                Nawiązano kontakty ze szkołami i organizacjami, oprowadzano po 
                wystawie, wygłaszano pogadanki, prelekcje i odczyty, publikowano 
                wyniki badań   wykopaliskowych   i   
                interwencji   | 
              
                ryc. 12 | 
           
         
        
          
            archeologicznych w prasie. Kiedy w 1942 r. ukazał 
                się informator o Poznaniu (Klock 1942, s. 5), Poznań nazwano  "uralten 
                deutschen Vorburg im Osten". 
			       Prowadzono 
                ratownictwo archeologiczne, a przekonanie o użyteczności archeologii 
                dla propagandy sprawiło, że interwencje, z wyjątkiem linii frontu 
                w czasie walk, prowadzono przez całą wojnę, nawet u schyłku 1944 
                r., kilka dni przed ewakuacją archeologów. 
                       Zadaniem nie związanym 
                z pracą naukową był obowiązek pisania wojennych wspomnień przez 
                pracowników LfV będących na froncie, w celu ich późniejszego wydania 
                w specjalnej "księdze bohaterów". Przeciągająca się i coraz bardziej 
                krwawa wojna dawała szansę na pisanie barwnych opowieści coraz 
                większej liczbie "bohaterów" (MAP A-dz-47/5). Wspomnienia frontowców, 
                pełne plastycznych opisów wszy, wrzodów, chorób, błota, wódki, 
                muzeów, zabytków i nieustannych zwycięstw wzbudzały podziw u kobiet 
                i mężczyzn pozostawionych w muzeum. 
                       Drugą instytucją zajmującą 
                się archeologią w czasie wojny był Institut für Vorgeschichte 
                w Reichsuniversität (otwarty 24. IV. 1941 r.). Kierownictwo katedry 
                objął Untersturmführer SS, prof. Ernst Petersen ( ryc. 
                5), ale pracował w niej dorywczo, bowiem zajmował się głównie 
                szkoleniem frontowych oddziałów SS. Zastępczo wykłady dla studentów 
                prowadził prof. Martin Jahn z Wrocławia, który po śmierci Petersena 
                w marcu 1944 został stałym kierownikiem katedry. Instytut zajmował 
                się udowadnianiem "niemieckości" Wielkopolski, jak świadczą o 
                tym podane przykładowo tematy wykładów:  Wstęp do wczesnych 
                dziejów Warthegau; Okres wędrówek ludów i Wikingów na terenach 
                na wschód od Łaby, Kultura urn twarzowych i kultura łużycka oraz 
                ich nosiciele w walce o niemiecki wschód. W ciągu kilku lat 
                działalności studiowało w nim kilkunastu studentów. W sumie Instytut 
                nie odegrał w czasie wojny poważniejszej roli. Podczas działań 
                zbrojnych jego pomieszczenia zostały znacznie uszkodzone, a większość 
                tych zbiorów uniwersyteckich, których przed wojną nie przekazano 
                do Działu Prehistorycznego Muzeum Wielkopolskiego, spłonęła. 
                       Archeolodzy niemieccy 
                w okupowanym Poznaniu w większości byli gorliwymi wyznawcami idei 
