|
Jarmila Kaczmarek,
Andrzej Prinke
(Muzeum Archeologiczne w Poznaniu)
Dwie archeologie w
jednym kraju.
Oficjalna działalność władz pruskich a inicjatywy społeczeństwa
polskiego w Wielkoposce w XIX i na początku XX w.
|
1. Wielkopolska w I
połowie XIX wieku (do 1857 r.). Podstawy tworzenia się dwóch
archeologii w Poznaniu |
Jedno
miasto, dwie odrębne archeologie - polska i niemiecka. Tak było w
XIX-wiecznym Poznaniu. Dla kogoś nie znającego przeszłości tej części
Polski, która nazywa się Wielkopolską, a której stolicą jest Poznań,
jest to niezupełnie zrozumiałe. Czy można mówić w ogóle o dwóch
archeologiach, skoro nauki nie da się podporządkować jednemu narodowi?
Zdawano sobie z tego sprawę już w XIX wieku, stąd hasło, że "nauka
jest międzynarodowa" było dobrze znane i wysoko cenione także w
Poznaniu. A więc - dlaczego dwie archeologie?
|
1.1. Uwarunkowania polityczne.
Wielkopolska pod władzą króla Prus. Germanizacja państwa (władzy i
urzędów) |
ryc. 1 |
Schyłek
XVIII wieku to dla Polski czas stopniowej utraty niepodległości.
Wskutek uwarunkowań tak wewnętrznych, jak i zewnętrznych, jej
terytorium trzykrotnie dzielono między Rosję, Austrię i Prusy ( ryc. 1). Próba powstrzymania rozpadu
państwa, np.
przez powołanie Komisji Dobrego Porządku czy uchwalenie jednej z
pierwszej w świecie konstytucji, została podjęta za późno i nie dała
rezultatu. Początek XIX wieku Wielkopolska przywitała jako część Prus.
Państwo pruskie zajęło nową prowincję
mocno
|
zniszczoną przez wojny i
zarazy (jeszcze około 1815 r. liczbę ludności
Księstwa Poznańskiego oceniano
na zaledwie 776 000). Mieszkali tu głównie katoliccy w większości
Polacy, ale dość sporą mniejszość stanowili Żydzi i najczęściej
protestanccy Niemcy (ta ostatnia grupa, obecna od XIII wieku, ulegała
jednak z upływem lat stopniowej polonizacji, jak np. katoliccy osadnicy
z Bambergu, przybyli w XVIII wieku w okolice Poznania). W tym czasie
Prusacy
budowali swoje poczucie narodowej wartości i przekonanie o
misji cywilizacyjnej Państwa Pruskiego. Widząc na nowo zdobytych
terenach polską szlachtę w orientalizujących kontuszach, inny język,
który czasem nazywali "zepsutym językiem krajowym", inną kulturę i inny
system wartości, patrzyli na nowy kraj niemal jak XIX-wieczni
Europejczycy na "dzikusów z buszu" (Łukasiewicz 1995, s. 44), lub
Anglicy na Hindusów i Chińczyków. Było dla nich oczywiste, że nowy kraj
należy ucywilizować i zgermanizować. To przekonanie żywili przez cały
czas zaborów z tym, że w różnych okresach czasu pojęcie germanizacji
miało zupełnie różne znaczenie. Początkowo germanizacja oznaczała
integrację pod względem prawno-politycznym z pozostałymi częściami
Prus, czyli "germanizację" struktur państwowych. W Wielkopolsce
wprowadzono pruską
administrację, prawo i sądownictwo. Wprawdzie od początku faworyzowano
Niemców, zarówno tych od dawna osiadłych, jak i nowoprzybyłych, ale
władze dopuszczały, że Polacy jako współpoddani "bracia języka
słowiańskiego" będą mogli zachować własny język i obyczaje. Nie
przeszkadzało
to temu, iż wielu Niemców przybywających do nowej prowincji tak dalece
było
przekonanych o wyższości własnej kultury, że było dla nich oczywiste,
że
Polacy w krótkim czasie sami ucywilizują się, co było w ich pojęciu
tożsame z przejęciem języka i kultury niemieckiej.
W nowej prowincji początkowo
pozostawiono dawny system szkolnictwa wyznaniowego, przy czym w
szkołach ewangelickich nauczano po niemiecku, choć ewangelikami bywali
też Polacy, a w szkołach katolickich po polsku; w tych ostatni język
niemiecki był jednym z przedmiotów nauczania. Także wśród urzędników
było wielu Polaków; stan ten zmienił się około połowy XIX wieku, wraz z
trzykrotnym powiększeniem kadry urzędniczej.
Po wojnach napoleońskich w
Poznaniu zaczęto budować twierdzę i odtąd przez długie lata garnizon
wojskowy z punktu widzenia pruskiego był najważniejszą instytucją w
Poznaniu, krępującą poprzez pierścień fortów rozwój samego miasta.
Od czasów pierwszego rozbioru
Polski napływali do Wielkopolski - w niewielkiej liczbie - kolejni
osadnicy niemieccy (ci raczej już się nie polonizowali, jak to
wcześniej bywało). Zajmowali oni tereny dotychczas mało zasiedlone.
Mieli oni silne wsparcie niemieckiego państwa. Wspierano też
protestantyzm i niemieckie szkolnictwo, a także niemieckie rzemiosło i
przemysł działający w prowincji, choć pod względem uprzemysłowienia
Poznańskie stało niżej, niż inne prowincje niemieckie i Niemcy nie byli
zainteresowani rozwojem prowincji w tej dziedzinie. Inaczej było z
ziemią wielkich majątków, których już około połowy XIX w. 40 % należało
do Niemców (w tym 1/3 były to domeny królewskie, a reszta to majątki
prywatne, przejęte wskutek, np. małżeństw czy przejmowania zadłużonych
majątków polskich). Natomiast niemieccy urzędnicy przybywali do
Wielkopolski na pewien tylko okres, po czym wracali do Niemiec.
Z drugiej strony, Polacy jako
naród
podbity też nie patrzyli przychylnym okiem na nowe władze,
uznawane przez nich za okupantów. Warstwy wyższe i lepiej wykształcone
miały poczucie własnej wartości, długiej tradycji kulturalnej, ceniły
też własny język. Zmuszeni do przyjęcia obcego obywatelstwa, nie
zamierzali przejmować obyczajów i języka zaborcy. Warstwy niższe i
mniej wykształcone początkowo nie miały silnego poczucia odrębności
narodowej, jednakże podzielały niechęć do Prusaków, których wojsko od
stulecia zapisało się nie najlepiej w świadomości także ubogich
mieszkańców prowincji. Zapewne przyczyną było to, że już od XVIII w.
diabły na obrazach przedstawiano w stroju narodowym Prusaków - z peruką
i harcapem. XIX-wieczni włościanie musieli się stopniowo oswoić, że w
tymże stroju chodzą także urzędnicy Jego Królewskiej Mości. Była też
świadomość odrębności językowej (słowo Niemiec oznacza dosłownie
niemowę) i religijnej. W dodatku w pierwszych latach po aneksji
administratorami nowej prowincji zostało początkowo wielu Niemców dość
podejrzanej reputacji, którzy skutecznie zniechęcili nowych poddanych
do ewentualnej asymilacji. Te poczynania władz i wzajemna niechęć
sprawiały, że od samego początku ewentualne zbliżenie obu społeczności
lub chociażby poprawne współżycie było rzeczą trudną. Mimo to,
zwłaszcza w I połowie XIX w., współpraca między różnymi częściami obu
społeczności układała się okresowo poprawnie, często też
przedstawiciele obu narodowości zawierali bardziej lub mniej doraźne
sojusze w celu obrony interesów (np. katolików, protestantów, kupców,
rzemieślników, ziemian). Zdarzały się też przypadki zarówno
germanizacji jak i polonizacji.
W wojnach napoleońskich po
stronie pruskiej walczyli niektórzy niemieccy ochotnicy z Wielkopolski,
natomiast Polacy walczyli po stronie Napoleona. W latach 1807-1815
Wielkopolska była częścią powołanego przez cesarza Francuzów Księstwa
Warszawskiego. Na Kongresie Wiedeńskim znowu podporządkowano ją władzy
króla Prus, ale utworzono z niej osobne Wielkie Księstwo Poznańskie, a
król obiecał Polakom zachowanie "bytu politycznego" w ramach pruskich
form ustrojowych, obiecał też równouprawnienie obu narodowości.
Niektórzy Niemcy, choć
nieliczni, walczyli też obok dużej grupy Polaków z Wielkopolski w
powstaniu listopadowym, które wybuchło w 1830 r. na terenie zaboru
rosyjskiego. Klęskę powstania władze pruskie wykorzystały do likwidacji
polityki względnie pokojowej koegzystencji. Już w 1832 r. powstał tajny
plan generała Grolmana, przewidujący integrację (rozumianą jako
germanizację) prowincji, m. in. przymusowy wykup dóbr, kolonizację
przez niemieckich chłopów, integrację Żydów z Niemcami, przenoszenie
polskiej szlachty i urzędników do innych prowincji niemieckich, ścisłe
podporządkowanie kościoła państwu, likwidację języka polskiego w
szkołach. Za najgroźniejszych wrogów germanizacji uznawano wówczas
katolicki kler i szlachtę, sądząc, że chłopów da się pozyskać dla
polityki władz pruskich. Plan ten w ciągu następnych dziesięcioleci był
realizowany, z różnym nasileniem, w zależności od tego, czy działania
integracyjne chciano wprowadzać siłą, czy też wierzono w samo
oddziaływanie kultury niemieckiej. Stąd okresy represji przeplatały się
z okresami liberalizacji.
Od lat trzydziestych XIX w.
obserwujemy pierwsze przejawy organizowania się społeczeństwa
wielkopolskiego, przy czym na ogół Niemcy mieli mniej kłopotów z
powołaniem organizacji o charakterze niemieckim, zaś Polacy na ogół
musieli twardo walczyć o utworzenie własnych. Władze postrzegały je
bowiem, zapewne słusznie, za przejaw obrony Polaków przed germanizacją
(powołano np. tzw. Bazar dla popierania handlu - 1838 r., Towarzystwo
Pomocy Naukowej - 1841, polską prasę, choć cenzurowaną, był też ruch
teatralny, muzyczny i literacki).
Ostatecznie około połowy XIX
w. w Wielkopolsce wśród stałej ludności było około 70 % Polaków, ok. 5%
Żydów i ok. 25 % Niemców (doliczyć jednak należy urzędników
przyjeżdżających do prowincji na pewien okres). W samym 44- tysięcznym
Poznaniu Polacy stanowili 50 %, a Żydzi i Niemcy po 25 % (ale grunty
należały do Niemców w 75%).
1.2. Organizacje społeczne. Idea
ochrony zabytków i jej owoce
Dla większości krajów
europejskich wiek XIX to okres tworzenia się nowoczesnego
konserwatorstwa. Romantyzm wypracował nową definicję ochrony zabytków: "Przedmiotem
opieki konserwatorskiej (...) są wszystkie ważne charakterystyczne
zabytki sztuki oraz pomniki historyczne od czasów najdawniejszych
przedhistorycznych aż do końca wieku XVIII, bez ograniczenia i bez
względu na charakter ich religijny, narodowy, polityczny etc." Za
osobę najwłaściwszą do sprawowania opieki nad śladami przeszłości
uznano nowoczesne państwo, "jako trwały organiczny wyraz zbiorowej
woli i siły ludu pewnego kraju, do poparcia prawdziwych i słusznych
potrzeb ludu tego zmierzający" (Kaczmarek 1996, s. 27). Te idee
docierały także do Wielkopolski, ale były tu modyfikowane, ze względu
na niedawne wydarzenia polityczne i ich społeczne skutki. Od samego
początku starożytnictwo polskie i niemieckie w Wielkopolsce, pomimo
początkowych prób integracji, poszło odrębnym torem, co wynikało z
omówionych wyżej różnic językowych, religijnych i społecznych.
1.3. Początki zainteresowań
archeologią wśród polskich Wielkopolan
We wszystkich trzech zaborach
utrata niepodległości, której nie dało się zapobiec, zaowocowała wśród
warstw wykształconych chęcią ocalenia pamiątek z pełnej chwały
przeszłości, zarówno tych historycznych, jak i tych wydobytych z ziemi.
W Wielkopolsce ograniczono się początkowo do gromadzenia prywatnych
kolekcji, a działalność ta wzmogła się zwłaszcza po wojnach
napoleońskich. W następnych latach niewielkie kolekcje przedmiotów
wykopanych na terenie posiadłości własnych lub przyjaciół stały się
dość częstym wyposażeniem dworów i plebanii. Zabytki archeologiczne
traktowano jako ślady własnej - polskiej przeszłości, zgodnie z
poglądem wybitnego historyka XIX wieku Joachima Lelewela, że "tak
wielki naród nie przychodzi skądkolwiek, ale na miejscu wzrasta",
więc przodkowie Słowian musieli osiedlić się nad Bałtykiem i Wisłą "wkrótce
po potopie" (i pomieszaniu języków pod wieżą Babel).