                narodowosocjalistycznych (wyjątkiem z całą pewnością była Thea 
                Elisabeth Haevernick). W liście do Kurta Langenheima Walter Kersten 
                ( ryc. 11) uważał za naturalne, że w Warthegau 
                język polski i Polacy skazani są na wymarcie. Wytępienie ich lub 
                wysiedlenie było rzeczą wprawdzie przykrą, lecz uzasadnioną. Jako 
                w swym pojęciu humanista, skłonny był do kompromisu na terenie 
                Generalnej Guberni. Tu Kersten sądził, iż rząd Generalnej Guberni 
                powinien zmienić politykę: wytępić jedynie inteligencję, a poprawić 
                poziom życia ludzi niewykształconych, by ich w ten sposób pozyskać 
                dla narodowego socjalizmu (MAP A-dz- 52/4). Uwagi Kerstena doskonale 
                pokazują, na czym miał polegać humanizm w wersji narodowosocjalistycznej. 
                       Aż do początku 1943 
                r. entuzjazm archeologów z powodu zwycięstw militarnych był duży. 
                 "Ofensywa na zachód ruszyła. W międzyczasie zajęliśmy Jugosławię 
                i Grecję. Chciałbym jednak już wiedzieć, jak to będzie za rok" 
                pisał 9. V. 1941 r. drezdeński dyrektor Georg Bierbaum do Waltera 
                Kerstena (MAP-A-dz-48/1).  "Byłem w Słupcy [...]  Tam będziemy (mam 
                nadzieję) świętować pokój" - umawiał się 31. VIII. 1942 r. Kersten 
                z będącym na froncie W. von Seefeldem (MAP A-dz-47/5).  "Szczęśliwego 
                Nowego Roku 1945 i zwycięskiego pokoju" życzyła wdowie po Kerstenie 
                znajoma z Hamburga. Kerstena powołano do Wehrmachtu na przełomie 
                1942/1943 r. Zginął na południe od Pskowa 7. IV. 1944 r. (MAP-A-dz-47/1). 
                W wydanym kilka miesięcy później  Posener Jahrbuch zamieszczono 
                nekrologi jego i innych poległych "poznaniaków" Grünberga i Petersena. 
                W 1944 r. w poznańskim Landesamt f. Vorgeschichte zostały głównie 
                kobiety i Polacy, poczyniono oszczędności, wstrzymano wszystkie 
                urlopy, ćwiczono w oddziałach samoobrony, sanitarnych, przeciwpożarowych 
                itd. Zamknięto filie w Łodzi i Kaliszu, ale prace interwencyjne 
                trwały nadal. (MAP A-dz-52/2). Pod koniec 1944 r. niektórzy pracownicy 
                starali się wyjechać z Poznania na zachód. (MAP A-dz-49/3). Większość 
                Niemców ewakuowała się z pozostałymi urzędnikami okręgu w początku 
                1945 r., przy czym dla niektórych z nich ewakuacja zakończyła 
                się tragicznie. Landesamt für Vorgeschichte już w połowie grudnia 
                1944 r. zajęła służba mundurowa Waffen SS, a jak wspominał Kostrzewski, 
                w laboratorium fotograficznym urządzono stajnię (Kostrzewski 1970, 
                s. 249-250). Część popielnic i skrzyń z zabytkami służyła SS-manom 
                do "niecnych celów" (Kostrzewski 1946, s. 9). Pobyt żołnierzy 
                w budynku skończył się częściowym zniszczeniem gmachu i pozostawionych 
                zbiorów.   | 
           