Początki dużej kolekcji
znanej Wielkopolskiej rodziny Węsierskich z Zakrzewa można datować na
rok 1819, a Działyńskich z Kórnika - na 1838 r. Wyrazem sentymentów
narodowych stały się inicjatywy, zmierzające do utworzenia organizacji
polskich o charakterze kulturalnym, w tym także zajmujących się
archeologią. Około 1827 r. dr Antoni Kraszewski wraz z innymi Polakami
próbował założyć w Poznaniu Towarzystwo Przyjaciół Nauk (wzorzec owej
organizacji zaczerpnięto z Warszawy, będącej wówczas pod zaborem
rosyjskim, gdzie podobna organizacja istniała już w początku XIX
wieku). Ostatecznie w 1830 r. rząd pruski odmówił rejestracji, m. in. z
powodu przewidywanego używania języka polskiego na zebraniach, co
uznano jako przejaw dyskryminacji niemieckojęzycznej części mieszkańców.
Poza Poznaniem w latach
trzydziestych XIX wieku okresowo istniały jednak organizacje zajmujące
się archeologią. Nazywano je "Kasynami" i przynajmniej Kasyno w
Gostyniu, gdzie obok dominujących Polaków byli również Niemcy (1835)
oraz działające przy Kasynie w Szamotułach (1840) Towarzystwo
Zbieraczów Starożytności Krajowych, posiadały kolekcje archeologiczne.
Zainicjowano wówczas akcję inwentaryzacji grodzisk, prowadzono kwerendę
dotyczącą stanowisk archeologicznych, dbano o metodykę badań i
sporządzanie dokumentacji. Organizacje i kolekcje przetrwały do Wiosny
Ludów (1846 r.), po czym zbiory zostały rozproszone.
W I połowie XIX w. w
Wielkopolsce pojawiły się pierwsze, nieliczne jeszcze, publikacje
archeologiczne w języku polskim (artykuły w czasopismach: Mrówka
Poznańska, Przewodnik Rolniczo-Przemysłowy, czy Przyjaciel Ludu).
Przetłumaczono też na polski pierwszą obcojęzyczną pracę poświęconą
starożytnością słowiańskim (Słowaka Szafarzyka, 1842). Pojawił się też
pierwszy polski kwestionariusz dotyczący poszukiwań archeologicznych.
Zainicjował go w 1850 r. krakowianin Wincenty Pol, który zwrócił się do
Wielkopolanina Jakuba Krauthofera z apelem o zbieranie starożytności
krajowych i przekazywanie ich do Krakowa. Krauthofer opublikował
wówczas w Gońcu Polskim odezwę (MAP-A-dz-36/1), wraz z
instrukcją, aby zwracać uwagę na nazwy miejscowe typu: grodzisko,
mogiła, kopiec, żale, goryak, zamczysko. Proponował zbieranie
przedmiotów z pobojowisk, opisywanie tradycji i pieśni ludowych,
wyjaśnianie nazw miejscowości, szukanie starożytnych cmentarzysk.
Apelował, by po rozkopaniu części stanowiska archeologicznego resztę
doprowadzić do pierwotnego stanu i zachować dla potomności jako miejsce
"święte i nietykalne". Wydobyte zabytki można było
odesłać za pośrednictwem autora odezwy do Krakowa.
1.4. Początki organizacji niemieckiej
ochrony zabytków
W I połowie XIX w.
mieszkający w prowincji Niemcy nie byli zainteresowani przeszłością
Wielkopolski. Chłopów, niezależnie od narodowości, ciekawiła co
najwyżej historia biblijna i legendy
miejscowe, niemieccy kupcy i rzemieślnicy zajmowali się własnymi
interesami, właścicieli wielkich majątków było niewielu, zaś urzędnicy
bywali w prowincji dość krótko i dla nich miała ona polską, a więc
niegodną jakiegokolwiek zainteresowania przeszłość. Ochroną
zabytków zajął się natomiast rząd pruski, który wydawał różne
rozporządzenia w tej sprawie, począwszy od 1815 roku. Próby
wprowadzenia przepisów dotyczących ochrony zabytków w Poznaniu spotkały
się z niechęcią mieszkających w prowincji urzędników niemieckich, a
więc tych, którzy mieli się na polecenie rządu tą ochroną zajmować.
Takim przykładem była np.
sprawa niemieckiego inspektora Gaula, który zobligowany w 1824 r., do
sporządzenia w ciągu 6 tygodni inwentaryzacji "starych zabytków
sztuki, pomników i zabytków historycznych godnych uwagi" w celu
objęcia ich ochroną, ostatecznie złożył oświadczenie po kilku latach i
wielu monitach, że "w zasięgu działalności jego okręgu budowlanego
nie ma pomnikowych obiektów starej architektury". Wyjaśnił przy
tym, że zadał sobie trud przebadania starych kościołów będących pod
królewskim patronatem i kościółków magnackich, nigdzie jednak nie było
obiektów, które z historycznego punktu widzenia byłyby warte
inwentaryzacji lub bliższego opisu. Rząd niemiecki wprawdzie uważał, że
nigdzie nie może brakować budowli godnych uwagi, np. ratuszy, kościołów
wiejskich, bram miejskich, wież przy murach, pozostałości rycerskich
gródków (MAP-A-dz-2/1), ale dla Gaula było oczywiste, że godne ochrony
są tylko zabytki niemieckie, a takich jeszcze w prowincji nie widział.
Pewien wyjątek od owej reguły
stanowiła działalność niemieckiego pastora, Wunstera, zapalonego
starożytnika współpracującego z prof. Johannesem Büschingiem z
Wrocławia, który poszukując w 1824 r. w Wielkopolsce (Pawłowice, gm.
Krzemieniewo) faktorii fenickich na szlaku bursztynowym, uważał
wszelkie ślady osadnictwa za przejawy dziejów "naszej", czyli
niemieckiej ojczyzny (MAP-A-dz-2/1). Jak się jednak wydaje, to
przekonanie było jedynie mechanicznym przeniesieniem poglądów
wyniesionych z samych Niemiec, gdzie też wszelkie ślady przeszłości
uznawano za własne.
W następnych latach władze
berlińskie konsekwentnie rozszerzały zakres ochrony zabytków i kiedy 27
marca 1835 r. Wydział Spraw Wewnętrznych Rządu Królewskiego uchwalił
rozporządzenie w sprawie ochrony zabytków archeologicznych, dołączając
znakomitą instrukcję metodyczną, trafiła ona także do wielkopolskich
urzędników. Urzędnicy niemieccy prowadzący prace ziemne mieli zbierać
wszelkie znalezione przedmioty, przygotować protokoły z
przeprowadzonych prac i całość wysłać do Berlina. Tam umieszczano je w
Vaterländisches Museum w zamku Monbijou (Kostrzewski 1949, s. 20-25),
gdzie określano je jako zabytki "słowiańskie". W żadnym jednak wykazie
nie natrafiliśmy na informacje, że znalazły się tam jakiekolwiek
przedmioty z samego Poznania. W 1836 r. poznańscy Niemcy założyli
Kunstverein - Stowarzyszenie Sztuki, w którym niemal połowę członków
stanowili Polacy. 1 lipca 1843 r. utworzono urząd Generalnego
Konserwatora Zabytków w Berlinie, ale w Poznaniu jeszcze długi czas nie
było nikogo, kto byłby wyznaczony z urzędu wyłącznie do spraw ochrony
zabytków, lub przynajmniej do koordynacji tej działalności na terenie
prowincji.
Kiedy w 1842 roku
niemieckie władze Poznania podjęły inicjatywę powołania w Poznaniu
instytucji gromadzącej zabytki sztuki, gdzie w przyszłości mogłyby
znaleźć miejsce również przynajmniej niektóre zabytki archeologiczne,
nie udało się zapewnić temu przedsięwzięciu źródeł finansowania ani
wsparcia rządu (Kaemmerer 1904, s. 36). Nie widziano bowiem jeszcze
potrzeby istnienia przybytku kultury w twierdzy wojskowej. Ministerstwo
Wychowania i Oświecenia Publicznego tłumaczyło, że w pobliżu są
przecież inne muzea. Te "bliskie" muzea mieściły się w brandenburskim
Berlinie (odległość 250 km), śląskim Wrocławiu ( 170 km) i pomorskim
Szczecinie (200 km). Warto przypomnieć, że kiedy władze berlińskie
sformułowały ową radę, Poznań nie dysponował ani jedną linią kolejową;
trzeba było korzystać z dyliżansów lub własnego transportu.
2.
Wielkopolska w latach 1857-1918 |
|
2.1.
Uwarunkowania polityczne istnienia dwóch archeologii w 2. połowie XIX
wieku
Około połowy XIX w. widać
było coraz wyraźniej, że nadzieje na szybkie "ucywilizowanie się"
Wielkopolan poprzez dobrowolną germanizację spełniły się w dużej mierze
jedynie w stosunku do mniejszości żydowskiej (Grześ, Kozłowski, Kramski
1976). Społeczność ta do lat trzydziestych XIX wieku mieszkała w
oddzielnych gminach żydowskich i nie brała udziału w życiu publicznym.
Potem zarządzenie naczelnego prezesa prowincji z 1833 r., umożliwiające
tzw. naturalizację tym Żydom, którzy mają odpowiedni majątek i potrafią
się posługiwać w życiu publicznym językiem niemieckim, spowodowało
szybką germanizację zamożniejszej warstwy Żydów, choć nadal na ogół
wyznawali oni judaizm. W konsekwencji większość wykształconych Żydów
gorliwie krzewiła niemieckość w Wielkopolsce.
Wskutek polityki rządu, coraz
bardziej faworyzującej Niemców (oraz wyznanie ewangelickie) i
dyskryminującej Polaków (i katolicyzm), w połowie XIX w. podejmowano
coraz mniej prób pokojowej koegzystencji między obydwiema
narodowościami. W zamian zaczęto coraz częściej akcentować odrębność
narodową, religijną i kulturalną Polaków oraz Niemców. Przykładowo,
likwidacja
|
w 1857 r. polskiego towarzystwa
kredytowego i jednocześnie powołanie jego niemieckiego odpowiednika,
przeznaczonego wyłącznie dla niemieckich kolonistów, spowodowała
większy wykup ziemi przez Niemców. Polacy zareagowali wzrostem
solidaryzmu narodowego, a także ożywieniem działalności polskich
organizacji w Wielkopolsce. Udało się też powołanie w 1857 r.
Towarzystwa
|
ryc. 2 |
Przyjaciół Nauk Poznańskiego (ryc. 2, 3) i innych
instytucji kulturalnych, jak np. teatru w Poznaniu. Jeden z ziemian
Wielkopolskich, Polak Edward Raczyński, podarował miastu dużą
bibliotekę (którą jednak w następnych latach władzom
|
ryc. 3 |
pruskim udało się zniemczyć).Aby
lepiej przeciwdziałać presji ekonomicznej, zorganizowano własną oświatę
rolniczą, powołano banki i towarzystwa o charakterze ekonomicznym. Ta
działalność, zmierzająca do zrównania Polaków i Niemców pod względem
prawnym, życia społecznego, wykształcenia, siły ekonomicznej w
przemyśle, rzemiośle i rolnictwie, już w
połowie lat sześćdzie-
|
siątych XIX w. postrzegana była przez
władze prowincji jako zagrożenie na przyszłość.
Niemców od 1858 r. zajmowała
idea zjednoczenia Niemiec pod egidą Prus. Po okresie sporów nad
kształtem zjednoczenia, w 1862 powołano na urząd kanclerza Otto von
Bismarcka, zwolennika zjednoczenia, który urząd ten sprawował on do
1890 roku. Dla Wielkopolski oznaczało to zintensyfikowanie polityki
germanizacji i zwiększania przywilejów dla Niemców. Celem ostatecznym
miała być germanizacja społeczeństwa, poprzez eliminację języka i
kultury polskiej. Rozpoczęto germanizację szkół elementarnych, choć
szło to dość opornie, z powodu braku odpowiedniej liczby nauczycieli
znających język niemiecki. W 1867 Wielkie Księstwo Poznańskie wcielono
do Związku Północnoniemieckiego.
Zwycięstwo nad Francją w 1871
r. spowodowało w Niemczech wzrost nastrojów nacjonalistycznych. Odtąd
germanizacja Wielkopolski miała oznaczać wypieranie i paraliżowanie
"polskiego elementu" (głównie szlachty i duchowieństwa, jako
najbardziej świadomych opozycjonistów). Uzyskane od Francuzów
odszkodowanie wojenne dało środki finansowe także na realizację tych
zadań. Walcząc z opozycją przeciwną zjednoczeniu, Bismarck ogłosił
politykę tak zwanego Kulturkampfu. W 1872 r. zlikwidowano szkoły
wyznaniowe, a nadzór nad szkolnictwem przejęło państwo. Od 1873 r.
duchownym mógł zostać tylko absolwent niemieckiego gimnazjum i studiów
teologicznych na państwowym uniwersytecie. Majątek kościelny przekazano
pod dozór osób świeckich, rozwiązano zakony, zniesiono paragrafy
konstytucji pruskiej, zapewniające swobody kościołowi katolickiemu. W
Wielkopolsce Kulturkampf przybrał charakter narodowy i wyznaniowy;
wzbogacono tu go o nowe metody dotyczące wynaradawiania Polaków (język
niemiecki w szkołach, z wyjątkiem lekcji religii w najniższych klasach
szkół elementarnych). Germanizacją zajmowali się głównie specjalnie
dobierani nauczyciele i urzędnicy, wprowadzano nawet fundusz nagród za
wyniki germanizacji.
Kiedy pod koniec lat
siedemdziesiątych akcja Kulturkampfu uległa złagodzeniu, nie dotyczyło
to Wielkopolski. Niepowodzenia w germanizacji spowodowały, że w 1885 r.
niemiecki filozof E. Hartmann rzucił hasło usunięcia Słowian na
obszarze Niemiec. W środku zimy wyrzucono wówczas z Wielkopolski m.in.,
mieszkających od dziesięcioleci wyłącznie w Wielkopolsce, polskich
robotników rolnych i ich rodzin, nie będących obywatelami Prus. Prezes
regencji bydgoskiej, Tiedemann, przypominał 1000-letnią walkę o
panowanie Niemiec między Łabą a Wisłą. Przygotował też w 1886 r. nowy
program polityki wschodniej, Denkschrift betr. einige Massregeln
zur Germanisierung der Provinz Posen, w którym przewidywał czynny
udział urzędników w germanizacji, wspieranie Kościoła Ewangelickiego -
podpory niemczyzny. Chodziło zarówno o uderzenie w podstawy ekonomiczne
Polaków, jak i o wzmocnienie obecności Niemców w Prowincji. Postulowano
wykup polskich majątków i włączanie ich do domen państwowych bądź
parcelację z przeznaczeniem dla chłopów niemieckich. W owym programie
zwrócono uwagę, że zwykli niemieccy mieszkańcy prowincji niechętnie
angażowali się dotąd w propagowanie niemieckości, gdyż czuli się w
Wielkopolsce niepewnie i obco. Toteż zaczęto poważnie myśleć o
zgermanizowaniu nie tylko administracji, ziemi i społeczeństwa, ale
także kultury i historii. Przekonanie o zasiedziałości od wieków w
Wielkopolsce miało dać niemieckim mieszkańcom pewność siebie i
przekonać ich o słuszności eliminacji Słowian z terenu prowincji.
W 1886 r. powołano
Ansiedlungskommission - Komisję Osiedleńczą, która miała wykupywać
majątki polskie. Fundusze owej Komisji w następnych latach ciągle
zwiększano, ale ostateczny efekt był mizerny. Wprawdzie udało się
zwiększyć ogólną liczbę Niemców w prowincji (utworzono ogółem 21 000
gospodarstw, ale część przejętych przez Komisję majątków była zakupiona
od Niemców, a 40% kolonistów pochodziło z Wielkopolski), jednakże
liczba Polaków wskutek wyższego przyrostu naturalnego jeszcze bardziej
wzrosła, zwłaszcza w miastach. Cena kolonizacji też była wysoka;
utworzenie jednego gospodarstwa niemieckiego kosztowało rząd i
podatników (również polskich) 60.000 marek (dla porównania, za udział w
wykopaliskach płacono robotnikowi w Poznaniu 0,3 M na godzinę, w
południowej Wielkopolsce 1 - 1,5 marek dzienne, a roczna pensja
archeologia E. Blumego na stanowisku asystenta naukowego, wraz z
dodatkiem mieszkaniowym wynosiła 3280 marek. W następnych latach
wyrugowano całkowicie język polski ze szkół ludowych (także w nauczaniu
religii), co wywołało strajki polskich dzieci, stłumione metodą bicia.
Po krótkim okresie odwilży w
latach 1890-1894, władze powróciły do polityki przymusowej
germanizacji. W 1894 r. z inicjatywy niemieckich ziemian - Hansemanna,
Kennemanna i Tiedemanna, utworzono "Verein zur Förderung des
Deutschtums in den Ostmarken", zwany w skrócie Hakatą, od pierwszych
liter nazwisk założycieli. Organizacja domagała się m.in. zniesienia
jakiejkolwiek formy używania polskiego w szkołach, zakazu używania
polskiego na zgromadzeniach i likwidację polskich gazet. Włączyła się
też do walki o przeforsowanie nowych ustaw dotyczących wysiedlenia
Polaków i osiedlenia Niemców. W 1904 r. władze uznały, że największym
zagrożeniem dla niemczyzny są jednak polscy chłopi, znowelizowano więc
ustawy osadnicze pod kątem walki z nimi. Odtąd parcele można było
zabudowywać po uzyskaniu zgody administracji, ale zgodnie z zaleceniem
Polakom takich zezwoleń nie było wolno udzielać. W 1908 r.
przegłosowano ustawę o przymusowym wykupie majątków polskich na
potrzeby kolonizacji niemieckiej (weszła w życie od 1912 r.; do 1914 r.
wywłaszczono jedynie 4 majątki). Aby zahamować całkowicie polską akcję
parcelacji, od 1914 r. rząd przeprowadził prawo o pierwokupie ziemi
(dla rządu) i o wydawaniu zezwoleń na parcelację przez landratów.
2.2. Lata 1857-1885. Próba
germanizacji społeczeństwa. Przewaga archeologii polskiej nad niemiecką
w Poznaniu
2.2.1. Archeologia polska 1857-1885
W trudnych czasach naporu
niemieckiego archeologia stała się jednym z elementów walki Polaków o
zachowanie własnej tożsamości, kultury i języka. Prywatne
kolekcjonerstwo archeologiczne przeżywało szybki rozwój. W pałacach i
większych dworach posiadano całkiem spore kolekcje archeologiczne (np.
zbiory hrabiów: Seweryna i Józefa Mielżyńskich z Miłosławia, Turnów z
Objezierza i Słopanowa, Stefana Ciecierskiego, hrabiów
Kwileckich-Węsierskich oraz Kazimierza Kantaka z Dobieszewka,
Bronisława Domaradzkiego z Nadziejewa, Zygmunta Trąmpczyńskiego z
Pawłowic, Romualda i Bolesława Erzepkich, kolekcja kórnicka).
Dominację Polaków w
archeologii wielkopolskiej między rokiem 1857 a 1885 ułatwiło niemal
całkowite zamarcie urzędowego pruskiego ratownictwa archeologicznego
oraz dość powszechne wówczas także wśród Niemców przekonanie, że
znajdowane w Wielkopolsce zabytki archeologiczne są słowiańskie, a więc
niewarte ochrony i zainteresowania. Jeszcze w latach siedemdziesiątych
Karl Müllenhoff, filolog klasyczny i nauczyciel Gustava Kossinny, za
ojczyznę Germanów uznawał obszar między Odrą i Łabą (Kmieciński 1991,
71). Wielkopolska była na peryferiach zainteresowań badaczy niemieckich.
Dla wzrostu zainteresowań
archeologią wśród Polaków w Wielkopolsce ogromne znaczenie miało
utworzenie w 1857 r. wspomnianego już Towarzystwa Przyjaciół Nauk
Poznańskiego. Była to organizacja polska, która miała rozwijać nauki w
języku polskim. Wśród 42 założycieli był również Niemiec - Ludwik
Koenigk. Zakaz władz pruskich dotyczący wstępowania do polskiego
Towarzystwa najbardziej wykształconej części społeczeństwa
wielkopolskiego, czyli urzędników i nauczycieli spowodował, że
działalność Wydziału Historycznego oparta była głównie na pracy
amatorów (ludzi przygotowanych do pracy naukowej było w Towarzystwie
10%).
Przy Towarzystwie od początku
działało Muzeum Starożytności Polskich i Słowiańskich, mieszczące się
do 1870 r. w Bibliotece Raczyńskich ( ryc. 2), a
po jego usunięciu przez zgermanizowany zarząd Biblioteki - w Bazarze ( ryc. 3). Do zadań Muzeum należało gromadzenie
zabytków archeologicznych wydobytych głównie z cmentarzysk, przedmiotów
kultu pogańskiego (np. posągi bóstw), broni i sprzętów średniowiecznych
i późniejszych, pamiątek po sławnych ludziach, monet, medali i dzieł
sztuki. Nadzór nad zbiorami powierzono sekretarzowi Towarzystwa,
natomiast kustoszem (zwanym konserwatorem zbiorów) byli kolejno:
nauczyciel Maksymilian Studniarski (do 1860 r.; zrezygnował z powodu
zakazu władz), kuchmistrz Albin Gorecki (1861-1866) i dziennikarz
Władysław Wierzbiński (1866-68).
Zbiory muzealne drogą darów
szybko się powiększały i już r. 1858 zaprezentowano je na wystawie
starożytności w Krakowie, a w 1861 r. - we Lwowie. W tym samym też roku
powołano czteroosobową Komisję Archeologiczną (działali w niej m.in.
Antoni Białecki i Kazimierz Szulc), ale wielu innych członków TPNP
również zajmowało się archeologią (np. J. N. Sadowski, Leon H.
Chlebowski, J. Przyborowski, H. Feldmanowski). Komisja nie działała
długo, ale zdążyła zbadać kilka stanowisk archeologicznych, m. in. w
Dobieszewku, Włościejewkach, Chwałkowie i Manieczkach. W 1863 r.
próbowano zorganizować wystawę czasową z okazji "obchodu tysiącletniej
rocznicy zaprowadzenia chrześcijaństwa w ziemiach polskich i panowania
rodziny Piastów w Polsce" Sprawa nie doszła do skutku z powodu wybuchu
powstania styczniowego w zaborze rosyjskim (Kaczmarek 1996, s. 59).
W pierwszych latach istnienia
TPNP kolekcja muzealna miała duże walory wystawiennicze, choć wystawy
stałej nie było; znacznie mniejsza była jej wartość naukowa. Wraz z
objęciem w 1868 r. stanowiska konserwatora zabytków przez Hieronima
Feldmanowskiego, nauczyciela i literata, zaczął się okres prób
zapewnienia poziomu naukowego zbiorom. H. Feldmanowski uporządkował
zbiory, sam też prowadził prace wykopaliskowe. Spis z marca 1869 r.
wykazał: "38 przedmiotów kamiennych, 5 przedmiotów szklanych, 125 z
brązu, spiżu i miedzi, 21 srebrnych, 130 żelaznych, 30 kopii gipsowych,
400 przedmiotów glinianych (urny, naczynia ofiarne, łzawnice), około
1800 monet, medali, pieniędzy papierowych, dalej pamiątki historyczne,
pieczęcie".
|
Z
powodu trudności lokalowych w 1872 r. zakupiono za pieniądze hrabiego
Seweryna Mielżyńskiego dom przy ul. Młyńskiej (później Wiktorii) i
następne lata poświęcono jego przebudowie i rozbudowie ( ryc. 4). W czasie rozbudowy gmachu członkowie
TPNP prowadzili mniej badań archeologicznych. W 1874 r. delegat
Towarzystwa wziął udział w zjeździe archeologicznym w Kijowie,
narażając się jednak na potępienie prasy polskiej, zwłaszcza z
Królestwa Kongresowego (potraktowano to za kolaborację z okupantem).
Po przeprowadzce wrócono do gromadzenia
kolekcji
|
ryc. 4 |
ryc. 5 |
i w r. 1878 wydano odezwę do ziemian,
by wszelkie zabytki, zwłaszcza wykopaliska, przekazywać do TPN. Rok
później reaktywowano Komisję Archeologiczną pod kierownictwem
Władysława Jażdżewskiego; w jej skład wchodzili ponadto Hieronim
Feldmanowski, Ignacy Szafarkiewicz i Kazimierz Szulc, potem też Adolf
Moszczeński i Klemens Koehler ( ryc. 5). Komisja
aktywnie działała jedynie do r. 1883. W 1880 r. pod naciskiem władz
pruskich Towarzystwo wzięło udział w berlińskiej wystawie
antropologiczno-archeologicznej, wysyłając na nią 387 zabytków.
|
W
1882 r. powołano nowego konserwatora zbiorów (Klemensa Kanteckiego),
ale archeologią zajmował się nadal emerytowany H. Feldmanowski, który
razem z W. Jażdżewskim ułożył zabytki grupami, ale bez ich opisania. W
1882 r. otwarto też pierwszą wystawę dostępną dla publiczności, z
podpisami po polsku i niemiecku. Liczba zwiedzających w pierwszym roku
wyniosła 1172 osoby plus członkowie Towarzystwa wraz z rodzinami.