         
        
  
        
          
            | 4. Schyłek II wojny światowej | 
           
         
        
  
        
          
                   Wojna 
                skończyła się źle nie tylko dla wielu archeologów niemieckich, 
                ale przede wszystkim dla archeologów polskich. Nie licząc 5 lat 
                tułaczki, w czasie których nie mogli zajmować się pracą we własnym 
                zawodzie, wprawdzie przeżyli niemal wszyscy stali przedwojenni 
                pracownicy instytucji archeologicznych w Poznaniu (z wyjątkiem 
                dozorcy Muzeum Wielkopolskiego Michała Borskiego, który zmarł 
                w Mauthausen), ale zginęli uczniowie Kostrzewskiego: Jacek Delekta 
                (zginął w Oświęcimiu), Zdzisław Durczewski (zamordowany w Warszawie), 
                studenci Szubert (poległ w 1939 r.), Wydra (zginął w Powstaniu 
                Warszawskim), Łukasiewicz (zginął w Oświęcimiu) i inni. Zginął 
                też jeden z synów Józefa Kostrzewskiego. Licząc wszystkich polskich 
                archeologów przedwojennych czynnych zawodowo, wojny nie przeżyło 
                około 1/4 z nich, czyli 11 osób; dalszych 7 nie wróciło z zagranicy. 
                       Schyłek II wojny światowej 
                przyniósł kolejne zmiany polityczne w Europie. Przede wszystkim, 
                wbrew nadziejom Francji i Anglii, Hitler nie zaczął wojny od ataku 
                na Rosję Radziecką, ale po zajęciu Polski ruszył na zachód i zajął 
                niemal cały kontynent, z wyjątkiem Anglii. Do udziału w wojnie 
                zostały zmuszone USA. Istniejący na emigracji rząd polski doprowadził 
                do utworzenia nowej armii polskiej, która brała udział w wojnie 
                z Niemcami. Ostatecznie, by pokonać Hitlera, koalicja antyhitlerowska 
                została zmuszona do zawarcia sojuszu ze Stalinem. W 1944 r. widać 
                było wyraźnie, że to głównie Stalin będzie decydował o losach 
                środkowo-wschodniej Europy. To Stalin doprowadził do tego, że 
                Polska jako jedyny kraj koalicji antyhitlerowskiej, straciła znaczne 
                terytoria na wschodzie. Nową granicę ustalono na tzw. linii lorda 
                Curzona, który bynajmniej nie wyznaczył jej na podstawie "praw 
                historycznych", ani danych demograficznych, ale palcem po mapie. 
                Rząd polski zaczął wówczas zabiegać, by te straty zostały w części 
                zrekompensowane, choć nie miał w tej sprawie głosu decydującego. 
                Ostatecznie na konferencjach w Jałcie i Poczdamie zadecydowano, 
                że tą częściową rekompensatą będą ziemie wzdłuż Odry i Nysy Łużyckiej 
                ze Szczecinem na północy włącznie, a także część Prus Wschodnich. 
                Już po tej rekompensacie terytorium Polski zmniejszyło się o prawie 
                1/4. Decyzją przywódców koalicji antyhitlerowskiej ci Niemcy, 
                którzy wcześniej nie uciekli z wojskami niemieckimi na zachód, 
                mieli zostać wysiedleni zarówno z terenów przyznanych Polsce, 
                jak i ze Sudetów, leżących w granicach Czechosłowacji. Polacy 
                z ziem wschodnich, zabranych Polsce, mogli wyjechać do Polski 
                i wówczas osiedlano ich na nowo przyłączonych ziemiach na zachodzie 
                i północy. 
                       Przez kolejne lata przesiedleńcy 
                żyli w poczuciu osobistej krzywdy, przy czym wielu Niemców kolejny 
                już raz żądało rewizji granic - tym razem według granic z 1937 
                r. Także wśród przesiedlonych Polaków tkwiły sentymenty do utraconych 
                ziem na wschodzie, traktowanych jako raj utracony. O ile wschodnie 
                tereny Polski były przed wojną krajem ogromnych kontrastów społecznych, 
                to w opowieściach emigrantów zmieniły się one w kraj mlekiem i 
                miodem płynący, gdzie niemal każdy mieszkał w dworze i miał majątek 
                rozległy aż po horyzont. Wielu przesiedleńców przez wiele lat 
                niezbyt dbała o murowane domy, które przejęła, narzekając na marną 
                jakość ziem. Kiedy przed laty zwiedzałam romańskie kościółki w 
                rejonie Szczecina, okazało się, że "stary kościół" w pojęciu tamtejszych 
                mieszkańców (przesiedleńców w drugim-trzecim pokoleniu), to każdy 
                sprzed 1945 roku. Dla nich historia tych ziem zaczęła się właśnie 
                w 1945 r., a wcześniejsza - to była historia Wilna, Lwowa, czy 
                Kołomyi.   | 
           
         
           
        
          
            | 5. Działalność polskich naukowców | 
           
         
        
  
        
         
        