Wystawa czynna była wyłącznie w niedzielę, a w pozostałe dni po
uprzednim zgłoszeniu. Wstęp wynosił markę od osoby, 3 marki za 6 osób,
a więc sporo. Otwarcie owej wystawy mocno zachwiało przekonaniem o
własnej wyższości wielu Niemców, o czym będzie jeszcze mowa. W
następnych latach w muzeum spisano zabytki prehistoryczne, ułożono
pierwszy katalog i sporządzono rysunki. W 1884 r. Towarzystwo
Przyjaciół Nauk wzięło udział w zjeździe archeologicznym we Wrocławiu,
wystawiając zabytki z epoki brązu. Kazimierz Szulc przedstawił na nim
referat O przedhistorycznych mieszkańcach krajów między Wisłą a Elbą.
Towarzystwo utrzymywało się
wyłącznie z darów społeczeństwa polskiego, które nie mogąc liczyć na
wsparcie swych aspiracji kulturalnych ze strony państwa, wykazało dużą
ofiarność. Jak na organizację działającą w tak trudnych warunkach,
Towarzystwo miało zadziwiająco duże osiągnięcia w dziedzinie
kolekcjonowania zbiorów archeologicznych i prowadzenia badań
wykopaliskowych. Zawdzięczało to trzem czynnikom: mądrości kolejnych
konserwatorów zbiorów, wsparciu najbardziej światłej warstwy
społeczeństwa Wielkopolski, głównie ziemian i katolickich duchownych, a
także przedstawicieli wolnych zawodów, jak np. lekarzy czy prawników i
działalności specjalnie powołanej Komisji Archeologicznej.
Do większych osiągnięć TPNP należało:
1) zapewnienie dość stabilnych, choć bardzo skromnych, podstaw
materialnych dla działalności (pozyskanie prywatnych sponsorów, którzy
ofiarowali m. in. dom na siedzibę Towarzystwa, jego przebudowa,
pozyskanie dość dużej liczby członków, którzy wspierali Towarzystwo
składkami i in.);
2) prowadzenie wśród Polaków akcji darowywania kolekcji, w tym
archeologicznych, do Muzeum TPN, aby udostępnić je do badań naukowych,
dzięki czemu pod koniec XIX wieku oceniano, że Towarzystwo ma
największe zbiory archeologiczne wśród wszystkich Towarzystw naukowych
w Niemczech. Po okresie składania owych darów do magazynu od początków
lat siedemdziesiątych zaczęto tworzyć katalog zbiorów, choć na
inwentarz trzeba było jeszcze poczekać. Gromadzono też dzieła sztuki,
dokumenty, książki, zbiory przyrodnicze, etnograficzne, a także, choć
niezbyt liczne, "pamiątki narodowe", jak szczątki tkanin wyjęte z grobu
w katedrze Gnieźnieńskiej, a które miały pochodzić z grobu Dąbrówki,
pierwszej chrześcijańskiej księżnej Polski, broń zebraną z pobojowisk,
listy sławnych ludzi itp.
3) wydawanie własnego czasopisma w języku polskim, gdzie obok źródeł i
opracowań historycznych publikowano też niekiedy sprawozdania z badań
wykopaliskowych i omawiano stan badań nad archeologią pradziejową.
Okresowo Komisja Archeologiczna wydawała też specjalne Zapiski
Archeologiczne Poznańskie (ryc. 6, 7) w wersji polskiej i niemieckiej.
Zainteresowano też archeologią Wielkopolski starożytników z zaboru
austriackiego i na zlecenie Komisji Archeologicznej Polskiej Akademii
Umiejętności w Krakowie w r. 1877 Jan Nepomucen Sadowski opracował
wykaz zabytków z dorzecza Warty i Baryczy (materiały do mapy
archeologicznej). Zajmował się też drogami handlowymi Greków i Rzymian,
dopatrując się w wielkopolskim Odolanowie starożytnej faktorii
handlowej (Sadowski 1877).
|
ryc. 6 |
ryc. 7 |
4) prowadzenie własnych badań
wykopaliskowych, czasem w ramach Komisji Archeologicznej, czasem
jedynie pod szyldem Towarzystwa (np. sekretarz Leon Wegner kopał w
majątku Kazimierza Kantaka w Dobieszewku już w 1858 r., a pierwszym
konserwatorem prowadzącym samodzielne badania był Hieronim
Feldmanowski). Prace te prowadzono wyłącznie nie tylko za zezwoleniem
właścicieli gruntów, co było oczywiste, ale też za ich pieniądze.
Poziom owych prac był różny. Często chodziło jedynie o pozyskanie
kolejnych zabytków do kolekcji, szybko jednak nauczono się notować
informacje na temat okoliczności znaleziska, przynajmniej zaś nazwę
miejscowości, gdzie znaleziono dany przedmiot i po krótkim opisie
stanowiska i określeniu rodzaju badanych obiektów przystępowano do
typologii odkrytych zabytków. Tylko czasem zdarzały się badania
wykopaliskowe, które swym poziomem znacznie przewyższały normalny
standard. Należą do nich wykopaliska Antoniego Białeckiego, podjęte w
Manieczkach w 1857 r. na cmentarzysku z czasów kultury łużyckiej. We
wszystkich podręcznikach historii archeologii podkreśla się wysoki
poziom dokumentacji i publikacji wyników badań na tym stanowisku,
tytułując Białeckiego "profesorem Szkoły Głównej" w Warszawie,
zapominając, że profesorem został on znacznie później. Kiedy trafił do
Manieczek, był zwyczajnym około 20-letnim praktykantem, który
przyjechał do znanego w Wielkopolsce propagatora nowoczesnego
rolnictwa, hrabiego Dezyderego Chłapowskiego, aby nauczyć się sposobów
nowoczesnego gospodarowania. Nie był więc fachowcem ani osobą
doświadczoną, a jedynie człowiekiem o otwartej głowie i entuzjazmie dla
badań wykopaliskowych. Drugim stanowiskiem badanym na wysokim poziomie
naukowym było wczesnośredniowieczne grodzisko w Pawłowicach. Obiekt ten
badał w 1874 r. konserwator TPN, Hieronim Feldmanowski, człowiek
wykształcony; znał on też instrukcje dotyczące prowadzenia wykopalisk,
które co jakiś czas wydawał rząd niemiecki, a które były dobrymi
przewodnikami metodycznymi.
Towarzystwa nie omijały też
dyskusje na temat pochodzenia Słowian. Już w 1857 r. Wojciech Konewka,
polski mieszkaniec wyspy Rugii, pisał. "Są teraz różne zdania
względem pobytu Słowian w tutejszych okolicach. Jedni twierdzą, że
Słowianie od piątego wieku obsadzili opuszczone kraje tutejsze (...),
drudzy mniemają, że Słowianie tu wiecznie siedzieli"
(MAP-A-dz-36/1). Rugia zaś była wówczas dawnym terenem słowiańskim (nie
polskim), ale od dawna zgermanizowanym i stanowiącą część niemieckiego
Pomorza. W 1858 r. Karol Szajnocha opublikował we Lwowie pracę Lechicki
Początek Polski, w której wysunął hipotezę o wpływie Normanów na
powstanie państwa polskiego, i od tego czasu było coraz więcej osób
wątpiło w możliwość przypisania Słowianom wszystkich znalezisk z
Polski. Od tego czasu kwestii etnicznej poświęcano wiele uwagi, choć
powstawało wówczas tyle sprzecznych poglądów, że w latach
sześćdziesiątych XIX wieku Kazimierz Szulc (TPNP) nie potrafił wskazać,
które zabytki archeologiczne można przypisać Słowianom. Na autochtonizm
Słowian zgadzano się dość powszechnie, natomiast były to ciągle
rozważania teoretyczne, bez wskazania konkretnych zabytków, zwłaszcza,
że przed pochopną identyfikacją etnosu z zabytkami przestrzegał
poważany zarówno przez Polaków jak i Niemców antropolog Rudolf Virchow
z Berlina. Zajmowano się też kwestią tak zwanych run słowiańskich -
największy zwolennik ich autentyczności, Tadeusz Wolański, mieszkał na
Kujawach (w prowincji Poznańskiej). Włączano się też do niekiedy
burzliwych dyskusji nad prawdziwością systemu trzech epok,
wykorzystaniem teorii ewolucji w pradziejach i nad relacjami między
odkryciami archeologicznymi a chronologią biblijną (np. prezes TPNP,
Karol Libelt, datował osadę bagienną w Czeszewie na czas wcześniejszy,
niż 6 tysiące lat od stworzenia świata). Czasem próbowano też łączyć
poczynione odkrycia ze znanymi źródłami pisanymi i legendami, jak np.
Leon Hipolit Chlebowski, który - przekazując w 1860 r. do Muzeum PTPN
różne przedmioty znalezione w pobliżu Mysiej Wieży w Kruszwicy -
przytoczył legendy przypisane owym znaleziskom, choć sam wątpił w ich
prawdziwość (MAP-A-dz-36/1). Legendy te nawiązywały do imion
legendarnych i rzeczywistych władców Polski, jak księcia Popiela I,
Rzepichy i Piasta, księcia Leszka czy Bolesława Śmiałego.
Pomimo posiadania własnych
dużych zbiorów, miłośnicy archeologii skupieni wokół TPNP nie stworzyli
własnego systemu pradziejów w Wielkopolsce. Nie mieli takich
możliwości: nie mając szans na zatrudnienie w szkolnictwie czy w
publicznych instytucjach kulturalnych, Wielkopolanie preferowali studia
techniczne, przyrodnicze, ewentualnie medyczne. Jeśli ktoś chciał
zajmować się historią, robił to ubocznie, a jeśli chciał zawodowo,
zmuszony był do emigracji do zaboru austriackiego, gdzie w Krakowie
działał polski uniwersytet. Przez całe lata także w TPNP kolekcja
archeologiczna traktowana była przede wszystkim jako świadectwo pełnej
chwały przeszłości Polski, tym bardziej, że przez długi czas nie
potrafiono datować znalezisk ani identyfikować z konkretnym ludem.
Dopiero później starano się zbiorom nadań walory naukowe. Brak
uniwersytetu w Poznaniu powodował, iż Wielkopolanie chętnie korzystali
z prac autorów nie mieszkających w regionie.
2.2.2. Badania niemieckie 1857-1885
Mimo niewielkiego
zainteresowania przeszłością Wielkopolski przez Niemców, także wśród
nich najpóźniej od lat siedemdziesiątych można było zauważyć wzrost
zainteresowań archeologicznych. Były to z jednej strony osobiste
zainteresowania, ale też przekonanie, iż "dla samopoczucia
społecznego nie jest obojętne, czy naród wywodzi swe początki z Azji,
czy też jest
zasiedziały na ziemi, którą obecnie posiada" (Kmieciński 1991, s.
72-83). Powstały niewielkie kolekcje (np. przynajmniej jedno naczynie
posiadał ks. Hunsberger z podpoznańskiej Głuszyny już w 1869 r., więcej
zabytków zgromadziło w 1874 r. Deutscher Naturwissenschaftlicher Verein
für die Provinz Posen - MAP-A-dz-2/2). Prywatne zbiory wykopalisk
wielkopolskich posiadał również mieszkający w Berlinie antropolog
Rudolf Virchow. W 1874 r. ukazała się pisana po niemiecku praca
nauczyciela gimnazjum z Ostrowa Wielkopolskiego, Wincentego
Zenktellera, poświęcona odkryciom w Prowincji Poznańskiej (był to
jednak Niemiec spolonizowany). Kilka lat później współautorem pracy o
odkryciach archeologicznych na obszarze dawnej Polski został Albin
Kohn, Żyd pochodzący ze schrystianizowanej rodziny, który po
kilkuletnim pobycie na Syberii wskutek nieudanego udziału w Powstaniu
Styczniowym wyjechał do Niemiec i odtąd współpracował z Niemcami.