          
                   Wiedząc 
                o planach zmian terytorialnych Polski, jeszcze w 1944 r. w Krakowie 
                znajdujący się tam przymusowo naukowcy polscy, pochodzący z różnych 
                regionów, w tym z Wielkopolski, postawili sobie za cel naukowe 
                przygotowanie tych zmian i uświadomienie Polakom praw Polski do 
                tych ziem. W grudniu 1944 r. historycy Zygmunt Wojciechowski, 
                Maria Kiełczewska i Jan Zdzitowiecki utworzyli Instytut Zachodni 
                jako placówkę naukowo-badawczą, zajmującą się całością zagadnienia 
                polsko-niemieckiego. Siedzibą miał stać się po wyzwoleniu Poznań, 
                jako naturalny ośrodek przeznaczony do tego celu, ze względu na 
                tradycje i położenie geograficzne (Bilans I roku
 1946, s. 291-295, 
                Z życia IZ 1947, s. 362-376, Pollak 1955, s. 469-472). Po uzyskaniu 
                aprobaty premiera Edwarda Osóbki-Morawskiego w lutym 1945 r. Instytut 
                podjął legalną działalność. (Bilans I roku
 1946, s. 291-295). 
                W statucie zapisano m.in., że "Celem Instytutu jest badanie całokształtu 
                stosunków Słowiańszczyzny, w szczególności Polski, z Niemcami, 
                ich przebiegu, ziem będących ich terenem oraz ludów zamieszkujących 
                te ziemie". Instytut Zachodni miał mobilizować pracowników naukowych 
                dla zorganizowanej pracy nad zagadnieniem polsko-niemieckim. Planowano 
                uprawianie tzw. nauki stosowanej, czyli formułowanie tez, które, 
                oparte na solidnej podstawie badawczej mogłyby być bezpośrednio 
                zastosowane w życiu (Bilans I roku
 1946, s. 291-295). Jednocześnie 
                odcinano się od nadużywania nauki w życiu. Celem Instytutu miało 
                być dostarczenie szkole polskiej i społeczeństwu polskiemu niezbędnego 
                materiału - uczciwej informacji o dawnej polskości ziem obecnie 
                odzyskanych (Bilans I roku
 1946, s. 293). Do instytutu w pierwszych 
                latach istnienia należeli także archeolodzy (J. Kostrzewski, W. 
                Antoniewicz, W. Hensel, R. Jakimowicz, Z. Rajewski, W. Kowalenko, 
                R. Jamka, K. Jażdżewski). Kiedy w dniach 12-18 V 1947 r. odbył 
                się w Osiecznej kurs informacyjny o Ziemiach Odzyskanych dla pracowników 
                oświatowych z Polski zachodniej i północnej, prelekcję o pradziejach 
                tych ziem wygłosił W. Hensel (Z życia IZ 1947, s. 586). Wiele 
                prac wydawanych przez IZ miało przybliżać Polakom obraz Ziem Odzyskanych. 
                To tu ukazała się praca językoznawcy, T. Lehr-Spławińskiego O 
                pochodzeniu i praojczyźnie Słowian (Bilans I roku
 1946, s. 291-295) 
                czy J. Kostrzewskiego, Kultura prapolska. Warto też przypomnieć 
                o działalności Wojciecha Kóčki, łużyckiego Serba studiującego 
                w Poznaniu i uczestnika badań w Gnieźnie i Biskupinie, który brał 
                udział w nieudanej akcji niepodległościowej Serbołużyczan, zwłaszcza 
                w latach 1939-1945.  | 
           
         
         
        
         
        
          