Postacią najbardziej wówczas zasłużoną w dziedzinie archeologii był
Wilhelm Schwartz, dyrektor poznańskiego gimnazjum Fryderyka Wilhelma,
który w odpowiedzi na apel Berlińskiego Towarzystwa Antropologicznego
postanowił zbierać materiały do mapy archeologicznej terenów między
Łabą a Wisłą (MAP-A-dz-2/3). Zarówno on sam, jak i kierowane przez
niego gimnazjum posiadało kolekcje archeologiczne. Schwartz prowadził
też wykłady z archeologii dla uczniów, korespondował z uczonymi z całej
Europy i publikował wyniki swych badań. Sam prowadził liczne badania
wykopaliskowe na dość wysokim poziomie. W swojej ekipie czasem miał
zarówno Polaków (np. wikarego Berkowskiego), jak i tych Niemców, którzy
później było znani jako wyjątkowo aktywni działacze Hakaty (np. pastor
Harhausen z Odolanowa czy Tiedemann, przynajmniej krewny założyciela
Hakaty). Pomimo zdaje się dość nacjonalistycznych przekonań, Schwartz
starał się realizować w praktyce przekonanie o międzynarodowym
charakterze nauki i w celu opracowania wspomnianej mapy nawiązał
współpracę z poznańskim Towarzystwem Przyjaciół Nauk, skoro innej
organizacji w Poznaniu nie było. Ofiarował nawet kilka przedmiotów do
Muzeum Mielżyńskich, choć sam to muzeum najczęściej nazywał "tutejszym
muzeum narodowym". W 1874 r., powołując się na wsparcie PTPN,
opublikował apel do wszystkich mieszkańców prowincji z prośbą o
informacje, załączając dobry kwestionariusz pytań. Zebrane informacje
opublikował Schwartz w 1875 r. w pracy Materialien zur
prähistorischen Kartographie der Prov. Posen, (Zusammenstellung der
Funde und Fundorte) - Beilage zum Programm des Königl. Fr. Wilh.
Gymnasiums in Posen, uzupełnianej aż do 1882 r. Przez cały czas
uczony utrzymywał poprawne stosunki z Polakami, wymieniając
doświadczenia i prowadząc badania na terenie ich majątków. Kiedy jednak
w 1879 r. zbadał pod Poznaniem groby z czasów kultury łużyckiej i
pomorskiej, w sprawozdaniu określił je jako słowiańskie ze względu na
prostą technikę wykonania i brak ozdób na naczyniach, będąc zapewne
przekonanym, że Germanie mogli mieć tylko piękne naczynia
ornamentowane. Kiedy w 1883 r. Schwartza przeniesiono do gimnazjum
Luisy w Berlinie, pozostawił w prowincji uczniów zainteresowanych
archeologią, w tym własnego syna. Uczniowie ci wzięli później aktywny
udział
w germanizacji, organizując niemieckie muzeum i
wspierając wspomnianą już Hakatę. Z odejściem Wilhelma Schwartza
zakończył się więc krótki okres przyjaznej współpracy
polsko-niemieckiej w dziedzinie archeologii w Poznaniu i na długo
zaczął się czas rywalizacji.
2.3. Lata 1885-1918. Czas ostrej
rywalizacji
W latach osiemdziesiątych, w
związku z niemieckim programem przyspieszenia germanizacji
Wielkopolski, na ziemię tę w większym stopniu zwrócili uwagę uczeni.
Zaczęto bowiem żywić nadzieję, że badania archeologiczne i
antropologiczne jednoznacznie wyjaśnią kwestię zasiedlenia w
pradziejach przez Słowian lub Germanów ziem aż po Wisłę, co przy
projektach wyrzucenia Polaków z prowincji nie było bez znaczenia. W
Wielkopolsce funkcjonowały wówczas równolegle dwie teorie:
autochtonizmu bądź migracji Słowian, przy czym pierwszą stworzyli
głównie uczeni polscy mieszkający w zaborze austriackim, a drugą - w
większości Niemcy spoza Wielkopolski. Rząd pruski doceniał znaczenie
archeologii (także w polityce) i od 1886 r. wydał szereg rozporządzeń
dotyczących ochrony zabytków, jak: rozporządzenie w sprawie uzyskiwania
zezwoleń na badania i fachowego nadzoru (15 I 1886 r.), w sprawie
ochrony starożytnych obiektów (na gruncie prywatnym) przed
rozkopywaniem, niszczeniem i sprzedawaniem przez osoby niepowołane (12
VII 1886), w sprawie zezwoleń na badania na terenie gmin i
nieruchomości kościoła katolickiego ( 30 XII 1886 i 15 II 1887),
dotyczące informowania Generalnego Zarządu Muzeów Królewskich w
Berlinie o starożytnościach (5 II 1887), w sprawie przekazywania
znalezisk do muzeów królewskich (9 III 1887 i 18 IX 1897); czy
instrukcja z 12 IV 1906 r., skierowana do wszystkich nadprezydentów,
by o wszelkich istotnych odkryciach znalezisk zabytków historycznych i
archeologicznych uwiadamiać bezpośrednio cesarza, najlepiej
telegraficznie. Największym osiągnięciem władz pruskich w dziedzinie
ochrony zabytków była ustawa o wykopaliskach, uchwalona dopiero w 1914
r. Była ona bardzo nowoczesna i sensowna, choć jednocześnie przy złej
woli urzędników dawała szansę przejęcia w przyszłości zbiorów polskich.
Otwarcie stałej wystawy przez
polskie Muzeum Mielżyńskich w 1882 r. postawiło Niemców w bardzo
niezręcznej sytuacji, której nie można było długo tolerować, skoro
szermowano tezą o wyższości kulturalnej Germanów nad Słowianami.
Ostatecznie w 1885 r. powołano konkurencyjne niemieckie Towarzystwo
Historyczne Prowincji Poznańskiej, którego głównym celem było
doprowadzenie do powstania niemieckiego Muzeum Prowincjonalnego. Cel
ten osiągnięto w 1894 r., Muzeum przejęło kolekcję HG i od razy
wystąpiło z apelem o scalenie wszystkich zbiorów poznańskich. Idea była
słuszna, jednakże w warunkach poznańskich oznaczałoby to odebranie
podstaw badań naukowych Polaków i ich wieloletniego dorobku na rzecz
Niemców. Toteż PTPN zaprotestowało i byt Muzeum Mielżyńskich udało się
obronić.
Obydwa poznańskie
Towarzystwa, a potem Muzea patrzyły na siebie z niechęcią (pracownicy
niemieckiego muzeum pisali wręcz o "ignorowaniu TPN"), i miłośnicy
pradziejów po obu stronach barykady oficjalnie unikali wzajemnych
kontaktów. Z konieczności wprawdzie korzystano czasem z osiągnięć
miejscowej konkurencji czy współpracowano, ale niechętnie się do tego
przyznawano publicznie. Nieco inaczej było w czasie zjazdów niemieckich
organizacji naukowych. Kiedy w 1888 r. Towarzystwo Historyczne
Prowincji Poznańskiej gościło w Poznaniu, zorganizowało Zjazd
Ogólnoniemieckiego Związku Towarzystw Historycznych i Starożytnych,
jego uczestnicy zwiedzili wystawę "konkurencji" i byli zaskoczeni
rozmiarami, rozmaitością i porządkiem zbiorów muzealnych. Na zjeździe
tym obecny był także Władysław Jażdżewski, który złożył z niego
sprawozdanie.
Drugi przykład współpracy
zdarzył się - o dziwo - w czasie największego nacisku na germanizację
prowincji. W 1909 r. zorganizowano w Poznaniu 40. jubileuszowy Kongres
Niemieckiego Towarzystwa Antropologicznego. Był on organizowany
wspólnymi siłami obu muzeów, czego oficjalnie starano się nie
eksponować. W skład "Wydziału honorowego" Kongresu weszli Niemcy:
naczelny prezes prowincji Waldow, nadburmistrz Poznania dr Wilms,
starosta krajowy dr Dziembowski, dyrektor biblioteki Cesarza Wilhelma,
dyrektor gimnazjum Augusty Wiktorii, dyrektor Królewskiego Archiwum
Państwowego, rektor Akademii
|
Królewskiej i dyrektor Królewskiego
Instytutu Higienicznego; Polaków reprezentował prezes TPNP - biskup
Likowski. "Wydział wykonawczy" pracował pod przewodnictwem dyrektora
Muzeum Cesarza Fryderyka - Ludwiga Kaemmerera, w jego składzie znaleźli
się zarówno Niemcy - nauczyciel gimnazjum Erich Schmidt z Bydgoszczy,
tajny radca handlowy Herz, Georg Haupt i Erich Blume z Muzeum Cesarza
Fryderyka, radca medycyny dr Busse, prof. Pfuhl, pastor Schultze z
Bydgoszczy, radca archiwalny Adolf Warschauer, jak i Polacy - radca
sanitarny Franciszek Chłapowski ( ryc. 8)
|
ryc. 8 |
ryc. 9 |
z TPNP, Bolesław Erzepki ( ryc. 9) z Muzeum Mielżyńskich, dr Karczewski z
Kowanówka, "agent generalny" Czapski i Zygmunt Zakrzewski. Podzielono
się pracą, by osiągnięcia prowincji wypadły imponująco i by nie było
rywalizacji. Muzeum Cesarza Fryderyka podjęło się organizacji wystawy
pradziejowej ze zbiorów prywatnych, zaś Muzeum Mielżyńskich
zorganizowało wystawę etnologiczną. Dla członków Kongresu zorganizowano
wycieczki: jedną do w okolice Poznania, drugą do - jak to nazwano -
"Rosyjskiej Polski", zahaczając o zabór austriacki. Trasa wiodła
poprzez wielkopolską Bydgoszcz
|
do Warszawy (Muzeum Majewskiego,
Muzeum Przemysłu i Rolnictwa, pałac w Wilanowie), dalej do Miechowa
(kościół), na cmentarzysko w Iwanowicach, do Ojcowa (zbiory lokalne i
zwiedzanie jaskini) oraz Krakowa (muzea). Pilotowanie było
polsko-niemieckie, a po muzeach oprowadzali polscy badacze. Zwiedzono
też obydwa muzea poznańskie (MAP-A-dz-8/1-2).
Zdarzały się też konflikty,
jak ten z 1899 r., kiedy to opiekun Działu Przyrodniczego Muzeum
Mielżyńskich, Franciszek Chłapowski ( ryc. 8)
zwrócił się do landrata ze Strzelna z prośbą o pomoc w uzupełnianiu
kolekcji fauny i flory jeziora Gopło, w tym fauny kopalnej. Landrat
przyznał, że wprawdzie nauka jest "międzynarodowa", ale "stanowisko
polityczne" Chłapowskiego i charakter Muzeum Mielżyńskich ma
wyraźnie polskie oblicze, a więc zapytał o zdanie władze w Poznaniu.
Wówczas zareagował dyrektor
niemieckiego Muzeum, dr Franz Schwartz. W tajnych pismach zwracał
uwagę, że Muzeum TPNP ma jednoznacznie polski charakter i jako takie
było zawsze i powinno być nadal "ignorowane" przez władze. W
charakterze przeciwwagi, w 1894 r. utworzono Muzeum Prowincjonalne, ale
jego działalność nie znalazła żadnego wsparcia w kręgach polskich -
pisał dalej Schwartz - i niemiecka instytucja musi stale walczyć z
wrogimi nastrojami polskimi. Publikacje Chłapowskiego i ludzi z kręgu
TPN, pisane po polsku, są niedostępne dla Niemców. Od czasu, gdy Muzeum
Prowincjonalne przedstawiło publicznie plany rozwoju, polscy uczeni
skupieni wokół TPN starali się je pokrzyżować, głównie przez wzmożone
prace przy gromadzeniu nowych zbiorów. Póki ich działalność mieściła
się "w naturalnych granicach", nie można było protestować.
Gdyby jednak zezwolić Chłapowskiemu na pozyskanie materiałów od
Starosty w Strzelnie, to w Muzeum Mielżyńskich znalazłyby się nie tylko
zbiory przyrodnicze znad Gopła, ale również prehistoryczne i
historyczne. Schwartz zatem prosił, by Starostowie otrzymali polecenie
wspierania przy każdej okazji Muzeum Prowincjonalnego. Sprawa zostałaby
załatwiona szybko i po myśli Niemców, gdyby Schwartz nie uraził
starosty krajowego, zwracając się z petycją najpierw do nadprezydenta.