                   Instytut 
                Zachodni nie był jedyną instytucją, zajmującą się integracją ziem 
                zachodnich z resztą Polski. Nie obyło się też bez aktywnego udziału 
                J. Kostrzewskiego, który wrócił do Poznania już 3 marca 1945 r. 
                (Kostrzewski 1970, s. 245-246) i natychmiast przystąpił do odbudowy 
                poznańskiej archeologii. Chodziło głownie o remont uszkodzonego 
                w czasie walk gmachu muzealnego, jak również o odzyskanie zbiorów 
                wywiezionych do mniejszych miejscowości w Wielkopolsce, ale i 
                do kopalni soli w Grassleben w Brunszwiku. Uniwersytecki Instytut 
                Prehistorii musiał właściwie zaczynać od początku z powodu zniszczeń. 
                Kostrzewski rozwinął ożywioną działalność, koncentrującą się na 
                trzech głównych zadaniach: odbudowie instytucji archeologicznych, 
                pełnieniu funkcji konserwatora i udziale w zagospodarowaniu Ziem 
                Odzyskanych. Dawna zależność Działu Prehistorycznego od Muzeum 
                Wielkopolskiego nie wróciła, utrzymano samodzielność Muzeum - 
                teraz nazywanego Prehistorycznym. Gmach muzealny udzielił schronienia 
                też dwom katedrom uniwersyteckim - Instytutowi Prehistorycznemu 
                i działającemu w latach 1945-1950 Instytut Badań Starożytności 
                Słowiańskich, który przejął badania wykopaliskowe w Biskupinie. 
                W 1945 r. reaktywowano Polskie Towarzystwo Prehistoryczne. 
                       Uznając, że wszystkie 
                zabytki archeologiczne są "nasze", co charakteryzowało poznańskich 
                archeologów już od XIX w., niezależnie od narodowości, w pierwszych 
                latach powojennych J. Kostrzewski objął opieką konserwatorską 
                teren ówczesnego województwa poznańskiego, czyli ziemie sięgające 
                na zachód aż po Odrę, także Pomorze Zachodnie. Przede wszystkim 
                interesowały go "muzea pod gruzami", i dwory porzucone przez Niemców, 
                rabowane przez szabrowników, przewoził więc wszystko co się dało 
                do Poznania, deklarując jednocześnie zwrot tych przedmiotów po 
                powołaniu na Pomorzu nowych muzeów z fachową obsadą. (MAP A-dz-80/3). 
                Oczywiście było to możliwe jedynie wobec niewielkiej części kolekcji 
                - współpracownik Kostrzewskiego, Stafiński, oceniał, że 70% zbiorów 
                z muzeów regionalnych zostało rozkradzionych przez ludność napływową, 
                a "nasi sojusznicy deptali nogami piękną ceramikę ze zbiorów muzeum 
                w Szczecinku i innych miasteczek, a wyroby krzemienne, kamienne 
                i brązowe znalazły się na śmietnikach. [
] osoby powołane obecnie 
                do zajęcia się konserwowaniem zabytków na Pomorzu Zachodnim (referenci 
                kultury i sztuki przy starostwach) wcale się zabytkami prehistorii 
                nie interesują" (MAP A-dz-80/3).  
                       Trzecie pole działalności 