Dlatego starosta zbagatelizował sprawę i uznał, iż problem
przedstawiono ze sporą przesadą i w gruncie rzeczy nie można go brać
poważnie. Schwartz nadal protestował, zwłaszcza kiedy się dowiedział,
że Chłapowski napisał już okólniki do landratów w całej prowincji, w
których "sypiąc instancjom urzędowym piasek w oczy i przemilczając
polski charakter Muzeum Mielżyńskich pragnął wykorzystać wpływy urzędów
do służby polskości". W dodatku Chłapowskiemu udało się namówić
berlińskie Muzeum Przyrodnicze do przekazania dla TPNP dubletów, w
ramach wymiany. Tymczasem wg Schwartza z powodu systematycznego
polskiego bojkotu Muzeum Prowincjonalnego, bez zdecydowanego wsparcia
wszystkich urzędów, Działy Starożytności (którego formalnie nie było) i
Przyrodniczy Muzeum Prowincjonalnego nie będą miały racji bytu
(MAP-A-dz-5/4).
|
Zarówno
okres funkcjonowania
HG, jak i Muzeum Prowincjonalnego można określić jako czas równowagi
między obiema archeologiami. Wprawdzie instytucje niemieckie miały
znacznie lepsze podstawy finansowe, a wsparcie władz zapewniały im
znakomitą współpracę ze szkołami i urzędami, jednakże archeologia
polska nadrabiała to wyższym poziomem
badań
|
ryc. 10 |
naukowych, co wynikało z ich długiej
tradycji. Dopiero utworzenie Muzeum Cesarza Fryderyka ( ryc. 10) w latach 1903-1904 przeważyło szalę na
korzyść Niemców. Muzeum to było instytucją nowoczesną na owe czasy, od
1908 r. zatrudniało archeologów, którzy wprowadzili nowatorską
organizację i metodykę badań, co w połączeniu z dużymi finansami i
korzystną dla KFM ustawą wykopaliskową sprawiało, że prywatne TPN nie
mogło się z nim równać. Wzmocnieniem pozycji nauki niemieckiej było
również w pewnej mierze powołanie w Poznaniu 4 listopada 1903 r. szkoły
o poziomie wyższym, niż gimnazjum, choć nadal nie był to uniwersytet.
Uczelnia nosiła nazwę Akademii Królewskiej i posiadała trzy wydziały:
ekonomiczno prawny, historyczno-filozoficzny
i nauk
|
ryc. 11 |
przyrodniczych, a od roku akademickiego 1904/05
prowadzono też wykłady z teologii katolickiej i protestanckiej.
Jej powołanie stało się możliwe po zagwarantowaniu przez władze
Poznania, że będzie mieć ona wyłącznie niemiecki charakter.
Akademia organizowała kursy naukowe dla urzędników, prawników,
nauczycieli, lekarzy, kupców, a nawet robotników oraz organizowała
wykłady popularne. Na wydziale historyczno-filologicznym w
latach 1903-1910 prowadzono wykłady z historii sztuki. Wykładowców
było dwóch: Ludwik Kaemmerer ( ryc. 11),
dyrektor Muzeum Cesarza Fryderyka,
oraz Carl Fredrich,
|
archeolog
klasyczny i znawca rzymskich monet. W ramach wykładów z historii sztuki
Fredrich prowadził zajęcia z archeologii klasycznej.
Kolejne niebezpieczeństwo dla
polskiego muzeum zarysowało się w 1913 r., kiedy to parlament pruski
zaczął finalizować przygotowania do wydania ustawy o wykopaliskach
(uchwalonej w 1914 r.). Wówczas to dzięki członkowi Koła Polskiego w
parlamencie pruskim, Idziemu Świtale, udało się zadbać o taki kształt
ustawy i jej interpretację, by zapewnić prawo do istnienia dla Muzeum
Mielżyńskich.
|
Przewaga
archeologii niemieckiej nad polską nie trwała długo. Wraz
z wybuchem I wojny światowej w 1914 r. niemiecki archeolog
Johannes Richter został powołany do wojska. Kiedy wrócił,
wybuchło powstanie Wielkopolskie i Muzeum przestało istnieć
jako instytucja niemiecka. Natomiast od 1914 r. polskie muzeum
Mielżyńskich zatrudniło archeologa - Józefa Kostrzewskiego
( ryc. 12) i od tego czasu możemy
mówić o ponownej dominacji archeologii polskiej. Już od 1913
r. J. Kostrzewski zaczął prowadzić wykłady z prehistorii
w ramach założonego w 1913 r.
Towarzystwa
|
ryc. 12 |
Wykładów
Naukowych. Ta właśnie działalność J. Kostrzewskiego w czasie wojny
spowodowała, że kiedy Wielkopolska odzyskała niepodległość, istniały
już niemal gotowe, sprawdzone wcześniej wzorce organizacji archeologii
polskiej w wolnym kraju.
2.3.1. Archeologia polska 1885-1918. Równowaga sił
(1885-1903), walka o
przetrwanie
(1904-1914), czas polskiej dominacji (1915-1918)
W latach 1885-1904 Polacy
kontynuowali tradycje starożytnicze, zapoczątkowane w poprzednim
okresie. Nadal powiększano kolekcje prywatne a Muzeum Mielżyńskich
gromadziło głównie dary od osób prywatnych, współpracując w tej
dziedzinie z ziemianami i duchowieństwem, choć przybywało coraz więcej
przedstawicieli wolnych zawodów czy pracowników tzw. sfery
ekonomicznej. W samym Poznaniu największe zbiory prywatne należały w
tym czasie m. in. do Klemensa Koehlera ( ryc. 5)
i Władysława Jażdżewskiego.
W Muzeum Mielżyńskim w 1885
r. powołano nowego konserwatora - Bolesława Erzepkiego ( ryc. 9), znakomicie wykształconego historyka
kultury, osobę poważaną wśród Polaków i Niemców. Na czasy Erzepkiego
przypadają: założenie pierwszej księgi inwentarzowej muzealiów,
sporządzenie nowego, lepszego katalogu zabytków, oraz próby konserwacji
zabytków metalowych, w tym wg recepty otrzymanej od pruskiego
Ministerstwa Oświaty. Delegatom TPN udało się przeprowadzić badania
wykopaliskowe w wielu miejscowościach Wielkopolski, pozyskano też sporo
nowych eksponatów do zbiorów muzealnych. Przy TPNP powstała Sekcja
Archeologiczna, przemianowana wkrótce na Wydział w miejsce prawie już
nie działającej Komisji Archeologicznej. Oprócz Władysława
Jażdżewskiego do Sekcji należeli: sekretarz Klemens Koehler ( ryc. 5), Kazimierz Szulc, Romuald Erzepki,
Bolesław Erzepki ( ryc. 9), Władysław Łebiński,
Wincenty Zenkteller, Augustyn Kalk, Ignacy Zakrzewski i Albin
Węsierski. Obok prowadzenia badań wykopaliskowych i omawiania ich
wyników na posiedzeniach, ważną formą działalności Wydziału były
odczyty dla członków i wykłady "dla publiczności". Wydział odgrywał
bardzo ważną rolę forum wymiany poglądów. I tak, kiedy jeden z jej
członków, Władysław Łebiński, natrafił na neolityczne groby pod
Strzelnem, w pierwszym porywie przypisał je legendarnym władcom Polski:
Piastowi, Rzepisze, Ziemowitowi i Ziemomysłowi (MAP-A-dz-36/9) i
dopiero po dyskusji na Komisji Archeologicznej wydatował je prawidłowo.
Wydział zmniejszył aktywność na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy
ustąpił chory W. Jażdżewski. Następca Koehler próbował utrzymać
działalność, ale bez większego powodzenia. Koniec Wydziału nastąpił
między 1894 a 1896 r. Następnych kilka lat archeologią w TPN zajmowano
się bardzo mało, zwłaszcza że na lata 1905-1908 przypadła budowa nowego
gmachu. Te zabytki, które już posiadano, zaprezentowano natomiast w Albumie
zabytków przedhistorycznych ..., wydawanym w kilku tomach w latach
1893-1915.
Do najlepiej zbadanych
stanowisk przez osoby związane z TPNP należą dwa cmentarzyska z okresu
wpływów rzymskich: Pierwsze z nich znajdowało się w dzisiejszym
Poznaniu-Szelągu (badał je najwybitniejszy polski starożytnik XIX w. -
Władysław Jażdżewski). Drugie to cmentarzysko w Siemianicach, badane w
początku XX wieku przez panny hrabianki Szembekówny. To ostatnie
stanowisko jest interesujące ze względu na wysoki poziom prowadzonych
badań (mapa stanowiska, wyróżnianie grobów, dobra dokumentacja,
publikacja materiałów), co jest o tyle zaskakujące, że jedna z sióstr
miała wówczas zaledwie około 16 lat, druga była niewiele starsza. Przed
przystąpieniem do pracy otrzymały one od B. Erzepkiego wskazówki, jak
się zabrać do pracy, a ich metodyka badań wskazuje, że źródłem
wskazówek Erzepkiego była jedna z instrukcji niemieckich.
Kwestia etnogenezy Słowian
tradycyjnie należała do chętnie dyskutowanych w środowisku polskim.
Nadal idea autochtonizmu była bliska wielu Wielkopolanom, choć znano
też poglądy przeciwstawne. Kiedy na posiedzeniu Sekcji Archeologicznej
TPNP 25 I 1886 r. Klemens Koehler stwierdził, iż "groby u nas
odkopane kryją kości Słowian, bo typ łużycki jako słowiański prawie
ogólnie uznany został", na następnym posiedzeniu (22 II 1886) W.
Jażdżewski przypomniał, iż stwierdzenie "prawie ogólnie" jest
nadużyciem, bowiem uczeni niemieccy typ łużycki wiążą z Germanami. Były
też próby łączenia teorii autochtonizmu i allochtonizmu Słowian, np. w
pracy członka TPNP, księdza M.W. Łukaszewicza z Żerkowa. Praca ta
zawiera również pionierską, choć mało trafną ze względu na
błędy w założeniach, próbę wykorzystania statystyki w archeologii.
Autor, dysponując przybliżoną wielkością cmentarzyska z czasów kultury
łużyckiej, wyliczył, ile grobów powinno się w nim zmieścić, po czym
przyjmując liczbę mieszkańców starożytnego Żerkowa na 2000 i obliczając
wymieralność (zgodnie z normami z XIX w.), wyliczył czas założenia
"miasta" na II wiek naszej ery (Kaczmarek 1996, s. 48).
W 1914 r., aby móc wykazać
się "fachową opieką" zbiorów archeologicznych, czego wymagała świeżo
uchwalona ustawa o wykopaliskach, Muzeum Mielżyńskich zatrudniło
archeologa wykształconego w Berlinie pod okiem G. Kossinny, jako
drugiego konserwatora podległego dyrektorowi Erzepkiemu. Był to Józef
Kostrzewski ( ryc. 12), który w 1914 r. obronił
doktorat, a już w 1918 r. habilitował się we Lwowie. Uznany przez
komisję poborową za niezdolnego do służby wojskowej, przez całą wojnę
rozwijał ożywioną działalność naukową, porządkował zbiory (zmieniając
układ z geograficznego na chronologiczno-kulturowy). Wskrzesił też
Komisję Archeologiczną, a w 1916 r. powołał do życia Towarzystwo
Muzealne (dla popierania rozwoju Muzeum im. Mielżyńskich). Po 10
miesiącach działalności organizacja ta liczyła 500 członków i miała 7
500 marek dochodu; w 1918 r. liczba członków wzrosła do 850.
Towarzystwo wydawało własne czasopismo - Zapiski Muzealne.
Nieco kłopotów było początkowo z badaniami wykopaliskowymi, na które
należało mieć zezwolenie. Stałe prawo prowadzenia badań na określonym
terenie mieli tzw. mężowie zaufania i ich zastępcy. Początkowo
Kostrzewskiemu odmówiono takiego prawa, jednakże w jego obronie
wystąpił. L. Kaemmerer ( ryc. 11), dyrektor
KFM, proponując, by mianować go zastępcą męża zaufania. Ten przywilej,
jak się zdaje, Kostrzewski otrzymał, bo wkrótce rozwinął badania
terenowe, zarówno powierzchniowe, jak i wykopaliskowe. W 1917 r. wydał Odezwę
w sprawie inwentaryzacji zabytków przedhistorycznych, wraz z
kwestionariuszem, przeznaczoną dla duchowieństwa i ziemian (nadesłano
100 odpowiedzi). Upadek Prus i odzyskanie niepodległości polska
archeologia w Wielkopolsce powitała jako nauka prężnie się rozwijająca
i gotowa do włączenia się w struktury nauki młodego państwa polskiego
bynajmniej nie na ostatnim miejscu.