                profesora to jego udział w zagospodarowaniu kulturalnym "Ziem 
                Odzyskanych". Równolegle z akcją ratowniczą dyrektor poznańskiego 
                Muzeum Prehistorycznego zajął się popularyzacją pradziejów Wielkopolski 
                i Ziem Odzyskanych. Już w kwietniu 1945 r. wygłosił, dla Towarzystwa 
                Rozwoju Ziem Zachodnich pierwszy wykład o archeologii Pomorza 
                (PAN A-JK-106). Potem wykładów było więcej, a Muzeum Prehistoryczne 
                organizowało wystawy czasowe, poświęcone pradziejom Ziemi Lubuskiej 
                (MAP A-dz-80/2). W 1945 r. w poznańskim zamku zaprezentowano archeologię 
                na wystawie organizowanej przez Polski Związek Zachodni Okręg 
                Poznański, a poświęconej walce z niemczyzną i prezentującej Ziemie 
                Zachodnie. (MAP A-dz-82/1). W Muzeum Wielkopolskim, na przełomie 
                lutego i marca 1946, zorganizowano serię wykładów poświęconych 
                pradziejom Słowiańszczyzny i Polski (MAP A-dz-80/1). Współpracowano 
                ze starostwami, nadleśnictwami, oddziałami powiatowymi informacji 
                i propagandy i Oddziałem Ochrony Zabytków. Przykładowo, w lipcu 
                1946 r. Oddział Informacji w Mogilnie przejął zbiory po estońskim 
                Niemcu, Otto Bongu, który posiadał kolekcję prywatną i przygotował 
                ją do wywozu do Niemiec. W 1946 r. prof. Kostrzewski uczestniczył 
                także w pracach Redakcji Atlasu Polski przy Głównym Urzędzie Pomiarów, 
                która opracowywała tzw. mały atlas, w związku z przygotowaniami 
                do Konferencji Pokojowej (MAP A-dz-82/3). 
                       Oczywiście, w miarę 
                upływu lat od zakończenia wojny, akcenty walki z Niemcami były 
                coraz słabsze, a od schyłku lat czterdziestych zaczął zyskiwać 
                na znaczeniu program obchodów 1000-lecia państwa polskiego (rocznica 
                przypadała w 1966 r.). Polska, pozostająca w orbicie polityki 
                Zawiązku Radzieckiego, została zmuszona do dostosowania się do 
                nowych realiów. Realia te dotyczyły także nauki - w humanistyce 
                oznaczały urzędowe wprowadzenia marksizmu jako podstawy metodologicznej. 
                K. Kostrzewski nie nadawał się na herolda marksizmu, toteż mimo, 
                że jego teoria prasłowiańska cieszyła się uznaniem władz, został 
                przeniesiony na emeryturę uniwersytecką, pozostając jednak dyrektorem 
                Muzeum. Wraz z próbą centralizacji archeologii i przeniesieniem 
                ośrodka decyzyjnego do Warszawy, a także z przejęciem Biskupina 
                przez Warszawę, i po powołaniu Niemieckiej Republiki Demokratycznej 
                polemiki poznańsko-niemieckie osłabły i jeśli czasem się zdarzyły, 
                to były one akceptowane przez Warszawę. Jak się zatem wydaje, 
                zakończenie głównego nurtu walk Poznaniaków o ziemie zachodnie 
                sięga raczej początków lat 50, a nie 1956 r.  | 
           
         
        
  
        
        
  
        
          
                   W 
                polemice J. Kostrzewskiego z archeologami niemieckimi zauważyć 
                można podobieństwo stylu i stosowanie tej samej metody etnograficznej, 
                sens był jednak inny. U Kostrzewskiego nie było aż takich stwierdzeń, 
                jak u Kossinny "Słowianie hołdowali  [w okresie wpływów 
                rzymskich] pewnego rodzaju bolszewizmowi złagodzonemu jedynie 
                przez niemożność zbierania się w większych gromadach i przez skrajny 
                brak potrzeb. Dla Germanów, których zawsze, a przede wszystkim 
                w czasie wojny, ożywia pragnienie prawa i ładu, byli oni przedmiotem 
                wstrętu i ohydy" (Kostrzewski 1970, s. 154-155). Kostrzewski 
                co najwyżej wędrówki Germanów, o których wiadomo od Jordanesa, 
                przyrównał do wędrówek Cyganów (Kostrzewski 1970, s. 155), co 
                dla Niemców było wówczas obraźliwe ze względów na modne wówczas 
                teorie rasowe. Jednocześnie zaś przypominał, że to, iż w Poznaniu 
                jest mniejszość niemiecka, nie oznacza, że jest to kraj niemiecki, 
                jak nie jest polską niemiecka Westfalia, gdzie żyło wówczas ćwierć 
                milionów Polaków (Kostrzewski 1970, s. 113). 
                       Jeżeli zgodzimy się, 
                że każdy człowiek ma prawo do patriotyzmu i do walki w obronie 
                interesów narodowych, ale pod warunkiem trzymania się faktów i 
                nie dyskredytowania przeciwników, to zarówno Polacy, jak i Niemcy, 
                mieli prawo do wypowiadania się na temat ziem etnicznie mieszanych, 
                jak Śląsk czy Pomorze. Nie można było się dziwić, że obie strony 
                przywoływały argumenty historyczne, ale argumenty te można było 
                udowodnić jedynie od średniowiecza; sięganie do dalszej przeszłości, 
                gdzie rekonstrukcja przeszłości jest tylko hipotezą, jest już 
                nadużyciem nauki. Sięganie zaś po argumenty rasowe, by uzasadnić 
                konieczność eksterminacji pewnej grupy ludności, jest wręcz przestępstwem. 
                       W przypadku Kostrzewskiego 
                możemy mówić o wykorzystaniu hipotezy o prasłowiańskości kultury 
                łużyckiej do uzasadnienia praw do ziemi, choć nie w tekstach ściśle 
                naukowych, a publicystycznych. Duży wpływ na styl jego polemik 
                miał jednak jego ognisty temperament, wskutek czego często był 
                bywalcem różnych komisji rozjemczych ze sądem włącznie, jako człowiek 
                obrażony, lub posadzony o obrazę. Głównym celem uczestników polemiki 
                polsko-niemieckiej było wykazanie praw do spornych ziem, które 
                zawsze "były i będą nasze". Kostrzewski tu miał ułatwione zadanie, 
                gdyż bez trudu mógł zgodnie z prawdą wykazać, że zarówno na Pomorzu, 
                jak i na Śląsku pierwsi byli Polacy, nie zaś Niemcy. Co do czasów 
                wcześniejszych, to o ile można do dziś dyskutować, czy w ogóle 
                lub w jakim sensie ludność kultury łużyckiej można zaliczyć do 
                przodków późniejszych Słowian, to nie da się wykazać, że którykolwiek 
                z ludów germańskich, które miałyby w tym regonie mieszkać, to 
                przodkowie Niemców. Ostatecznie zaś o przebiegu granic zadecydowała 
                polityka, a nie historia. 
                       W jeszcze jednej rzeczy 
                Niemcy i Polacy różnili się. Kiedy uczeni niemieccy wysunęli koncepcję 
                o historycznych prawach Niemców do Wielkopolski, po kilkudziesięciu 
                latach każdy absolwent niemieckiej szkoły powszechnej w Poznańskiem 
                wiedział, że mieszka w ziemi, do której ma historyczne prawo. 
                W polskich szkołach po wojnie próbowano wprawdzie nauczać prehistorii, 
                ale krótko. Przypominanie o związkach Polski z "Ziemiami Odzyskanymi" 
                docierało jedynie do tej niewielkiej części osiedleńców, która 
                pochodziła z Wielkopolski. Większość z nich przybyła jednak ze 
                wschodu. Wskutek wielowiekowych kontaktów ze Słowianami wschodnimi 
                mówili oni śpiewnie, choć poprawnie po polsku, ale nie mieli, 
                podobnie jak wcześniej premier Kozłowski, pojęcia o istnieniu 
                mniejszości polskiej na Śląsku i Pomorzu. Dla nich Mazurzy czy 
                Ślązacy, mówiący gwarą, archaiczną i pełną niemieckich słów, byli 
                "autochtonami" czyli Niemcami, elementem obcym. Brak zrozumienia 
                między obiema grupami sprawił, że po wojnie wielu z "autochtonów" 
                zdecydowało się na emigrację, w tym rodziny powstańców śląskich, 
                którzy walczyli niegdyś o Polskę, a także Mazurów, walczących 
                przed wojną o zachowanie języka polskiego. 
                       Koncepcja prasłowiańska 
                J. Kostrzewskiego też jest ostatnio coraz mocniej krytykowana, 
                zwłaszcza przez archeologów polskich zajmujących się okresem wpływów 
                rzymskich. Tyle, że oponenci nie wypracowali własnej metody badań, 
                ale powrócili do klasycznych metod Gustava Kossinny, także pod 
                względem stylu żywej polemiki ze sceptykami, wątpiącymi w możliwość 
                określenia etnosu kultury archeologicznej wyłącznie na podstawie 
                przedmiotów znalezionych w osadach czy na cmentarzyskach. Tak 
                więc nie tylko konflikty narodowościowe nie są łatwe do rozwiązania. 
                Także zagadka pochodzenia Słowian ciągle czeka na nowe koncepcje. 
                | 
           