2.3.2. Archeologia niemiecka 1885-1918: okres
równowagi sił 1885-1903;
czas
dominacji 1904-1914; okres upadku 1915-1918
W latach 80 XIX w.
niemieccy politycy coraz lepiej orientowali się, że źródła pisane i
archeologię można wykorzystać dla forsowaniu koncepcji o "odwiecznym"
zasiedleniu terenu Wielkopolski przez Germanów, identyfikowanych bardzo
jednoznacznie z Niemcami, a więc o och prawie do tej prowincji. Dość
szybko "zgermanizowano" zatem większość kultur archeologicznych,
zwłaszcza młodszych występujących na terenie Wielkopolski. Co
zgermanizować było trudno, to przypisano ludom wymarłym, lecz także
"indogermańskim". W ten sposób przybyłym świeżo do Wielkopolski Niemcom
wpajano, iż zabór Poznańskiego przez Prusy to nic innego, jak powrót do
macierzy i nowi niemieccy mieszkańcy nie powinni się czuć tu obco.
Słowianie zajęli opuszczone dobrowolnie przez Germanów ziemie, ale ich
pobyt nad Wartą to w gruncie rzeczy niewiele znaczący "epizod" w
historii, bo i tak ze względu na wzajemne kontakty i niemieckie wpływy
także we wczesnym średniowieczu, w Wielkopolsce widać było
nieprzerwanie
|
ryc. 13 |
"stempel" ducha niemieckiego
(Kaczmarek 1996, s. 47). To przejmowanie na własność historii prowincji
zaowocowało dość gwałtownym rozwojem niemieckich kolekcji prywatnych i
gimnazjalnych (np. w Wągrowcu, Inowrocławiu, Trzemesznie, Krotoszynie,
a w Poznaniu - w gimnazjach Realnym Bergera i Fryderyka Wilhelma. O ile
z początku lat osiemdziesiątych XIX w. znamy kilkunastu kolekcjonerów
(zapewne było ich więcej), to sporządzony przez E. Blumego ( ryc. 13) w 1908 r. katalog kolekcjonerów
(MAP-A-dz-31) zawierał już kilkaset pozycji i są to w większości
nazwiska
|
niemieckie.
Jak wyżej wspomniano,
otwarcie stałej wystawy w polskim Muzeum Mielżyńskich zdopingowało
Niemców do utworzenia w 1885 r. konkurencyjnego Towarzystwa
Historycznego Prowincji Poznańskiej, którego głównym celem było
doprowadzenie do powstania Muzeum Prowincjonalnego o zdecydowanie
niemieckim charakterze. Z inicjatywy pracowników Archiwum Państwowego
(dyrektora Meyera w latach 1880-1884 i jego następcy w latach
1884-1886, Endrulata, oraz niższych rangą pracowników H. Ehrenberga, R.
Prümersa i A. Warschauera) w 1885 r. utworzono konkurencyjne wobec PTPN
towarzystwo zajmujące się badaniem przeszłości prowincji. Historische
Gesellschaft für die Provinz Posen miała siedzibę w Archiwum Państwowym
na Górze Przemysława (ob. Muzeum Sztuk Użytkowych - oddział Muzeum
Narodowego w Poznaniu). Powody utworzenia owej organizacji tak
wyjaśniano w odezwie skierowanej do osadników niemieckich w 1888 r.: HG
miało wyjaśnić dzieje prowincji poprzez prace naukowe i dzięki
zbieraniu zabytków starożytnych. Niemieckim bowiem mieszkańcom nie
wolno pozostawać dłużej w tyle za Polakami, zwłaszcza że od wczesnego
średniowiecza w Wielkopolsce mieszkał tylko niewielki procent Niemców,
a przecież i ich wcześniejsze "historyczne prawo" do tej ziemi nie
powinno być zapomniane.
Do podstawowych zadań HG
należało: badania nad historią, historią sztuki i kultury, architekturą
prowincji, numizmatyką (aby udowodnić, że większość polskich mincerzy
była pochodzenia niemieckiego); uwzględnianie na łamach własnego
czasopisma wyników badań nauk pokrewnych, jak geografia, folklor,
badania językowe; dbanie o zabytki architektury, sztuki, pomniki itp..,
poprzez ich katalogowanie i opisywanie; tworzenie zbiorów
bibliotecznych, archiwalnych, zabytków sztuki, a przede wszystkim
archeologicznych i numizmatycznych. W chwili utworzenia muzeum
prowincjonalnego, zbiory Towarzystwa Historycznego powinny zostać
przekazane jako zaczątek kolekcji muzealnej.
Do HG od początku należało
wielu urzędników państwowych (np. naczelny radca regencyjny Gaebel,
radca szkolny A. Skladny, radca regencyjny Perkuhn, naczelny radca
krajowy Meisner), dwóch dziennikarzy ( Bode i Fontane), fabrykant
Gutmann, bankier N. Hamburger, kupiec W. Kantorowicz, rektor Kutzmann,
dyrektorzy gimnazjum ( Meinertz i Nötel) oraz nauczyciele gimnazjalni (
Fahle, Pfuhl, Plehwe). Przewodniczącymi organizacji automatycznie
stawali się każdorazowi nadprezydenci Prowincji Poznańskiej (W.
Barster, von Günther, R. von Zedlitz und Trützschler, H. von
Wilamowitz-Moellendorff, R. von Bitter) i to oni wyznaczali główne
kierunki działalności. Pracami kierowali faktycznie wiceprzewodniczący
(B. Endrulat, a od 1886 r. R. Prümers). Skarbnikami były najczęściej
osoby związane z gospodarką (W. Kantorowicz, fabrykant Milch i bankier
Hamburger - Niemcy pochodzenia żydowskiego). Funkcje sekretarzy pełnili
kolejno H.
Ehrenberg (1885-1888) i A. Warschauer (1889-1912). Nowa organizacja
wydawała dwa własne czasopisma: Zeitschrift der historischen
Gesellschaft für die Provinz Posen w latach 1885-1914 oraz Historische
Monatsblätter w latach 1900-1923.
Dzięki pozyskaniu wysoko
postawionych osób Towarzystwo zapewniło sobie pomoc finansową władz
lokalnych i wsparcie berlińskiego ministra oświaty (przekazał on
dublety książek z Biblioteki Królewskiej w Berlinie itd.). Otrzymane
subwencje umożliwiały wydawanie własnego czasopisma i zakup
cenniejszych przedmiotów do zbiorów. Po wstąpieniu do Ogólnoniemieckiego
Związku Towarzystw Historycznych i Starożytnych (Gesamtverein der
deutscher Geschichts- und Altertumsvereine), w 1888 r. powierzono
Poznaniowi organizację zjazdu tej organizacji, o czym już wspomniano.
Wśród około 3 tysięcy eksponatów, które zgromadziło HG do 1894 r. 2/3
to zabytki archeologiczne. Podstawę zbiorów stanowiły całe kolekcje,
przejmowane od osób prywatnych, choć prowadzono też własne wykopaliska
(np. R. Prümers, F. Schwartz - syn Wilhelma, H. Hockenbeck, P. Tietz,
B. Florschütz). Współpracowano też z urzędami i prowadzono edukację. Na
polecenie ministerstwa, w 1893 r. wygłoszono cykl prelekcji dla
nauczycieli szkół podstawowych, aby zainteresować ich archeologią i
skłonić do zbierania zabytków starożytnych. Zwrócono się także do
Komisarzy Policji z prośbą o pośrednictwo w przekazywaniu zabytków. W
ten sposób, szkoląc nauczycieli, po raz pierwszy próbowano włączyć
oficjalnie archeologię do systemu edukacyjnego szkół. Inną akcją HG w
1893 r., było zorganizowanie obchodów (Gedenkfeier) stulecia drugiego
rozbioru Polski. Uroczystości, zaplanowane z wielkim rozmachem, były
dość skromne, z powodu obawy landratów przed reakcją Polaków. W 1889 r.
ostatecznie udało się uzyskać decyzję władz prowincji w sprawie
utworzenie Muzeum Prowincjonalnego i Biblioteki Krajowej. W 1892 r. na
potrzeby obu instytucji przekazano dawny budynek Komendantury
Generalnej, znajdujący się w miejscu dzisiejszego gmachu głównego
Muzeum Narodowego. W 1993 r. podjęto uchwały o utworzeniu obu
instytucji, a w 1894 r. przejęto zbiory Towarzystwa Historycznego w
zarząd prowincji. Otwarcie Muzeum-Biblioteki (Provinzialmuseum)
nastąpiło w październiku 1894 r., a komisarycznym dyrektorem obydwu
instytucji został dawny asystent archiwalny i gorliwy członek
Towarzystwa Historycznego, dr Franz Schwartz. Z dniem 1 kwietnia 1895
r. zaliczono etaty muzealne do etatów urzędowych prowincji. Choć zbiory
archeologiczne liczbowo dominowały w kolekcji muzealnej, w muzeum
powołano jedynie trzy działy: Sztuki, Rzemiosła Artystycznego i
Przyrodniczy. Nie przewidywano odrębnego etatu dla archeologa, ale rolę
tę pełnił w praktyce dyrektor F. Schwartz, wyszkolony jeszcze jako
dziecko w szkole swego ojca, Wilhelma. Wprawdzie wsparcie urzędowe
zapewniło Provinzialmuseum znacznie lepsze warunki rozwoju, ale pod
względem organizacyjnym i merytorycznym była to instytucja porównywalna
z Muzeum Mielżyńskich. Natomiast porównanie wartości obu kolekcji
muzealnych, jak się wydaje wypadnie lepiej na korzyść PTPN. Do Muzeum
Prowincjonalnego włączano bowiem wiele przedmiotów, które nawet dziś
nie miałyby wielkiego wzięcia nawet na "pchlim targu", wskutek czego
była to mieszanina izb pamięci i działów wzornictwa przemysłowego, nie
mówiąc o militariach; trafiły się tam nawet łuski od pocisków, które
spadły na teren lazaretu wojskowego pod Paryżem w 1870 r. Inwentarz
muzealny był przystosowany do kolekcji sztuki, natomiast zupełnie nie
nadawał się do zbiorów archeologicznych. Katalogu zabytków nie
prowadzono i wskutek braku opieki część zbiorów została przemieszana.
Do większych osiągnięć Muzeum
Prowincjonalnego należy przejęcie prywatnej kolekcji po gorliwym
członku Towarzystwa Przyjaciół Nauk, Koehlerze ( ryc.
5) w 1901 r. (inicjatorem był prof. G. Kossinna). Przejmowanie
całych kolekcji spowodowało w krótkim czasie przepełnienie otrzymanych
pomieszczeń. Już w 1898 r. złożono wniosek o budowę nowego gmachu (w
tym samym miejscu co dotychczasowy). Utrzymanie dużego muzeum i jego
wyposażenie było jednak sporym obciążeniem dla prowincji, wobec czego
nadburmistrz Witting i starosta krajowy von Dziembowski w imieniu
Zarządu Prowincji pertraktowali z przedstawicielami rządu w sprawie
zasad dofinansowania. 17 I 1899 r. pruski minister finansów
przemawiając w parlamencie podkreślił, iż do zadań projektowanych
Muzeum Cesarza Fryderyka i Akademii Królewskiej należy wzmacnianie
niemczyzny, podniesienie w prowincjach polskich niemieckiej kultury,
niemieckich zwyczajów, niemieckiego wykształcenia i niemieckiego
poczucia narodowego. 25 lutego 1899 r. podpisano umowę dotyczącą
dotacji rządowej 875 000 marek na budowę nowego gmachu muzealnego,
jednorazowego zasiłku 25 000 marek na zakup zbiorów i corocznej
subwencji na utrzymanie muzeum, w wysokości 50% kosztów utrzymania. W
zamian muzeum miało realizować politykę rządu w dziedzinie ochrony
zabytków, a rząd uzyskiwał wpływ na obsadę najważniejszych stanowisk w
nowej instytucji.
W trakcie
budowy w lipcu 1901 r. zmarł niespodziewanie w wieku 37 lat dyrektor F.
Schwartz i stanowisko to pozostało już nieobsadzone. Następnego roku
Muzeum Prowincjonalne zmieniło nazwę na Kaiser Friedrich Museum (patron
to Fryderyk III, syn cesarza Wilhelma I, znany z liberalnych poglądów i
niechęci do kanclerza Bismarcka - ryc. 10).
Budowę siedziby, będącej w owym czasie jednym z najnowocześniejszych
gmachów muzealnych w Europie, zakończono w 1903 r. Dopiero wtedy
mianowano nowego dyrektora, prof. Ludwika Kaemmerera ( ryc. 11), znanego autora książek z historii
sztuki, który wkrótce został profesorem historii sztuki w Akademii
Królewskiej w Poznaniu i członkiem Towarzystwa Historycznego. Etat
asystenta dyrektorialnego objął dr Minde Pouet, a kiedy
|
przeniósł się on do Bydgoszczy - Georga Haupt
z Darmstadt. Zatrudniono też opiekuna magazynu ze zbiorami archeologicznymi,
którym został inwalida wojskowy - sierżant Wilhelm Thamm ( ryc.