         
  
        
        
  
        
          
            Bilans I roku  
1946 Bilans I roku pracy Instytutu Zachodniego. Sprawozdanie dyrekcji złożone na walnym zebraniu członków w dniu 16 marca br., Przegląd Zachodni, t. I, s. 291-298
  
Jakóbczyk W. (red.) 
	1998 Dzieje Poznania: lata 1793 - 1918, t. 2, cz. 2, Warszawa
  
Grześ, B., Kozłowski, J., Kramski, A. 
	1976	Niemcy w Poznańskiem wobec polityki germanizacyjnej 1815-1920, Poznań
   
Kaczmarek, J. 
	1996	Organizacja badań i ochrony zabytków archeologicznych w Poznaniu (1720-1958), Poznań
   
Klock, E. 
	1942 Posen, Chronik der Gauhaupstadt Posen, Posen
   
Kostrzewski, J.  
	1914 Wielkopolska w czasach przedhistorycznych, Poznań  
              1919 Die ostgermanische Kultur der Spätlatenezeit, Mannus Bibliothek 
              nr 18 i           19, 
              Lepipzig, Würzburg 
			  b.r.w. (po 1930) Początki kultury ludzkiej, Poznań  
              1930 Vorgeschichtsforschung und Politik. Eine Antwort auf die 
              Flugschrift von           Dr.Bolko 
              Frh. von Richthofen: Gehört Ostdeutschland zur Urheimat der           Polen, 
              [Poznań?]  
              1934 Historiografia hitlerowska a prehistoryczna teoria Kossiny, 
              Z Otchłani           Wieków, 
              R. IX, s. 57-62  
              1946 Gospodarka niemiecka w Poznańskim Muzeum Prehistorycznym, 
              Z           Otchłani 
              Wieków, R. XV, s. 4-9 
			  1970 Z mego życia, Wrocław-Warszawa-Kraków 
  
			  Nowa  
	1996 Nowa Encyklopedia Powszechna PWN, t. 4, Warszawa 
  
	Piotrowska, D. 
              1997-1998 Biskupin 1933-1996: archaeology, politics and nationalism, 
                        Archaeologia 
              Polona, vol. 35-36, s. 255-285 
  
			  Pollak, M. 
              1955 Instytut Zachodni. Powstanie i rozwój organizacyjny, 
              Przegląd Zachodni, R.           XI, 
              t. 1, s. 469-486 
  
			  Rączkowski, W. 
              2003 Expansion and reaction: The concept of Polish Archaeology 
              in the           discourse 
              with German archaeologists (referat wygłoszony na konferencji 
                        Area_III: 
              "Archaeology, expansion, resistance"), Poznań, 12 czerwiec 2003 
              r. 
  
			  Rohrer, W. 
              2003 Archäologie und Propaganda. Die Ur- und Frühgeschichte von 
              1918 bis           1933. 
              Bespiel Schlesien, Berlin, (maszynopis pracy magisterskiej)  
              2003 Science between propaganda and polemics archaeology in Upper 
              Silesia           1918 
              to 1933 (referat przygotowany do publikacji w czasopiśmie Archaeologia 
                        Polona) 
  
            Tacyt,  
	1957 De origine et situ Germanorum [w:] Dzieła, t. II, Warszawar
  
	Z życia IZ  
	1947 Z życia Instytutu Zachodniego, Przegląd Zachodni, t. I, II s. 360-377, 586-588
 | 
           
         
  
        
          
            | Sygnatury wykorzystanych dokumentów: | 
           
         
        
  
          
		
        
  |