14). Muzeum miało być przede wszystkim "muzeum szkolnym",
a więc działalność edukacyjna dla uczniów postawiona była na pierwszym
miejscu. Wystawę prehistoryczną zaprojektował dr Erich Schmidt,
nadnauczyciel z Bydgoszczy, stosując podział na kultury i epoki
oraz terytorialny. W pierwszym roku zgromadzeniem następujących
zabytki: obrazy i rzeźby - 23 numery inwentarzowe,
odlewy gipsowe - 48 numerów,
|
ryc. 14 |
biblioteka - 291 numerów, rzemiosło
artystyczne - 711 numerów, zabytki historii kultury - 55 numerów,
zabytki archeologiczne - 36 numerów, zabytki etnograficzne - 71
numerów, zbiory przyrodnicze - 75 numerów. Do zabytków archeologicznych
należałoby jednak zaliczyć część zbiorów historii kultury (tam
gromadzono m. in. przedmioty pochodzące z wykopalisk, ale mające
wysokie walory artystyczne, przedmioty średniowieczne i nowożytne, a
także monety).
Uroczyste otwarcie KFM
i jego wystawy nastąpiło 5 października 1904 r. Od tego czasu można
mówić o nowej erze w dziejach muzealnictwa w Poznaniu, które przybrało
bardzo nowoczesną formę. Organizacyjnie Muzeum było własnością
prowincji, której zarząd wyznaczał dyrektora instytucji, akceptowanego
przez ministerstwo w Berlinie. Profesor Kaemmerer podlegał staroście
krajowemu. Do pomocy służyła mu Komisja Muzealna, składającą się z
dyrektora i 6 członków, nie będących pracownikami KFM. Członków komisji
na trzyletnią kadencję powoływał Wydział Krajowy, przy czym starosta
musiał się w tej sprawie uprzednio porozumieć z Ministerstwem Wyznań i
Oświecenia Publicznego. Komisja Muzealna decydowała o zakupach, dbała o
interesy instytucji i jej poziom naukowy, wydawała opinię na temat
muzeum, przedstawiała plan zakupów, ustalała wysokości funduszu
rezerwowego. Bez zgody Komisji dyrektorowi wolno było dokonywać jedynie
drobnych zakupów, w ramach specjalnie wyznaczonego funduszu
dyspozycyjnego. Zbędne zabytki za zgodą Komisji wolno było wymieniać i
sprzedawać, a dochody z tego tytułu musiały być przeznaczone na zakupy
dzieł sztuki.
Dyrektorowi podlegały sprawy
naukowe i techniczne, administracja i budynek. Do głównych obowiązków
Kaemmerera należały dbałość o wystawę, udostępnianie, powiększenie i
konserwacja zbiorów oraz prowadzenie inwentarza. Ponadto wydawano
przewodniki po zbiorach i prowadzono szeroko pojętą popularyzację. Przy
dobieraniu kadr obowiązywały konkursy, ale w uzasadnionych przypadkach
i za zgodą władz można było z nich zrezygnować. Pracownicy byli
urzędnikami prowincjonalnymi, a więc obowiązywał ich zarówno regulamin
urzędników, jak i pobory.
Od 1904 r. w Muzeum były
czynne wystawy stałe, w tym archeologiczna. Istniał również tak zwany "pokój
studyjny", gdzie młodzież miała możliwość bezpośredniego kontaktu z
zabytkami. Przygotowywano też ekspozycje czasowe. Rocznie KFM zwiedzało
60-88 tysięcy osób, nie wiadomo jednak jaka część z nich przypadało na
ekspozycję pradziejową. Wystawa była czynna w niedzielę od godz. 11 do
2, w soboty od 12 do 3, w pozostałe dni z wyjątkiem poniedziałków i dni
poświątecznych od 10 do 2. Pokój studyjny otwarty był od środy do
piątku, w godzinach od 7 do 9 wieczorem.
Muzeum Cesarza Fryderyka
przejęło po Muzeum Prowincjonalnym bogate zbiory archeologiczne. Aby
dokumentację utrzymywać w należytym porządku, założono tak zwane
Archiwum Powiatowe (Kreisarchiv), gromadząc w nim wszelkie informacje
dotyczące odkryć na terenie powiatów. Z braku fachowca, same zbiory
archeologiczne przez pierwszych kilka lat istnienia KFM były niemal
zupełnie nie opracowane naukowo. Porządkował je wspomniany już Wilhelm
Thamm ( ryc. 14), pod nadzorem Georga Haupta i
Karla Simona - historyków kultury, ale stworzony przez niego katalog
zabytków archeologicznych był na znacznie gorszym poziomie, niż ten z
Muzeum Mielżyńskich. Znacznie lepiej wypada ocena działalności Thamma
pod względem konserwacji zabytków. Zarówno W. Thamm, jak i jego
opiekunowie brali udział w interwencjach archeologicznych, średnio ok.
20 dni w roku.
Ponieważ nikt z pracowników
KFM nie znał się dobrze na pradziejach, największy nacisk położono na
funkcjonowanie wystawy, gromadzenie prywatnych kolekcji, oraz na
popularyzację archeologii wraz z ochroną zabytków. Organizowano liczne
wykłady dla słuchaczy seminariów nauczycielskich i na konferencjach
metodycznych. Dla zainteresowanych prowadzono osobny cykl prelekcji. W
wyniku systematycznej akcji oświatowej coraz więcej osób interesowało
się archeologią i propagowało ideę ochrony zabytków.
Już w 1906 r. Komisja
Muzealna zaleciła zatrudnienie archeologa, i kiedy w 1908 r. zwolnił
się etat, bez konkursu zatrudniono E. Blumego ( ryc.
13). Stało się tak dlatego, że nie było wiele osób, które mogłyby
się wykazać odpowiednim wykształceniem, a E. Blume, choć dopiero
kończył studia, cieszył się znakomitą opinią swego promotora, prof. G.
Kossinny, słyszano też o nim we Wrocławiu, a temat jego doktoratu
dotyczył także Wielkopolski. Zaproponowano, by zaczął pracę w KFM jako
siła pomocnicza, a gdy napisze doktorat i sprawdzi się w pracy - mógłby
otrzymać stałą pracę jako asystent naukowy. Wraz z przyjściem do pracy
Blumego od połowy 1908 r. przeminął bezpowrotnie czas amatorów w
archeologii poznańskiej.
W ciągu czterech lat pracy w
Poznaniu E. Blume ukończył doktorat i oddał go do druku, zorganizował
wystawę archeologiczną ze zbiorów prywatnych z okazji wspomnianego już
40. Kongresu Antropologicznego, opublikował w pełni naukowy katalog
owej wystawy (do dziś bezcenne źródło informacji), wyszkolił W. Thamma
na znakomitego technika wykopaliskowego, wprowadził nowy typ kart
katalogowych, który niemal bez zmian używany jest w Poznaniu do dziś,
sporządził nowy typ kart rejestracyjnych, uporządkował katalog i
określił chronologię znacznej części poznańskich zabytków (wg pięciu
grup: I - paleolit-mezolit; II - neolit-wcz. EB - czas pojawienia się
plemion "praindogermańskich"; III - kultura łużycka - "tracka i
iliryjska"; IV - "kultury germańskie": późnohalsztacka i lateńska
kultura pomorska, a następnie po schyłek okresu wpływów rzymskich i
czasy wędrówek ludów - Burgundowie, Wandalowie i Goci; V - okres
słowiański - średniowiecze). Blume prowadził też intensywne badania
terenowe - powierzchniowe i wykopaliskowe, sam, a także przy pomocy
wyszkolonych przez siebie miłośników archeologii i oczywiście W.
Thamma. Do najciekawszych stanowisk badanych należą cmentarzyska w
Poznaniu-Golęcinie, Poznaniu-Sołaczu, a także w rejonie Lubonia-Lasku,
Puszczykowa-Niwki i Siedlemina. Interesującym pomysłem Blumego stało
się wydrukowanie w 1912 r. kwestionariuszy wraz z odezwą i instrukcją,
w których proszono właścicieli ziemskich, nauczycieli itp. o informacje
na temat stanowisk wcześniej odkrytych. Pracownicy muzealni przykładali
dużą wagę do popularyzacji, wygłaszając odczyty, wykłady itd.. Sam
Blume opublikował 15 prac, w tym dwie obszerne.
Ten ogromny rozmach badań
archeologicznych przerwała nagła śmierć Blumego we wrześniu 1912 r. Na
jego miejsce przyjęto Johannesa Richtera ze Śląskiego Muzeum Rzemiosła
Artystycznego i Starożytności we Wrocławiu, osobę poleconą przez H.
Segera. W tym przypadku również zrezygnowano z konkursu. Nowy pracownik
nie dorównywał jednak pod żadnym względem E. Blume i niemiecka
archeologia w Poznaniu zaczęła wyraźnie tracić impet.
Po zwolnieniu ze służby
wojskowej, od 21 listopada 1918 r. Richter podjął ponownie pracę w
Muzeum, ale jedynie formalnie, bowiem pomieszczenia muzealne zajęło
wojsko. Otrzymawszy urlop, wyjechał do Wrocławia. Trwało wówczas
powstanie wielkopolskie. Dyrekcja próbowała skłonić Richtera do
powrotu, który jednak ten przysłał prośbę o urlop, z powodu "wysoce
rozwiniętej choroby nerwowej". W lutym 1919 r. Richter nadal nie
wracał, tłumacząc się zakazem ministerialnym, potem chorował i starał
się o emeryturę, aż wreszcie spolonizowana już wówczas dyrekcja muzeum,
przemianowanego na Muzeum Wielkopolskie, wręczyła mu wymówienie.
Zwolniono wówczas wszystkich niemieckich pracowników muzealnych, ale J.
Kostrzewski ( ryc. 12), jeden z dwóch komisarzy
zarządzających Muzeum Wielkopolskim, chciał zrobić wyjątek dla
wybitnego już specjalisty- technika wykopaliskowego, jakim był wówczas
już W. Thamm ( ryc. 14). Pomysł nie został
zrealizowany z powodu oporu samego Thamma, który zapadł na modne
wówczas wśród urzędników niemieckich "wyczerpanie nerwowe", a potem
wyjechał do Niemiec, zabierając ze sobą swoje bogate archiwum i
zabytki, głównie krzemienne.
Wraz z likwidacją niemieckich
instytucji i wyjazdu z Polski wszystkich niemieckich fachowców -
przeminęła era dwóch archeologii w jednym mieście. W ograniczonym
stopniu zajmowali się nią niektórzy niemieccy miłośnicy pradziejów, z
których najwybitniejszym był Walther Maas, autor mapy archeologicznej
Wielkopolski, opublikowanej po polsku w polskim Przeglądzie
Archeologicznym w 1928 r.
3. Podsumowanie:
Rywalizacja m. polskimi i
niemieckimi miłośnikami starożytności przyniosła skutki zarówno
negatywne, jak i pozytywne:
-
negatywy - wzrost
nacjonalizmu, koniunkturalizm, wykorzystywanie archeologii do doraźnych
celów politycznych, widocznych zwłaszcza u strony niemieckiej
-
pozytywy - zgromadzenie
dużych kolekcji, wzrost zainteresowań archeologią i ochroną zabytków,
próba doskonalenia metodyki badań, wypracowanie modelu dość skutecznej
ochrony zabytków: państwo nakazywało ochronę, nauczyciel uczył i
informował, ksiądz lub pastor apelował do sumień, a policjant ścigał z
urzędu.
|
Literatura:
Do części wstępnych do poszczególnych
okresów:
Dzieje Poznania
1994 Rozwój liczebny i rozmieszczenie ludności, w: Dzieje Poznania
II/1, Warszawa-Poznań
Dzieje Wielkopolski
Grześ B., Kozłowski J., Kramski A.
1976 Niemcy w Poznańskiem wobec polityki germanizacyjnej 1815-1920,
Poznań
Do części głównej:
Kaczmarek J.
1996 Organizacja badań i ochrony zabytków archeologicznych w Poznaniu
(1720-1958), Poznań, tam dalsza literatura
Łukasiewicz D.
1995 Czarna legenda Polski. Obraz Polski i Polaków w Prusach 1772-1815,
Poznań
Kmieciński J.
1991 Nacjonalizm w germanoznawstwie niemieckim w XIX i początkach XX
wieku, AB, t. X. Łódź
Kostrzewski J.
1949 Dzieje polskich badań prehistorycznych, Poznań
Kaemmerer L.
1904 Das Kaiser Friedrich Museum, seine Geschichte und Organisation,
Historische Monatsblätter V, 36-47
Sadowski J. N.
1877 Die Handelsstraßen der Griechen und Römer durch das Flußsgeniet
der Oder, Kraków
|
|